Najpierw upierasz się, że nie chcesz w ogóle startować w zawodach, a kiedy już coś w Twojej głowie się zmienia i dojrzewasz do startu, od razu chcesz się zapisać na maraton. Znasz to? Miałam bardzo podobnie. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć tak: do maratonu warto dojrzeć. Ja do mojego pierwszego nie dojrzałam. Gdybym wtedy wiedziała o treningach, diecie, ale przede wszystkim o sobie tyle, co wiem dziś, poczekałabym jeszcze kilka miesięcy, może nawet rok. „Dlaczego?” – zapytasz? Przecież udało się zrealizować cel, nawet dwa: dobiegłam na metę i złamałam wymarzone 4 godziny. Tak, owszem, ale nie wspominam tego dobrze, za to kolejny maraton był jednym z piękniejszych doświadczeń w moim życiu, a takie emocje powinno dawać nam bieganie! To teraz czas moją historię.
Do dziś pamiętam ten dzień, kiedy zmieniłam podejście do startu w zawodach. Do tej pory uważałam, że to nie dla mnie, że biegam dla przyjemności, że nie lubię rywalizacji, że nie zależy mi na tempie tylko chcę tak po prostu biegać. Myślałam też, że wszelkie starty w zawodach, szczególnie takich jak maraton, zarezerwowane są dla osób, które trenują całe życie. Bo niby jak ktoś taki jak ja, kto unikał w szkole wuefu jak ognia, raptem po trzydziestce miałby pokonać 42km biegiem? Biec cztery czy pięć godzin bez przerwy? To przecież niemożliwe! Tego nie da się zrobić!
Któregoś dnia poszłam na konferencję prasową na temat triathlonu w Suszu – pracowałam wtedy jako dziennikarka w dziale sportowo-rekreacyjnym w serwisie gazeta.pl. Obejrzałam film promujący imprezę i coś się zmieniło w mojej głowie. Pomyślałam: „O matko! Ale ja tym ludziom zazdroszczę emocji!”. Ale zaraz, zaraz, wśród wyżyłowanych atletów pojawiły się takie osoby jak Tomasz Karolak czy Sidney Polak, którzy są zupełnie normalnymi ludźmi, co to lubią i piwko wypić, i skoczyć na domówkę.
Karolak moim motywatorem
Dotarło do mnie, że po to, by startować w zawodach, nie trzeba być sportowcem od dziecka, wyglądać jak atleta, ani mieć dwudziestu lat. Może to zabrzmi śmiesznie, ale to w pewnym stopniu dzięki Tomkowi Karolakowi dziś biegam 😉 Zobaczyłam jak walczy o to, by ukończyć zawody i pomyślałam sobie: to ja też mogę! To ja też dam radę! Kilka lat później powiedziałam mu o tym i zrobiliśmy sobie wspólne. Nie wiem, czy to jemu zawdzięczam to, że do dziś biegam, ale na pewno to, że odważyłam się pomyśleć o maratonie. Uwierzyłam, że dam radę pokonać królewski dystans. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do koleżanki-biegaczki, która pracowała biurko w biurko ze mną i poprosiłam:„Magda, pomóż mi się przygotować do maratonu”.
Chcę przebiec maraton
Biegałam już mniej więcej od roku, ale zupełnie na luzie. Nie miałam żadnego planu, nie mierzyłam tempa biegu, nawet odległości. Tak po prostu wychodziłam sobie potruchtać. Kiedy miałam siły – biegłam, kiedy potrzebowałam przerwy – przechodziłam do marszu. Tym sposobem zbudowałam sobie wytrzymałość i kiedy po raz pierwszy odpaliłam aplikację, żeby sprawdzić, jaki dystans pokonuję na treningu, okazało się, że zwykle pokonuję 12-14km. To był maj 2012. Chciałam się zapisać na maraton rok później, we wrześniu. Opowiedziałam o wszystkim wspomnianej koleżance i usłyszałam: „Jesteś na takim etapie, że dasz radę pokonać maraton już w tym roku. Nie odkładaj tego tak bardzo w czasie. Lepiej mieć bliższy cel.”
