Start w zawodach to coś wyjątkowego. Bez względu na to, czy jesteś amatorem, czy kimś, kto już ociera się o najwyższy poziom, jest stres. Niby to tylko zabawa, niby sprawdzamy samych siebie ale z naszym ciałem i głową dzieją się rzeczy niebywałe: raptem nic nie możesz przełknąć, co 5 minut musisz iść na siku (w domu mówimy na to nerwosik), czujesz jak twoje tętno spoczynkowe zaczyna przypominać trucht, a przecież leżysz na kanapie! Co zrobić, żeby ten stres podkręcał nas do działania, a nie spalał? Jak trenować, żeby w dzień startu być w szczytowej formie? Jak zrobić życiówkę i zwalczyć ścianę? O tym rozmawiamy w domu przy herbacie.
U nas w domu stan pełnej gotowości: torba spakowana, ubranie wybrane, strategia opracowana choć tutaj wciąż pojawiają się nowe pomysły. I bynajmniej nie mówię o rodzeniu. Jesteśmy gotowi na maraton, rodzić będziemy tydzień później. Przyjeżdżają do nas znajomi, będzie pełna chata, a mi tym razem zostaje rola kibica, ale za to jakiego! Konrad od dawna nie biegał na asfalcie. Pokochał biegi górskie i maratony uliczne zeszły na bok. Jednak trudno o tak „płaskie” miejsce jak Holandia, więc w tym roku zrobił skok w bok: postanowił przełamać się i na moment wrócić do biegania w mieście. Cel: maraton w Rotterdamie, złamane 3h.
I jak się czujesz na kilka dni przed startem? Będzie ciężko, czy raczej bułka z masłem?
Wyjątkowo zrelaksowany. Może to kwestia zblizajacych się narodzin Albatrosa, ilości pracy w biurze ale wydaje mi się, że najbardziej to poczucie dobrego przygotowania. Dzięki temu wszyskiemu jestem w stanie z przyjemnością wyczekiwać niedzieli. Bieganie to moja pasja, część życia, rzecz która towarzyszy mi praktycznie każdego dnia. W niedzielę czekają mnie ważne chwile, doznania, które zrozumieją tylko ci, którzy biegają z pasja. W dniu zawodow będę myślał jednak tylko o biegu.
„Daj z siebie wszystko, co możesz w tym momencie” – tak brzmi Twoja filozofia, jeśli chodzi o zawody?
Odkad pamiętam sport towarzyszył mi od zawsze. Dopiero po studiach bieganie przestalo być treningiem alternatywnym do innych sportow, które uprawiałem, a stało się tym głównym. Zajęło mi kilka lat zanim znalazłem swój sens, swoją odpowiedź na pytanie: dlaczego biegam. Własne zdanie uksztaltowalo się w ciężkich chwilach. Kontuzje uświadomily mi, jak bardzo bieganie jest dla mnie ważne.
To prawda, dopiero wtedy do nas dociera, że to całe bieganie to coś więcej niż sport. Kiedy go nie ma, wszystko wydaje się być mniej kolorowe, radosne, satysfakcjonujące, a życie wokół bardziej irytujące.
Tak, doceniamy rzeczy wtedy, kiedy je stracimy. Kryzysy w czasie biegu, uświadomiły mi, o co w tym wszystkim chodzi. Mam kilka motywacji drugiej kategorii: chcę zrobić życiowkę, złamać 3h w maratonie, pobiec szybciej niż mój brat, który prawie zawsze jest ode mnie szybszy (śmiech) być w 5% najszybszych biegaczy w danych zawodach. Tylko czy to są dobre wynaczniki sukcesu? Czy, aby na pewno o to chodzi w moim bieganiu? Co, jeżeli poprzednia życiowka była zrobiona na “szybszej” trasie? Co, jeżeli będzie wiał silny wiatr i nie zmieszczę się w 3h? Albo mój brat, który ma lepsze wyniki, będzie w szczytowej formie w dniu zawodów? A może po prostu w tym roku wystartuje wielu szybszych biegaczy i nie uda się zmieścić w 5%? Mam dobiec do mety i być na siebie zly, za rzeczy, których nie mogę kontrolować? Gdyby przełożyć to na życie poza bieganiem, bylbym w ciąglym stresie, niezadowoleniu, kiedy dopuściłbym, aby coś niezależnego ode mnie wpływało na mój nastrój.
