Gdybym znała jedną odpowiedź na to pytanie, byłabym milionerką. Niestety nie dość, że wszyscy jesteśmy inni, to jeszcze miewamy swoje humory, fazy, zachcianki i coś, co dziś motywuje nas do pracy, jutro najzwyczajniej w świecie może nas zniechęcać. Jednak jakimś cudem są wśród nas ludzie, którzy trenują przez długie lata i czerpią z tego ogromną przyjemność. Jak to jest możliwe? Do głowy przychodzi mi kilka pomysłów…
Ostatnio zdałam sobie sprawę, że pod koniec czerwca tego roku nie tylko skończę trzydzieści pięć lat (o matko, serio? Kiedy to się stało?), ale przede wszystkim będę mogła świętować okrągłą rocznicę: dziesięć lat temu zmieniło się moje życie. Dziesięć lat temu rzuciłam palenie i zapisałam się na siłownię. Dziesięć lat temu stanęłam przed lustrem i pomyślałam: „Cholera, nie będę już coraz młodsza i coraz piękniejsza. A na pewno nie wtedy, jeśli dalej będę się tak rozrywkowo prowadzić”. Dziesięć lat temu zaczęłam zwracać większą uwagę na to, co jem i testować na sobie różne aktywności sportowe. To już dziesięć lat!
Owszem, nie rzuciłam palenia z dnia na dzień. Przez jakiś czas zdarzały się drobne wpadki, bo tutaj stresik w pracy, tam kolega namówił, a tutaj po prostu zachciało się do winka. Ale następnego dnia wstawałam i mówiłam: Dobra, zacznę raz jeszcze.
To samo z dietą i ze sportem: były momenty, kiedy całe moje życie podporządkowałam treningom, przygotowaniom do zawodów, a z zupy przygotowanej przez przemiłych przyjaciół wydziobywałam grzanki, bo przecież to węglowodany! I to był piękny czas, nie urządzam sobie tutaj szydery – broń Boże! Lubiłam to całe moje zakręcenie, to szaleństwo, to zmęczenie mięśni i uśmiech na twarzy. Teraz grzanek sama do zupy nie dodaję, ale u gości nie wydziobuję, a biegam wtedy, kiedy mam ochotę, a kiedy nie mam, odpalam Chodakowską, idę na siłownię, albo na spacer. I tę fazę też lubię, bo pozwala mi na to, bym mogła się „jarać” innymi rzeczami, choćby pisaniem. Nie biegam teraz dużo, często wybieram inną formę aktywności, ale wciąż to lubię i tęsknię, jeśli zbyt długo nie wyciągam z szafy butów biegowych. I w ogóle: MUSZĘ SIĘ RUSZAĆ. PO PROSTU MUSZĘ!
Jak to się dzieje, że osiągamy ten stan? Że każdy trening nie jest katorgą, tylko chcemy go zrobić, albo wręcz musimy? Ostatnio rozmawiałam na ten temat z pisarką Magdaleną Witkiewicz. Wymieniłam kilka punktów, które zadziałały w moim przypadku i pomyślałam, że warto się nimi z Wami podzielić, bo być może wciąż tego szukacie:
1. Bez rutyny ani rusz
Tak, tak, wiem, rutyna jest nudna, zabija pasję, kreatywność, zabija nas. Nie martw się, to nieprawda. Pod koniec zeszłego roku próbowałam wyrobić w sobie nowy nawyk: zamiast porannych treningów, codziennie rano piszę. Wstaję o szóstej, czasem wcześniej i przynajmniej na godzinę siadam do pisania takiego swojego, dla przyjemności. I działa! I ta rutyna nie zabija przyjemności ani kreatywności, nawet przy czymś takim, a już na pewno nie przy sporcie.
Zastanów się nad tym, czy wolisz poranki czy wieczory, wybierz dni tygodnia, w które trenujesz i po prostu trzymaj się tego, choćby nie wiem co. Już po kilku tygodniach powinno zaskoczyć, a po paru miesiącach wejść w krew na dobre. To naprawdę działa!
2. Zaakceptuj to, że będzie różnie
To jak ze związkiem: przechodzimy przez różne fazy. Nigdy nie będzie tak, że przez wiele, wiele lat po całym brzuchu będą nam trzepotać skrzydłami motyle. Najpierw będzie docieranie się i podchody, potem totalny wybuch szczęścia, euforia i szaleństwo bez umiaru, a potem zacznie się robić spokojniej. Podobnie jest ze sportem. Najpierw będzie się ciężko zmotywować, potem stracisz rozsądek i trening wejdzie na pierwszy plan: „Wakacje na Krecie? A czy w tym czasie są tam jakieś zawody?”. Ten stan może się utrzymać bardzo długo, ale w pewnym momencie albo ciało odmówi posłuszeństwa, albo na pierwszy plan wejdą inne sprawy. Ale to nie znaczy, że przestajemy trenować, tylko robimy to nieco inaczej. Może już na zawsze, a może tylko przez jakiś czas i grunt to to zaakceptować. Nie mieć do siebie pretensji, nie zażynać się na siłę – jeśli w pracy zostajesz po godzinach, nie śpisz od kilku miesięcy, bo trafił ci się słabo śpiący „dzidziuś” 😉 to warto zwolnić, skrócić czas treningów, zmniejszyć ich intensywność albo ruszać się co drugi dzień a nie codziennie. To już Ty sam najlepiej będziesz wiedział, jak to zrobić. Najważniejsze to nie poddawać się, nie rezygnować całkowicie tylko dlatego, że nie możesz czegoś zrobić tak, jak planowałeś.
3. Rób to, na co masz ochotę i rób to tak, jak lubisz
Lubisz mieć plan działania, określony cel i punkt po punkcie do niego dążyć? Zrób to! Biegaj z planem treningowym, startuj w zawodach, dawaj z siebie wszystko. A może po prostu chcesz się ruszać i wczoraj miałeś ochotę na przebieżkę, więc wyskoczyłeś na 5km przed dom, dziś chciało Ci się iść na pływalnię, a jutro zostaniesz w domu i odpalisz DVD. Zrób tak! Często słyszę od ludzi „Wszelkie plany działają na mnie wręcz demotywująco. Nie lubię tego stresu, że dziś taki trening, jutro taki od razu wtedy czuję, że MUSZĘ, a ja chcę mieć z tego frajdę”. I ja to rozumiem. Czasem sama wolę mieć nad sobą bat i plan, a czasem chcę mieć luz. Po prostu rób tak, jak czujesz i trenuj tak, jak lubisz, a nie będzie trzeba Cię wtedy do niczego namawiać.
Trzymam kciuki!
Zdjęcia: Marek Sławiński