Posłuchałam i rozpoczęłam przygotowania. Oczywiście jak wiele początkujących biegaczy wydumałam sobie, że nie chcę brać udziału w innych zawodach, jak już biec, to konkretnie. Nie interesowały mnie zawody na 5km, 10km czy półmaraton. No bo po co? Na szczęście posłuchałam Magdy i dałam się namówić na kilka startów przed „wielkim dniem”. Dziś polecam taki zabieg każdemu, kto marzy o maratonie.
Co to jest “obciachowe tempo”
Zaczęłam od 10km, które pokonałam w 51 min, potem wystartowałam w półmaratonie i na metę dobiegłam w 1:49 min. To był świetny pomysł! Problem w tym, że te całkiem przyzwoite – jak na pierwszy raz – wyniki sprawiły, że z dnia na dzień coraz wyżej stawiałam sobie poprzeczkę.
Kiedy zapisywałam się na maraton, chciałam po prostu dobiec na metę, czyli zmieścić się w limicie 6h. Tydzień później wiedziałam, że chcę to zrobić poniżej 5h, a kolejny tydzień później poniżej 4:30. Pech chciał, że spotkałam w pracy na kawie koleżankę, która biegała dużo dłużej niż ja. Rozmawiałyśmy o treningach, zawodach, powiedziała mi, że marzy o maratonie ale:
„Nie zapiszę się, dopóki nie będę miała pewności, że złamię 4 godziny. Wszystko powyżej tego czasu to jakiś totalny obciach”.
Te słowa tak bardzo zapadły mi w pamięć, że chwyciłam za kalkulator biegowy (są specjalne kalkulatory, które pozwalają ci wyliczyć szacowany czas maratonu, jeśli wcześniej sprawdzisz się na krótszych dystansach, ja korzystałam z tego: ) i sprawdziłam czy mam szanse na złamanie 4 godzin. W końcu ja też nie chciałam przybiec na metę w „obciachowym” czasie.
Dodam od razu, że rok później od tej samej koleżanki usłyszałam: „Jej, Anka, ja naprawdę tak powiedziałam? W ogóle zapomnij o tym, ja miałam coś nie tak z głową wtedy. Kompletnie mi odbiło z tym bieganiem. Przebiec maraton w jakimkolwiek czasie to jest ogromny szacunek dla tych, którzy podjęli wyzwanie. Sama szykuję się teraz do pierwszego maratonu i chcę go pobiec wolniej, bez spinki, dla przyjemności”. I rzeczywiście na metę wbiegła po czterech godzinach i była bardzo zadowolona z zawodów.
Cel: złamać 4h
Ale wracając do mojej historii: tak oto z celu: „dobiec na metę” zrobił się cel: „złamać 4h”.Jak już wspomniałam, pracowałam wtedy w redakcji serwisu gazeta.pl. Ktoś przez przypadek gdzieś usłyszał moją rozmowę z Magdą na temat przygotować i padł pomysł: „Aniu pisz o tym regularnie!”. I tak oto zaczęłam pisać o moich przygotowaniach do debiutu na królewskim dystansie, a w dzień maratonu moje zdjęcie trafiło na stronę główną gazeta.pl z tytułem: „Debiut w maratonie. Czy uda się złamać 4h?”. Czy możesz sobie wyobrazić, jak wielką odczuwałam na sobie presję? Teraz już cała Polska wie, że jakaś tam sobie Ania startuje w maratonie i jeszcze będzie chciała łamać 4 godziny. I co jak się nie uda?
Strona główna gazeta.pl
Ale to nie koniec emocji. Potem było tylko gorzej. Na kilka dni przed biegiem ktoś w redakcji wpadł na pomysł, by zrobić relację na żywo. Magda, która w tamtym czasie prowadziła serwis polskabiega.pl pobiegła ze mną, robiła zdjęcia z trasy, wysyłała je do redakcji i dzwoniła, by informować jak się czuję, jak nam idzie itd. Dla niej moje tempo było na tyle komfortowe, że mogła sobie na to pozwolić. Wszystko szło lepiej niż się spodziewałam: ludzie zaczepiali nas na trasie (niestety przed wyjściem z domu zdążyli zajrzeć na stronę gazety), ja czułam się świeża, szczęśliwa, emocje sięgały zenitu i nogi same niosły. Ok. 23 kilometra wszystko nagle się zmieniło. Pojawiła się tak zwana „ściana”, czyli spadek energetyczny, o którym słyszałam wiele razy, ale jakoś myślałam, że mnie nie dopadnie. Raptem opuściły mnie wszystkie siły, nie czułam nóg, miałam wrażenie, że przetaczam po asfalcie betonowe słupy. Nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. A tu znowu telefon z redakcji i kolejne pytania. „I jak Wam idzie? Jak się czuje Ania? Niech coś powie”. Miałam ochotę krzyknąć: „Odpi…cie się ode mnie”, żeby nie było następnego telefonu z pytaniami, ale zacisnęłam zęby, posłuchałam kojącego głosu Magdy i biegłam dalej. Odżyłam dopiero 7km później. Trzeba było przyspieszyć, by nadrobić to, co straciłam. Do końca trasy pytałam co kilka minut: „Jaki mamy czas? Złamiemy 4h?”. No i złamałyśmy, ale jakim kosztem?