Też mam wrażenie, że dzięki bieganiu stałam się nieco bardziej zdystansowana do pewnych spraw, cierpliwa, ale wciąż jest dużo do zrobienia. Myślisz, że da się tego nauczyć, czy to kwestia osobowości?
Da się, choć na pewno niektórym łatwiej to przyjdzie a innym trudniej. Biegi ultra były dla mnie szkołą życia. Zrozumiałem, że nie ma odpowiedzi na pytanie: “Na jaki czas planujesz pobiec?”. Czas w ultra biegu to nie składowa tego, co wyliczyłeś z kalkulatora biegowego, dystans podzielony przez prędkość. Tutaj wszystko zależy od warunków na trasie i tego, co jesteś w stanie z siebie dać w danym momencie. I ta druga rzecz, nad którą mam pełną kontrolę, jest wyznacznikiem tego, czy w danym dniu odniosłem sukces. Trenuję do oszacowanego wyniku, staram się być systematyczny i konsekwentny, ale w dniu zawodów liczy się tylko jedno: dać z siebie wszystko. Pierwsze kilometry to czysta euforia. Trzeba uważać, żeby nie biec za szybko, po pewnym czasie pojawia się ból. Jest on potrzebny, inaczej nie byłoby całej zabawy. Nie traktuję go jako wroga, ale jako partnera, który będzie ze mną biegł. Ból zamienia się w kryzys. Teraz wchodzisz w strefę, której zapewne nie doświadczyłeś w czasie treningu. Masz dosyć, a tu jeszcze ponad 10km przed Tobą. Forma fizyczna nie wystarcza, żeby kontynuować. Teraz jedyna nadzieja w silnej głowie. Jeżeli ona mówi, że już masz dość, zdaj sobie sprawę, że ciało jeszcze nie jest w połowie swoich możliwości.
Zacznij pierwszą połowę biegu wolniej i przyspieszaj, kiedy inni się już poddają, a Tobie wydaje się, że umierasz. Powtarzaj sobie w głowie, że inni mają jeszcze gorzej. Jesteś na zawodach w górach i właśnie zaczął padać deszcz? Przypomnij sobie dni, kiedy mimo deszczu nie rezygnowałeś i wychodziłeś na trening, a inni dla wygody zostali w domu. Teraz masz nad nimi przewagę. Nie myśl o tym, że zostało jeszcze 10 km do mety ale 1.5km do kolejnej stacji, jak się napijesz wody, to będzie lepiej. Masz chwilę z górki? Wykorzystaj ją.
No tak, Twoje słynne “darmowe kilometry”?
Tak, podczas biegów górskich każdy zbieg to darmowe kilometry. Spójrz na to tak: za chwilkę ostatnia stacja, właśnie wyprzedziłeś kolejnego zawodnika, łapiesz ostatni kubek z wodą i już wiesz, że dasz radę. Jeszcze tylko 2km, już teraz widzisz metę przed oczami, wydzielają się endorfiny… zatrzymaj się w myslach… nogi nadal biegną… to jest ten moment, rozkoszuj się chwilą. Ostatni kilometr:przypomnij sobie, jak robiłeś interwały na treningu, było ciężko ale pamiętasz ten ból. Wtedy dałeś radę, teraz też dasz. Widzisz przed sobą jeszcze kilka osób. Twój oddech jest głośny, ludzie kibicują. Wbiegasz na metę, uśmiechasz się do siebie i wiesz, że po raz kolejny się nie poddałeś.
Dopiero wtedy zaczyna się cała zabawa. Pojawia się pytanie: czy się poddać czy walczyć dalej? Pierwsze rozwiązanie przyniesie natychmiastową ulgę. Zawsze można znaleźć wytłumaczenie dla siebie i dla innych. Drugie rozwiązanie wyrzuci Cię ze strefy komfortu, przeturla, pobije, zje i wypluje. Dlaczego warto walczyć dalej? Dwa powody. Pierwszy to satysfakcja, gdy dobiegniesz na metę i wiesz, że się nie poddałeś. To zostaje już na zawsze. Druga to strefa komfortu: zwiększa się za każdym razem, kiedy z niej wychodzisz.
