Tak, tak wiem, najlepiej biegać bez muzyki: wsłuchać się we własny oddech, śpiew ptaków, szum morza. Też to lubię, ale dopiero z czasem do tego dojrzałam. Tylko czasem szum klaksonów, wszelkiego rodzaju turkoty i warkoty to uniemożliwiają. Kiedy biegam w wielkim mieście, lubię słuchać muzyki. Dzięki temu łatwiej mi odpłynąć i zatopić się w jakimś przyjemnym brzmieniu. Muzyka sprawia, że czas płynie szybciej, a kiedy masz gorsze dni, motywuje do działania. My z Rudzikiem ostatnio potrzebujemy takiego kopa, bo są potworne upały i ciężko wyjść z domu po owoce, a co dopiero na trening? Dlatego dziś zestaw, który nas ostatnio napędza! A co? Nie będę psem ogrodnika i chętnie się z Tobą podzielę 😉
Od razu Cię uprzedzę: to będzie totalny misz-masz! Zaczynam od spokojnego kawałka, bo trening biegowy wcale nie oznacza, że musi być łubu-dubu. Ja generalnie uważam, że w czasie bieganie, dobrze jest słuchać muzyki, którą na co dzień po prostu lubimy, bo to nasz czas, nasze 5 minut i ma być przyjemnie. A ja absolutnie uwielbiam słuchać Youth. Spokojne, klimatyczne, w połączeniu z przyjemnymi widoczkami nabiera jeszcze lepszego smaku. Ten utwór chyba lubię najbardziej. Dobre na spokojną rozgrzewkę albo na koniec:
No i jeszcze to…
Ale dość smętów. Uwielbiam dwa kawałki Sia, które mega mnie motywują, kiedy nie mam chęci na trening. Przede wszystkim “The Greatest”, gdzie poza muzyką, tekst idealnie pasuje do sytuacji i dodaje mi sił. Kiedy padam na twarz, nie przejmuję się i śpiewam sobie na głos:
Uh-oh, running out of breath, but I
Oh, I, I got stamina
Uh-oh, running now, I close my eyes
Well, oh, I got stamina
And uh-oh, I see another mountain to climb
But I, I, I got stamina
Kocham jeszcze ten ten utwór i podśpiewuję sobie np. na podbiegach, bo kojarzy mi się z młodością, kiedy jeszcze nie wiedziałam co to znaczy być mamą i jedyne co mnie obchodziło, to co na siebie wieczorem założyć, szmina czerwona czy różowa i w których szpilkach pociągnę do 6 rano 😉
Come on come on, turn the radio on
It’s Saturday and it won’t be long
Gotta paint my nails, put my high heels on
It’s Saturday and it won’t be long ’til I
Hit the dancefloor
Hit the dancefloor
I got all I need
No I ain’t got cash
I ain’t got cash
But I got you baby
Baby I don’t need dollar bills to have fun tonight
(I love cheap thrills!)
I teraz Cię zaskoczę. Na pewno, bo sama jestem zaskoczona ale ostatnio w naszym domu rozbrzmiewa Mezo. No uwielbiamy. Ta płyta jest przemyślana, spójna, ma sens od początku do końca. To nie jest zbiór pojedynczych utworów tworzonych z myślą o hicie, tylko – z ręką na sercu – jak ich słucham, to mam ciary, bo te kawałki są szczere do bólu. Bardzo dużo o bieganiu ale i o życiu. Myślisz, że nie Twój klimat? Ja też tak myślałam, ale serio – uwielbiam. Totalnie zajawkę bieganiem, nagłą fascynację. Sport ratuje nas z codziennych opresji, wywraca życie do góry nogami i kiedy już myślisz, że jest totalna klapa i wszystko poszło nie tak, bieganie to taki lek na całe zło. I fajnie, że ktoś tak szczegółowo to opisał. Ta płyta to taka terapia, a tak mało dziś szczerych projektów. My słuchamy i w domu przy śniadaniu (Nelka też tańczy) i przy bieganiu. Polecam całość, ale na trening szczególnie – klasyk już:
I choć każdy z nas ma inne cele, ambicje i podejście do treningu, to ten kawałek zdecydowanie zmotywuje każdego. Ja sobie włączam i CISNĘ!
To też są ciary!
No i coś na te najgorsze momenty:
A ten kawałek nie ma nic wspólnego z bieganiem, ale bardzo go lubię za mądrość życiową 😉 Zatem zaserwuję Wam na deser i idę na trening 😉