Biegi górskie cieszą się coraz większą popularnością i nic dziwnego, bo kiedy dwa dni temu śmigałam na Maderze, znowu poczułam „to coś”. Lubię startować na asfalcie, fajna jest walka ze sobą, gdy ze wszystkich sił próbujesz utrzymać tempo, ale dopiero w terenie zaczyna się prawdziwa zabawa. Wolność, widoki, dźwięki, niebezpieczeństwo czyhające na każdym kroku, wystarczy jeden fałszywy ruch i można się naprawdę mocno poturbować. Ostatni bieg miał być łatwy, teoretycznie niewiele przewyższeń, ale jak do tej pory to była najtrudniejsza technicznie trasa z jaką przyszło mi się zmierzyć. I choć mniej więcej na 38 kilometrze poczułam zmęczenie i można powiedzieć, że wtedy już miałam dość, to uśmiech nie schodził mi z twarzy do samego końca. Odżyłam, nabrałam apetytu na więcej, a kontuzja (odpukać) dokądś uciekła. Nie dziwię się, też bym się wystraszyła takiej silnej i bojowej Panny Anny. Sio, już wystarczy!
Cała nasza trójca świetnie sobie poradziła i jestem z nas ogromnie dumna. Okazało się, że czasem naprawdę warto być piratem: Tomek dzielnie walczył do końca i mimo bólu, wyczerpania i kilku kryzysów nie zszedł z trasy, pokonał 115km. Konrad zaszalał najbardziej: dotarł na metę jako 7. zawodnik! Także nie tylko Kamila Leśniaka, który pojawił się na mecie biegu na 115km jako 6., chwalić należy. Mamy fajny polski team. Panna Anna Team w końcu. Marta, o której zapomnieć nie wolno. Miała zdecydowanie najgorzej, bo ze względu na kontuzję wystartować nie mogła i przez dwie doby nie spała tylko martwiła się o każdego z nas. No i jeszcze ja: też jestem z siebie dumna, a co! Zaczęłam bardzo powoli. Człapałam, żeby wybadać stopę, zachować energię na cały bieg, ale mniej więcej na 11km podjęłam decyzję: mam siłę, stopa nie boli, cisnę. I wyprzedziłam ponad 120 osób w drodze na metę. Ostatecznie byłam 24 kobietą na 98. Biorąc pod uwagę fakt, że od października dwa razy przebiegłam 21km, a reszta to były typowe luźne dyszki, cieszę się jak dziecko. Jedno jest pewne: trening na siłowni nie poszedł w las. Skądś ta para w nogach musiała być.
Ale nie o nas ta historia. Wystarczy tego chwalenia się 🙂 Biegi górskie mają to do siebie, że się na nich sporo myśli. Ja myślałam między innymi o tym, co chciałabym wam przekazać. Oto kilka porad na pierwsze starty: od amatorki, która wciąż się uczy i jeszcze pamięta, co może być stresujące. Gotowi? Jedziemy!
Przygotuj się na różne warunki
Powiedzmy sobie szczerze: w górach byłam już nie raz i nie dwa, nie mam bardzo dużego doświadczenia i dopiero się ich uczę, ale pewne rzeczy już powinnam mieć w małym paluchu, a wciąż jakoś nie mogę sobie wbić do głowy, że nawet jeśli startujesz i jest upał, to wypada wziąć kurtkę przeciwdeszczową czy dłuższe legginsy, bo 1500 metrów wyżej czy jeszcze więcej raczej aura nie będzie taka sama. Na Maderze na przykład było tak:
Dlatego pamiętaj, żeby zarówno na trening jak i na zawody zabrać ze sobą coś, co ochroni cię przed wiatrem i deszczem. Taka kurtka nie waży nic, zajmuje mało miejsca w plecaku, a może uratować życie. Weź też ze sobą coś na głowę – buff będzie najbardziej uniwersalnym rozwiązaniem, bo gdy jest chłodno i wieje możesz użyć go jako opaski czy czapki, a gdy jest ciepło, warto jeden dodatkowy opleść wokół nadgarstka i moczyć zimną, źródlaną wodą na trasie lub polewać wodą na punktach żywieniowych czy tą z bidonu. Taka chłodna, wilgotna chusta ratuje życie. Używam tego patentu zawsze i wszędzie. Przyjemnie jest przetrzeć sobie zmęczoną twarz, czy schłodzić kark. Patent bardzo prosty a bardzo skuteczny. Warto też wziąć ze sobą rękawiczki, mały krem z filtrem i okulary przeciwsłoneczne albo czapkę z daszkiem.