Moje opisy radzenia sobie z kryzysem są oparte są na tym, że regularnie i wielokrotnie wychodzę poza strefę komfortu w czasie treningów. Początkującym biegaczom polecam zacząć od małych kroków. Nie zapisuj się na maraton, jeżeli nigdy nie zmotywałeś się do regularnych treningów. Jeżeli strefa komfortu jest bardzo mała, to łatwo przy tak długim biegu znaleźć się w strefie traumy. To już nie jest ta rozwijająca strefa, gdzie poszerzasz swoje horyzonty. To jest ta, po której ludzie mówią, że bieganie nie jest dla nich, że bieganie zniszyło im kolana. Przez to ja dużo częściej słyszę pytanie o stan moich kolan (śmiech).
Na początku już samo wyjście na luźny trening jest rozszerzaniem strefy komfortu.
W zeszłym roku nie trenowałeś tak, jakbyś tego chciał, a teraz zaledwie w 3 miesiące doszedłeś do szczytowej formy. Jest na to jakiś magiczny przepis?
Zgadza się. W zeszłym roku przeprowadzaliśmy się kilka razy, bardzo dużo podróżowaliśmy. Ciężko było mi złapać rytm, wypracować sobie jakąś rutynę w bieganiu. Trening 3 razy w tygodniu to za mało, nawet do tego, by utrzymać wcześniej wypracowaną formę, kiedy jest się już na pewnym poziomie.
Każdy ma swoje podejście, ale ja po raz kolejny przekonałem się, że dla pracy nad techniką i prędkością najlepiej sprawdza się u mnie trening w grupie. Biegam w klubie, gdzie większość przygotowywuje się do maratonu w Rotterdamie, połowa ma życiówki ponizej 3h, kilku atakuje 2:30. Dobrze jest trenować z lepszymi od siebie. Mieć trenera, który poprawia technikę, mierzy czas na bieżni, czy jedzie na rowerze obok w czasie weekendowych wybiegań.
Trzymasz się sztywno planu treningowego, czy bardziej słuchasz swojego ciała?
W pierwszej kolejności trzymam się planu. Inaczej nie jestem w stanie zmotywować się do tak częstych treningów. Jedynym wyjątkiem jest bieganie w górach, kiedy lubię odłożyć wszystkie plany i poprostu rozkoszować się widokami gór, a nie zegarka.
Jeżeli chodzi o plan treningowy to trzymam się go tak długo, jak czuję, że moje ciało nadąża za wysiłkiem. Kiedyś wydawało mi się, że można kontuzję rozbiegać, że będę lepszym biegaczem, jeśli się nie poddam w czasie treningu, kiedy pojawi się ból w stopie. Niestety kilkakrotnie ten ból zakończył się kontuzją, przez którą nie mogłem biegać przez wiele tygodni. Teraz znam siebie lepiej i jestem w stanie odróżnić ból związany ze zmęczeniem, wyczerpaniem energetycznym, z którym warto mieć czasami do czynienia, a bólem zapowiadającym kontuzję. Charakterystyczny ból w stopie albo w dolnej części pleców i od razu przechodzę w marsz do domu. Wtedy daję sobie dzień odpoczynku. Jezeli ból nie przejdzie, zamieniam bieganie na treningi alternatywne do momentu, kiedy mogę dalej trenować.
Odpuścić od razu, kiedy pojawia się zagrożenie w postaci potencjalnej kontuzji: to bardzo rzadko spotykana umiejętność wśród biegaczy. Większość z nas macha ręką i zamiast przerwać trening, ciśnie dalej licząc na to, że to chwilowy dyskomfort. Zawsze bardzo zazdrościłam Ci tego, że potrafisz przerwać trening, wracasz do domu i mówisz: “Teraz przez kilka dni nie biegam, bo trochę zabolała mnie stopa”.
W pierwszej kolejności staram się zapobiegać kontuzjom. Planuję starty w taki sposób, żeby mieć odpowiednią przerwę zaraz po biegu i wystarczający czas na przygotowanie do kolejnego. Staram się mieć okres roztrenowania po ciężkim sezonie. Jednak najważniejsza sprawa to: umiejętność przerwania w odpowiednim momencie. I mam tutaj na myśli bardziej trening niż zawody, bo na zawodach często czuję się tak źle, że nie jestem w stanie odróżnić początku kontuzji od bólu z wyczerpania. A na co dzień jednak nic innego nie działa tak, jak regularna praca. Jestem słabo rozciągnięty, więc poświecam na to teraz więcej czasu. Znalazłem przyjemość w ćwiczeniach core stability i staram się wykonywać je regularnie. Fajnie, że możemy robić je razem w domu.
