No może prawie wszędzie, bo rzeczywiście są miejsca, gdzie cholernie ciężko znaleźć w miarę płaski odcinek albo temperatura jest tak niska, że wyczynem na medal jest już sama wyprawa po jedzenie. Ale nie mówmy o ekstremach, pomówmy dziś o nas!
Często, kiedy wrzucam zdjęcia z Lazurowego Wybrzeża, czytam w komentarzach: „Gdybym miała takie widoki, biegałabym codziennie!” albo ”W takich okolicznościach przyrody motywacja niepotrzebna!”. Bzdura! Motywacja potrzebna jest wszędzie: czy to na Lazurowym, czy na Grenlandii, czy w Polsce. Owszem, często warunki są dużo bardziej sprzyjające, powietrze czyste i widoki zapierają dech, ale mieszkam tu dopiero od roku, a przez te wszystkie lata biegałam w śmierdzącej Warszawie, czy deszczowym Rotterdamie. I było fajnie! Ba! I biegałam dużo więcej niż teraz!
Żebyśmy się dobrze zrozumieli: piszę ten tekst nie po to, żebyś miał wrażenie, że wytykam ci lenistwo. O nie! Moja intencja jest zupełnie inna: chcę ci pokazać, że każde miejsce jest dobre do biegania, że wszędzie możesz znaleźć ciekawe trasy, ładne parki, świetne widoczki i nie musisz wiecznie żałować, że nie ma cię ze mną na Lazurowym albo nie siedzisz z WhatAnnaWears na Bali. W Polsce też się świetnie biega!
Mogłabym pisać o różnych miastach, o świetnych górskich szlakach, ale postanowiłam skupić się na jednym przykładzie, który z jednej strony jest mi najlepiej znany, a z drugiej jest najbardziej ekstremalny, no bo jak zrobić podbiegi w Warszawie? Przecież się nie da!
W Warszawie jest gdzie biegać!
I tak jak teraz słyszę, że ja to się mogę mądrzyć, bo mieszkam w tak pięknym miejscu, że nogi same rwą się do biegu, to w Warszawie słyszę coś odwrotnego: „Tutaj przecież nie da się biegać. Mam się kręcić po Marszałkowskiej?”. Można i po Marszałkowskiej, choć ładniej będzie zaraz obok np. na Powiślu. Sama przez wiele lat mieszkałam w jednym z najgorszych pod kątem biegowych miejsc, bo tuż przy Dworcu Centralnym, więc do każdego parku musiałam pokonać przynajmniej 3 kilometry w jedną stronę w ścisłym śródmieściu. Nie jest to przyjemne, powietrze nie jest świeże – o tym za chwilę więcej – ale, gdy w głowie przyświecał mi cel i pojawiała się świadomość, że za chwilę będę śmigać w Łazienkach Królewskich między wiewiórkami i pawiami, od razu lepiej się biegło!
Podbiegi też da się zrobić!
Moje ulubione trasy rozrzucone są po całej Warszawie: gdy robię dłuższe wybieganie, uwielbiam zaglądać na Wolę i śmigać pięknymi, klimatycznymi parkami Moczydło, Szymańskiego, w Lasku na Kole czy na Forcie Bema, gdzie można już zrobić całkiem przyzwoity trening terenowy. Chętnie wybiegam też na Żoliborz, Bielany, odwiedzam Kępę Potocką, dostaję się na drugą stronę Wisły i odwiedzam ukochany Park Skaryszewski. Czasem umawiam się z kimś na wybieganie na Kabatach, a innym razem w Kampinosie. Ale na co dzień, kiedy wybiegam z domu i robię mniej więcej godzinny trening, zaglądam na Pole Mokotowskie albo na Powiśle.
Ostatnie dwie kawalerki, w których mieszkałam, zanim wyprowadziłam się zagranicę, znajdowały się właśnie na Powiślu lub tuż obok. Przypadek? Nie sądzę! Łatwo się domyślać, że szukałam wyłącznie tam, po to, by z jednej strony mieć dobry dojazd do pracy, z drugiej zaś wiele możliwości treningowych. Prosta sprawa: kiedy biegałam 5-6 razy w tygodniu, trzeba było wybrać takie miejsce, by mieć wiele różnych możliwości, a na Powiślu można zrobić i trening szybkościowy, i tempowy, a nawet crossowy!
Agrykola i Łazienki Królewskie
Tam trafiałam najczęściej. Oprócz standardowych podbiegów na Agrykoli, które znudziły mnie już do granic możliwości, wynalazłam sobie dużo wzniesień w innych miejscach i tam pracowałam nad siłą biegową. Na Powiślu z powodzeniem można sobie ułożyć dość wymagającą trasę, która pozwoli nam się przygotować do biegów terenowych. Serio! Znalazłam mnóstwo stromych górek, korzeni, ostrych i trudnych technicznie zbiegów. Układałam to sobie w trasę i np. powtarzałam całość 2-3 razy.
Przy jeziorku robiłam wszelkiej maści interwały, bo na bieżni lubiłam wyłącznie te krótsze odcinki, ale w samych Łazienkach Królewskich też można sobie spuścić niezły wycisk!
Łazienki Królewskie polubiłam z kilku powodów: przede wszystkim zaglądam tam podczas biegania do dziś, bo nawet jak jestem w Warszawie na krótką chwilę, to wszystko dzieje się szybko, dni są intensywne i potrzebuję oddechu. Wiewióreczki, urokliwe alejki, pawie – to wszystko sprawia, że schodzi ze mnie cały stres! Ale poza spokojnymi wybieganiami, Łazienki Królewskie są też idealnym miejscem do tego, by zrobić kilometrówki czy różnego rodzaju interwały i treningi tempowe. Jest tam też kilka podbiegów także nawet w samym sercu Warszawy da się trenować!
Smog może zatruć życie
Jest jeden argument na nie, z którym nie będę dyskutować – smog. Późną jesienią i zimą powietrze w Warszawie rzeczywiście nie zachęca do aktywności na zewnątrz, w innych większych miastach jest podobnie, bo pamiętam, jak się przeprowadziliśmy kiedyś na moment do Wrocławia…
Latami biegałam w Warszawie przez okrągły rok, ale teraz kiedy wpadam regularnie na 3-4 dni rzeczywiście częściej wybieram opcję Body Pump albo indywidualny trening siłowy, bo wolę tego wszystkiego nie wdychać. Na przebieżkę wyskakuję raz, by chociaż z sentymentu wskoczyć na moje ulubione ścieżki, czy właśnie odstresować się z wiewiórkami.
Jest kilka rozwiązań: w te najbardziej zanieczyszczone dni można się przenieść się na basen, bieżnię mechaniczną, iść na spinning albo organizować sobie w weekend biegowe wyjazdy za miasto. Są też różnego rodzaju maski. Akurat nie testowałam żadnej na sobie, ale podobno skuteczne.
Tak czy siak biegać da się wszędzie i to właśnie bieganie jest jedną z najprostszych form aktywności, jeśli chodzi o wymówki „Nie da się”, bo nic nas nie ogranicza: ani godziny otwarcia, ani miejsce, ani inni ludzie, których towarzystwo jest niezbędne przy sportach grupowych.
Także zamiast narzekać, pomyśl, dokąd fajnie byłoby dzisiaj pobiec i odwiedź jakieś nowe miejsce! Nie lataj wiecznie tą samą trasą, a od razu zrobi się ciekawiej. Ja dzisiaj tak właśnie zrobię!
Miłego dnia!
Zdjęcia: Marek Sławiński