Przez pół maratonu nie myślałam o niczym innym, jak tylko o tym, czy uda mi się zmieścić w czasie. Nie rozmawiałam z ludźmi, nie napajałam się pozytywną energią płynącą od kibiców tylko martwiłam się o czas. Zupełnie bez sensu.
Dziś wiem, że znacznie lepiej wspominałabym ten bieg, gdybym po prostu pobiegła na tyle, na ile dany dzień mi pozwolił, nie stresowała się wynikiem. W końcu to był mój pierwszy raz! Czy zmieniłoby to coś w moim życiu, gdyby dobiegła na metę 15 minut później? Dużo! Miałabym miłe wspomnienia ale i tak dzisiaj lubię o tym myśleć.
No dobra, zrobię Wam tę przyjemność. Chcecie się pośmiać? Oto filmik sprzed 5 lat i mój pierwszy maraton:
Rok później, kiedy na koncie miałam od groma startów i już zdążyłam dobrze poznać swoje ciało, mogłam sobie pozwolić na ustalenie celu i z uśmiechem na twarzy poprawiłam czas o ponad 20 minut. Bez ściany, bez bólu, bez stresu dobiegłam na metę w Berlinie z czasem 3:37. Gadałam całą trasę z kolegą, który biegł ze mną, przybijałam piątki i na szczęście odczarowałam ten królewski dystans…
A teraz kilka startowych porad na podsumowanie
1. Zacznij od krótszych dystansów. Dzięki temu nabierzesz doświadczenia podczas startów, lepiej poznasz swoje ciało i będziesz szybciej robić postępy. Dobrze jest najpierw poprawiać wyniki na dystansach takich jak 5km czy 10km, bo dzięki temu nabierzesz prędkości.
2. Trenuj regularnie i nie opuszczaj ważnych jednostek treningowych (interwały, siła, bieg tempowy, dłuższe wybieganie). Np. owa ściana, która pojawiła się u mnie na maratonie, wynikła między innymi dlatego, że zabrakło mi kilku dłuższych treningów. Moje dłuższe wybiegania kończyły się na 22km, a powinnam zrobić kilka takich, które trwają ok. 3h.
3. Jedz przed biegiem i na trasie. Porządna kolacja dzień przed, lekkie ale energetyczne śniadanie (słynny posiłek przedstartowy to bułka z dżemem, ale na blogu i w mojej książce „Zakochaj się w bieganiu!” znajdziesz dużo innych pomysłów) to klucz do sukcesu.
4. W przypadku maratonu warto zacząć tak zwane „ładowanie węglowodanami” kilka dni wcześniej. Dobrze też nauczyć się jeść w czasie biegu np. przećwiczyć to w czasie dłuższych wybiegań, bo na zawodach takich jak maraton bez wspomagania w postaci żelu energetycznego, cukierka, miodu, batona czy banana (tutaj preferencje są bardzo różne;) się nie obejdzie.
Już w najbliższą sobotę zapraszam Was na LIVE na Facebooku o 16.00. Będziemy gadać o maratonie!
I na koniec filmik z mojego pierwszego maratonu. Śmieszny, trochę “obciachowy” ale ciary na mecie są! Najlepsza motywacja:
A więcej o trenowaniu, startowaniu w górach i na asfalcie, w Polsce i za granicą, bieganiu w ciąży i powrocie do formy po porodzie znajdziesz w książce „Zakochaj się w bieganiu!” skąd pochodzi ten fragment.
Dobry news! Przez cały weekend maratoński, czyli w dniach 23-24 września, możesz kupić moją książkę z 30% zniżką!