Wtedy szukam poparcia w Tobie, żeby odpuścić trening, które niestety rzadko znajduję (śmiech).
Bo ja to znam z własnego doświadczenia! Robię to samo: kiedy mi się nie chce: szukam wymówki u innych.
To normalna sprawa: czasami nie chce mi się iść na trening jak każdemu. Jeżeli nie jestem w ważnym okresie przygotowań to poprostu odpuszczam. Taki jeden dzień wolnego raz na jakiś czas, kiedy zamiast biegać, siadam z winkiem na kanapie, bardzo dobrze robi choćby na głowę. Kiedy jednak wiem, że to tylko kwestia lenistwa i będzie to miało negtywny wpływ na wynik zbliżających się zawodów, to mam przed oczami te myśli, to oczami wyobraźni już widzę ten kryzys, którego mógłby uniknąć, gdybym poszedł na trening. Dlatego idę. Zazwyczaj wystarczy założyć buty i wyjść z domu. Bardzo pomaga wspierający partner. Jak widzę Ciebie w ostatnich tygodniach ciąży trenującą regularnie to nie mam już wymówki dla siebie.
Ha! Czyli do czegoś się jeszcze przydaję nawet wtedy, kiedy sama nie mogę biegać:) Ale wróćmy już do samych zawodów, bo w niedzielę start. Denerwujesz się, kiedy stajesz na linii startu?
Denerwuję się, kiedy zaczynam myśleć o wyniku, oczekiwaniach własnych, trenera albo dopuszczę do siebie czynniki niezależne. Ale jeżeli wiem, że jestem przygotowany i za chwilę po raz kolejny będę mierzył się z samym sobą, to ekscytacja przewyższa nerwy. Tak czy inaczej od samego rana, w dniu zawodów będę skoncentrowany i ciężko bedzie ze mną rozmawiać.
Tak, przypominam sobie tę ekscytację z poprzednich zawodów: wokół Ciebie tysiące wariatów, którzy zostawili garnitury, codzienne ubrania, samochody, problemy, poglądy i za chwilę skupią się na tym samym, co Ty.
No dobra, a jaką masz zazwyczaj strategię na zawodach na dystansie maratońskim: zaczynasz wolniej i podkręcasz tempo czy starasz się biec równo?
Strategia nie zawsze idzie w parze z wykonaniem, ale staram się zaczynać spokojnie. Wtedy umożliwiam odpowiednie procesy wykorzystania energii, żeby jej nie zabrakło zbyt wcześnie. Maraton jest trudnym dystansem dla mnie. Największym problemem było to, że zawsze miałem określone oczekiwania, które bardzo demotywowały mnie w czasie biegu, jeżeli chociaż przez kilka sekund nie bylem w stanie ich utrzymać. Walczyłem z zegarkiem, a nie z samym sobą. Ostatni maraton przebiegłem 2 lata temu. W tym czasie biegi ultra, jak wcześniej wspomniałem, zmieniły moje nastawienie. Zobaczę, czy nowe podejście się sprawdzi.
Jesteś jedną z tych osób, z którymi ciężko jest wygrać na ostatnich kilometrach. Kiedy „czujesz” metę, ciśniesz na maksa. Niektórzy mają z tym problem, po prostu boją się tak pójść na całego. To trudne.
Wydaje mi się, że głównym powodem jest nie tyle kwestia strachu, co brak sił po zbyt szybkim starcie. Jeżeli chodzi o koncówki biegów to w 80% przypadków jestem w stanie dobrze rozłożyć siły. Kiedy “poczuję” już metę, mam bardzo szybki finish. Ostatnie 10% dystansu to miks najgorszych momentów przeplatanych euforią i strachem przed utrata przytomności 😉
A tak na serio po prostu uwielbiam wybiegać po cichu zza pleców innych zawodników kilkadziesiat metrów przed metą.
Po maratonie czy będzie życiówka, czy nie, będę musiał odpocząć. Inaczej jest spore ryzyko kontuzji. Bieg w Rotterdamie to początek sezonu. W planach mam bardzo ekscytujace starty w biegach ultra. Ten bieg to określenie formy na ten sezon. Mam nadzieję, że będziecie z Nelką kibicować.
A ja mam nadzieję, że Nelka będzie zrelaksowanym dzieckiem dzięki tej naszej chorej pasji i pozwoli nam trenować. Grunt to dobra organizacja 🙂