Miłość do tego kraju jest trudna. Kiedy tu jestem, zaciskam mocno zęby, zamykam oczy i liczę w myślach do dziesięciu, żeby się uspokoić. Każdego dnia coś mnie dziwi. Na większość z moich pytań nie znalazłam odpowiedzi i obawiam się, że już nigdy nie znajdę. No bo jak wytłumaczyć to, że kogoś może cieszyć nieszczęście drugiej osoby? Albo jak zrozumieć fakt, że życzymy komuś źle, szukamy dziury w całym i uważamy, że każdy sukces podszyty jest oszustwem, cwaniactwem, kłamstwem? Wszystko krytykujemy, zawsze mamy rację i jesteśmy specjalistami w każdym temacie. Czasem tak bardzo mam tego dość, że kiedy pakuję walizki, by wyruszyć w kolejną podróż, obiecuję sobie, że będę wyjeżdżać jeszcze więcej i na jeszcze dłużej. Ale potem, kiedy mnie nie ma, tęsknię. Tęsknię za moją ukochaną Warszawą, do której tempa, zgiełku i smrodu przywykłam od kołyski. Tęsknię za ludźmi, którzy czasem sprawiają mi przykrość swoimi “mądrościami”, ale w tych trudnych momentach zawsze są i znają mnie lepiej niż ja sama znam siebie. Tęsknię za absurdalnymi rozwiązaniami, durnymi problemami, które niepotrzebnie zatruwają życie, bo to wszystko jest takie… prawdziwe, takie nasze.
Jak wiecie, dużo podróżuję i rzadko bywam w domu, ale tak, żeby dłużej nie wracać, zrobiłam tylko raz. Wyjechałam kiedyś na dwa lata do Londynu i dopiero wtedy zrozumiałam, jak bardzo kocham tę moją Warszawę, którą na co dzień przeklinam. Przyleciałam kiedyś na kilka dni. Wiadomo: wtedy jest bardzo intensywnie i trudno mówić o jakiejkolwiek normalności. Pamiętam tylko jeden moment. Tuż przed odlotem stanęłam sobie na Rondzie ONZ, które mijałam w drodze do domu przez całe życie: jeszcze w przedszkolu, gdy jeździłam do babciu, potem gdy chodziłam do szkoły, zaciągnęłam się tym warszawskim powietrzem i czułam jak po policzkach płyną mi łzy. Wtedy wiedziałam jedno: muszę tu wrócić. “Upadłaś na głowę? Po co?” – pytał mnie każdy, kiedy któregoś dnia po prostu stwierdziłam: „Chcę wrócić”. „Nie uda Ci się żyć tak dobrze, jak tutaj. Nie znajdziesz dobrej pracy. Nie będziesz szczęśliwa” – okazało się, że nie tylko w Polsce mamy doradców i znawców w każdej dziedzinie. Ze mną jest tak: trudno mi podjąć ważną decyzję, długo się waham, analizuję wszystkie za i przeciw, dlatego procesy decyzyjne czasem u mnie trwają, ale kiedy już wiem, co robić, od razu działam.
Wróciłam. Nikt ani nic już nie mogło na mnie wpłynąć. Było ciężko, ale tylko przez kilka tygodni. Najbardziej doskwierało mi to, z czym nie zgadzałam się jeszcze zanim wyjechałam: te złe emocje, ta nienawiść, brak chęci do działania, odwagi do zmian. Pracę znalazłam – dokładnie taką, jak chciałam, zakochałam się w bieganiu, poznałam mnóstwo pozytywnych ludzi. Okazało się, że są inni, bo jeśli masz pasję, to nie masz czasu ani chęci na zazdrość, agresję i nienawiść. Minęły trzy lata, a ja z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nigdy nie byłam taka szczęśliwa, jak teraz. Dlaczego? Z wielu powodów: dojrzałam, nauczyłam się słuchać siebie samej, znalazłam pasję w życiu, a to dało mi spokój, radość, zmieniło całe moje życie. Ale najważniejsze jest co innego. „Wiesz, kiedy ktoś chce wracać do Polski, opowiadam o Tobie i mówię: jeśli wiesz, czego chcesz i wiesz, że to jest to, wracaj. Kiedyś odradzałam, ale Ty sprawiłaś, że nawet ja wierzę, że to nie jest złe miejsce” – powiedziała mi niedawno koleżanka, która wyjechała kilkanaście lat temu i miała gęsią skórkę na myśl o powrocie do naszego kraju. A on wcale nie jest taki zły!
Oprócz tego, że w jednym miejscu mamy wszystko: i góry, i morze, i jeziora to jeszcze mamy fajnych i kreatywnych ludzi, którym się chce. Jest coraz więcej polskich marek związanych ze zdrową żywnością i dobrze, bo produkty mamy świetne! Gdzie zjemy tak dobre jabłka, maliny czy chleb? Gdy jestem przez dłuższy czas w podróży, tęsknię za naszymi owocami, warzywami, czasem nawet za mięsem, które jem bardzo rzadko, ale taki tatarek to może nawet się śnić po nocach;). Mamy bardzo dobre kosmetyki, organizujemy coraz więcej fajnych imprez biegowych i w ogóle sportowych, robimy fajne ubrania na trening.
Jest słynna już koszulka:
Tak, gdyby miała być robiona dla mnie na zamówienie, zamiast „ciastek” poprosiłabym o „wino” albo „masło z nerkowców”. Otóż mamy w Polsce całkiem zacną markę, która produkuje odzież sportową: Nessi. Pośmigałam ostatnio w górach w kolorowych legginsach, z których już są znani;) (tutaj znajdziesz przegląd moich rożnych kolorowych legginsów) i w „ciasteczkowym” topie. Materiały są w porządku, fason fajny, dobrze przylega do ciała, więc treningi nie kończą się bolesnymi otarciami, a do tego te kolory!
Jak wiecie, ja uwielbiam ubrania w żywych barwach, szczególnie te do biegania, bo wychodzę z założenia, że wszystkie krzykliwe zestawienia, które balibyśmy się założyć na co dzień, można przyodziać na treningu. Będziemy też bardziej widoczni! A to ważne zarówno jeśli chodzi o kwestię bezpieczeństwa jak i łatwość wychwycenia nas przez bliskich w tłumie, gdy np. startujemy w zawodach:)
Top czy bokserka w taką pogodę, jaką mamy ostatnio, spisuje się idealnie. Ten wariant kolorystyczny jest z limitowanej edycji.
W zeszłym roku “wybiegałam” kilka par kolorowych legginsów, mam nawet jedną ulubioną, która sprawia, że w górach czuję się jak Indiana Jones w damskim wydaniu i jak widać faktycznie wtapiają się w otoczenie 😉
A w tym roku przetestowałam nowy wymysł: legginsy z wbudowanym pasem z trzema kieszonkami, gdzie można schować klucze, chusteczki, batona czy żel na trasę. Są wygodne, długi wariant za ciepły na teraz, ale jesienią na pewno chętnie do niego wrócę, tyle tylko, że te kieszonki to raczej wykorzystałabym właśnie na żel, przekąskę na zawody czy chusteczki, bo mój telefon jest np. nieco za duży, a o klucze jakoś bym się bała :).
To co, ruszamy w Polskę? Tutaj jest naprawdę fajnie 🙂