Czasem są takie dni, że zawodzi wszystko, a w moim wypadku wyjątkową często zawodzi technologia. Jakoś już tak mam, że ciągle coś mi się rozładowuje, wyłącza się, traci zasięg, nie dzwoni, nie wibruje. Ten typ tak ma, widocznie mam w sobie jakąś dziwną energię, która psuje wszystkie sprzęty wokół mnie jeszcze zanim wezmę je w swoje magiczne rączki. No i dzisiaj też tak się wydarzyło. Mimo wszystko, pobiegłam zupełnie sama w ramach Wings For Life World Run i czułam się, jakbym startowała w fantastycznej imprezie!
Do dziś pamiętam pierwszą edycję biegu, która miała miejsce w 2014. Ktoś podał mi datę i zapytał, czy wezmę udział w zawodach. Jak zwykle sporo podróżowałam, więc pierwszą rzecz, jaką trzeba było zrobić, to sprawdzić datę. Wyciągnęłam z torebki kalendarz i ze smutkiem oznajmiłam, że nie mogę, bo nie ma mnie w tym czasie w Polsce. „Świetnie! To pobiegnij tam, gdzie akurat będziesz!” – usłyszałam w odpowiedzi. Jak to? Okazało się, że Wings for Life World Run to jedyne na świecie zawody, w których możesz wziąć udział niezależnie od tego, gdzie akurat jesteś. Nieważne, czy wywiało Cię do Hiszpanii, Niemiec, Meksyku, czy Australii – tego samego dnia, o jednej porze, bez względu na to, czy jest to środek dnia jak w Polsce (ufff! Mamy szczęście!), czy 4 nad ranem jak w Kalifornii, tysiące biegaczy na całym świecie zbiera się na linii startu, by pobiec w słusznej sprawie – zebrać fundusze dla osób cierpiących na urazy rdzenia kręgowego, najczęściej doznanych w wyniku wypadków drogowych lub upadków. W tym miejscu warto zaznaczyć, że 100% opłat z pakietów startowych oraz datków wpływa na konto działającej non profit fundacji. No dobra – myślisz sobie – ale co, jeśli akurat w danym mieście nie ma organizowanego oficjalnego biegu? Nadal możesz się zapisać na zawody i wziąć w nich udział dzięki specjalnej aplikacji. W tym roku Wings for Life na całym świecie wystartowało 7 maja o godz. 11:00 UTC, a ja pobiegłam tuż pod domem właśnie z aplikacją. Wyglądało to tak:
Jak widzicie, niestety i tym razem dopadła mnie klątwa związana ze złośliwością sprzętów elektronicznych. Tuż po starcie okazało się, że aplikacja nie chcę się odpalić i na liczniku czas owszem ruszył, ale dystans ni cholerę, choć pomykałam nóżkami przed siebie w całkiem zacnym tempie (jak na zawodach!). Pomyślałam sobie: “Dobra, olać sprawę.Biegnę dalej. Będę kontrolować sprawę na zegarku z GPSem”. Zadowolona zobaczyłam, że udaje się utrzymać przyzwoite jak dla mnie tempo 5:15-5:18 na kilku pierwszych kilometrach i tutaj komunikat na zegarku “Low battery”. Także ani na apkę, ani na zegarek liczyć nie mogłam (ale ten trzymał się dzielnie do 15km). Mimo wszystko nie poddałam się i stwierdziłam, że dam z siebie wszystko. Znam już tutaj trasy więc równo po pokonaniu 9.5km zawróciłam, żeby zrobić w sumie między 18-20km. Nic mi nie zepsuło humoru, nic mnie nie złamało, bo przecież w bieganiu nie chodzi o to, kto jest szybszy, lepszy tylko o fun! Też o to, by zrobić coś dla innych. Było genialnie i za rok na pewno to powtórzę, tylko tym razem lepiej się przygotuję 🙂
Ale wróćmy na moment do aspektu rywalizacji. Bieganie to fun dla mnie, ale dla wielu coś więcej i przy tej okazji chciałam powiedzieć, że już po raz kolejny Polacy pokazali klasę!
Dominika Stelmach – najszybsza kobieta świata Wings For Life World Run
Bartosz Olszewski – 2 open, 1 w Mediolanie
Tomasz Walerowicz – 4 open, 1 w Poznaniu
Jacek Cieluszewski – 10 open, 1 w Wielkiej Brytanii
I w ogóle wszyscy uczestnicy na całym świecie! Pokazaliście, że wszystko zależy od nas. Wielkie gratulacje i jeszcze większe DZIĘKUJĘ za tak silne emocje. Serio, nie spodziewałam się tego, że tak bardzo się wzruszę, zestresuję przed startem, że będą takie ciary! Jest moc!
Dla nie wtajemniczonych ciekawostka na zachętę, by przyłączyć się do biegu za rok. Oprócz tego, że Wings For Life World Run jest jedyną imprezą, gdzie wszyscy zawodnicy na całym świecie robią coś dokładnie w tym samym czasie, pomagają chorym, to jeszcze tym razem nie biegniesz do mety tylko… to meta goni Ciebie! „Meta” to samochód, który startuje 30 minut po biegaczach i powoli “dogania” każdego z nich. Po raz pierwszy nie liczy się to, kto jest pierwszy na mecie, tylko to, kto zejdzie z trasy ostatni. Dlatego nie można powiedzieć, że Wings For Life to zawody na 5km, 10 km czy maraton. Wszystko zależy od tempa, w jakim biegniesz. Dla jednych to będzie dyszka, dla innych półmaraton, a dla tych szybkich, takich jak Dominika, Tomek czy Bartek to ultramaraton.
Jeśli w tym roku nie spróbowałeś, koniecznie weź udział za rok. Ja postaram się dotrzeć w takie miejsce, żeby następnym razem dogonił mnie prawdziwy samochód, bo znając moje kontakty z telefonami, zegarkami i aplikacjami, to lepiej nie liczyć na szczęście. No i najwyższa pora wymienić telefon. Polećcie proszę jakiś sprawdzony model dla takich typków jak ja 😉