‘Każdego dnia rzuć sobie wyzwanie’ mówi słynny cytat. Lubię go sobie powtarzać, chociaż z całą pewnością nie codziennie. Przypomniałem sobie o nim na samym początku naszego tygodniowego pobytu we włoskim Cinque Terre. Wreszcie jesteśmy na miejscu! Kiedy zobaczyłem góry wpadające do morza we włoskim regionie Cinque Tere od razu wiedziałem, że chcę zrobić coś większego, wymagającego. Tylko co? Jesteśmy długo przed rozpoczęciem sezonu, żadnych zawodów biegowych w najbliższych dniach. Kolejne dopiero w kwietniu. Sciacchetrail – zawody trailowe na dystansie 47km z 2600m przewyższenia. Tak wygląda profil trasy:
Tutaj znajdziesz link do trasy biegu: http://adventures.garmin.com/en-US/by/cinqueterretrekkingtrailrunning/sciacchetrail-ultra-trail-delle-cinque-terre-percorso-05-gennaio-2015/
Patrzę na mapę i pomysł nieśmiało tworzy mi się w głowie. A może by tak samemu go sobie pobiec? Może właśnie tutaj zrobić swoją Fajną Życiówkę? W końcu jesteśmy na wyjeździe Fajna Życiówka Road Trip!
Pierwsze cztery dni spędziłem na rekonensansie trasy. Każdego z nich poznawałem inną jej część, a to kilka fot z rekonesansu:
I jeszcze przyjemniejszy widok:
Studiowałem mapę, zapamiętywałem rozwidlenia i ścieżki, których musiałem się trzymać. Nie obyło się bez przekleństw pod nosem, kiedy mapa (darmowe kopie do pobrania w każdym punkcie informacyjnym na miejscu) nie odzwierciedlała rzeczywistości albo, w małych miasteczkach, gąszcz uliczek potrafił niejednokrotnie wyprowadzić mnie w pole.
Ostatni dzień przed moją Fajną Życiówka zawodami pojechaliśmy z Anią w miejsce, gdzie rozpościerał się piękny widok na morze i góry. Ania postanowiła zrelaksować się w samochodzie i napisać tekst na bloga, a ja zrobiłem luźne 8 km.
Dzień przed pakuję wszystkie rzeczy. Lista wymaganego ekwipunku nie jest określona żadnym regulaminem zawodów, więc ograniczam się do minimum. Oprócz tego co mam na sobie zabieram pół litra wody, latarkę, telefon. Biegnę jeszcze do samochodu, po ładowarkę, żeby naładować zegarek z gps.
Planowany start o 7 rano. Jednak budzę się już o 5, jem szybkie śniadanie, zaspana Ania daje ostatniego buziaka i o 6 start.
Piękno tego biegu polega na tym, że nie muszę się dostosowywać do żadnej godziny. Często bywa tak, że start w zawodach górskich jest o nieludzkiej porze typu 3 nad ranem albo trzeba podejść do autokaru, który odjeżdża już kilka godzin przed startem.
Start biegu też został przeze mnie zmodyfikowany. Oficjalna trasa przebiega przez Manarolę – tam, gdzie mieszkaliśmy, ale zaczyna się w innej miejscowości. Wolę oszczędzić czas na dojazdy i startuję już kilkaset metrów od mieszkania.
Po 15 kilometrach zatrzymuję się na pierwszej ‘stacji’.
Kafejka nad samym morzem serwuje świeżą foccacię. Do tego croissant, cola i podwójne espresso. Na zawodach staram się wyrobić na stacjach jak najszybciej, tutaj spędzam kilka minut więcej – wiem, że to pierwsza i ostatnia stacja, no i nie miało być na czas.
Obiecałem Ani, że podeślę kilka fotek z trasy, albo dam jakkolwiek znać, że wszystko ok. Na zawodach nigdy nie straciłem nawet sekundy na wyciągnięcie telefonu ale tutaj to trochę co innego. Przez całą trasę spotkałem tylko kilka osób, były odcinki, gdzie istniało duże prawdopodobieństwo, że nikt tamtędy nie będzie w tym dniu przechodził. Poprosiłem Anię, żeby tylko nic nie wrzucała na social media – nie chciałem mieć żadnej presji. Oczywiście to było silniejsze od Ani☺ W sumie bardzo miło czytało się później wszystkie komentarze – dziękuję za doping.
Chciałbym bardzo pobiec w oficjalnych zawodach Sciacchetrail i zobaczyć ile mógłbym ‘urwać’ robiąc przygotowanie pod te zawody, wypoczęcie (tapering), oszczędzając czas na stacjach, na szukaniu wody, wyciąganiu mapy, nie zawracaniu sobie gitary wyciąganiem telefonu i robieniem zdjęć, nie gubiąc się na gorzej oznaczonych odcinkach. No i oczywiście dając z siebie wszystko w atmosferze zawodów.
Mimo tego, że kocham zawody to Fajna Życiówka – Cinque Terre dała mi coś, co w tym momencie było ważniejsze. To przepiękny tydzień z rodziną, kiedy codziennie wysmykałem się na rekonesans trasy, kiedy zabierałem Anię w te piękniejsze, wcześniej poznane odcinki. To czas kiedy nie musiałem się martwić o odpowiednią dietę, kiedy mogliśmy napić się winka. Nie było problemu jak Nela nie dawała nam czasami spać. Nie było przedstartowych nerwów i dochodzenia do siebie po biegu. Wybiegłem jak wszyscy spali i przybiegłem uśmiechnięty na lunch.
Cinque Terre czeka na kolejna Fajną Życiówkę, może to coś dla Ciebie?