Pamiętaj o bezpieczeństwie
Latarka – czołówka, w razie gdyby jednak w górach zastał cię zmrok, podstawowa apteczka (folia NRC, tabletki przeciwbólowe, kilka plastrów, bandaż elastyczny, coś chłodzącego) i telefon, żeby w razie czego móc się skontaktować ze światem. Nawet jeśli start jest na krótkim dystansie np. 27km jak słynny Rzeźniczek, od którego w tym roku rozpocznie przygodę z biegami górskimi wielu z was, lepiej przygotować się na różne okoliczności, bo góry to góry i tutaj nie możesz wiedzieć nic na pewno, szczególnie jeśli jeszcze nie zdążyłeś się z nimi zaprzyjaźnić. Tylko wszystko z głową. Nie ma potrzeby ładować do plecaka za dużo rzeczy. Ogranicz wszystko do niezbędnego minimum, bo jednak będziesz to taszczyć na plecach, a w górach i przy tylu kilometrach każdy gram ma znaczenie. Zobaczysz 🙂
Obierz taktykę
Z natury nie jestem osobą, która lubi siadać na kilka dni przed startem, analizować trasę, opracowywać strategię, zastanawiać się w czym pobiegnę, co założę, co spakuję. Stawiam na spontan, wszystko robię na ostatnią chwilę, ale niestety w górach to nie jest najlepsza metoda o czym przekonałam się kilka dni temu. Owszem, udało się wszystko w ostatniej chwili zorganizować ale wiązało się to z dodatkowym stresem i kosztami. Dlatego, jeśli planujesz start w górach i na co dzień jesteś fanem filozofii „e tam, będzie fajnie, dam radę” to raz na jakiś czas możesz zrobić wyjątek. Dzięki temu, że w ostatniej chwili dostałam do ręki małą karteczkę, gdzie miałam wypisane, na którym kilometrze są punkty żywieniowe, ile kilometrów dzieli jeden od drugiego i czy po posiłku czeka mnie podbieg czy raczej zbieg, łatwiej było sobie to wszystko ułożyć w głowie. Oczywiście nie ma co przesadzać. Wiadomo, że jeśli szykujesz się do swojego pierwszego startu w górach, nie będziesz walczyć o podium (choć znam takich!) tylko nastawiasz się raczej na zabawę, przygodę, ale mimo wszystko zobaczysz, że w terenie jest zupełnie inaczej niż na asfalcie i warto wiedzieć, co nas czeka za kilometr, dwa czy pięć. Dodatkowo też czymś się zajmiesz i jeśli podzielisz sobie tę trasę na małe odcinki, wyznaczysz sobie zadania, to znajdziesz się na mecie szybciej niż myślisz.
Jedz i pij
Koniecznie regularnie się nawadniaj. Sposobów na to jest wiele. Możesz wybrać camelbak, plecak z miejscem na bidony, pas na bidony. Wszystko zależy od tego, na jakim dystansie będziesz startować. Cenna uwaga: nie musisz zabierać ze sobą na trasę 2 litrów wody i dźwigać je na plecach. Właśnie dlatego dobrze jest mieć strategię, zobaczyć po ilu kilometrach masz najbliższy punkt, gdzie możesz napełnić camelbak czy bidon i wziąć tyle picia ile potrzebujesz na ten odcinek. Weź na trasę SPRAWDZONE przekąski typu baton energetyczny, żel, suszone owoce, żelki – to już kwestia indywidualnych upodobań, chwyć banana na punkcie żywieniowym czy krówkę, ale nie zatrzymuj się na zbyt długo. Mamy tendencje do tego, że zaczynamy biesiadować:) Owszem, zatrzymaj się, uzupełnij wodę, chwyć coś do jedzenia, przełknij i leć dalej. Tylko ostrożnie, bo łatwo dać się ponieść, a w górach jeden źle postawiony krok może zakończyć się tragicznie.
I przede wszystkim: nie bój się, nie stresuj. Biegi górskie to najfajniejsza przygoda jaką możesz sobie zafundować. Ja już nie mogę się doczekać kolejnego startu! Może się spotkamy 🙂
Pingback: Jak startować w górach? Radzi Marcin Świerc : Panna Anna Biega()