Bieganie, siłownia a może trening w domu? Dziś obiecany tekst na temat mojej aktywności!
Zeszły rok przyniósł wiele zmian. Najpierw postanowiłam zrealizować moje dawne marzenie i napisać powieść, potem sporo się przemieszczałam, a na koniec roku czekała mnie przeprowadzka ze słonecznego Lazurowego Wybrzeża do deszczowej i wietrznej Holandii. I to w listopadzie! 😉
W całym chaosie trzeba było znaleźć czas na przyziemne sprawy, które nie uległy zmianie i zorganizować się z pracą, domowymi obowiązkami, treningami i choćby kilkoma minutami przed snem na lekturę! Nie było lekko! Najtrudniejszy był wspomniany listopad, kiedy po ciężkim okresie spędzonym w pociągach i hotelach w związku z promocją książki, wsiadłam z Nelą w samolot i wylądowałam w Holandii. Na miejscu nie czekało na nas przytulne gniazdko, gdzie wreszcie można by było złapać oddech, tylko puste, niepomalowane mieszkanie, bez jednego mebla i żarówki. Pokazywałam moją rzeczywistość na InstaStories 😉 Do łazienki chodziliśmy ze świecą, jedliśmy na kartonach, spaliśmy na podłodze. Każdy, kto ma dzieci, wie, jak przyjemnie się z nimi odwiedza sklepy meblowe. A do tego pod ręką nie było żadnej cioci, babci ani przedszkola, które swoją drogą w tym samym czasie trzeba było znaleźć.
Dziś wspominam to z uśmiechem i dziękuję wszystkim znajomym, którzy mi wtedy pomogli, ale w listopadzie miałam dość i wyglądałam jak śmierć. Na domiar złego, gdy pracujesz na własne konto, nie ma czegoś takiego jak urlop i choć ograniczałam działania do minimum, przynajmniej na maile trzeba było codziennie odpisywać. Laptopa stawiałam na kartonach i paletach. Palety polubiliśmy tak bardzo, że zostały z nami do dziś i pełnią funkcję stolika kawowego.
I jak to się ma do tematu treningów?
A tak, że w życiu dzieją się rozmaite rzeczy i żeby ich nie przegapić albo zbytnio się nie stresować tym, że znajdujemy się w nowej sytuacji, warto być elastycznym i próbować się dostosować. Musisz wiedzieć, co w danym momencie jest dla Ciebie najważniejsze. Nie dla babci Heni, cioci Józi, czy koleżanki. Dla Ciebie. Musisz ustalić sobie priorytety, bo nie da się robić wszystkiego na 100%. Po prostu się nie da. Myślisz teraz: „Gówno prawda! Jak się chce, to można.” Pewnie tak, ale jakim kosztem? Jak długo? Ja przez jakiś czas próbowałam. Jaki był efekt? Wyglądałam jak śmierć, chodziłam poirytowana, bo najzwyczajniej w świecie byłam zmęczona. Stałam się kłębkiem nerwów, marudziłam i co najgorsze przestałam czerpać przyjemność z tych czynności, które przecież dla tej przyjemności miałam robić!
Dlatego wprowadziłam zmiany, bo jest zbyt dużo rzeczy, które chcę i powinnam zrobić. Pracuję, piszę kolejną powieść, chciałabym pójść z Nelą na spacer czy na rower, porozmawiać z „mężem”, ugotować, posprzątać (niestety codziennie odkurzam;), zrobić pranie, które potem wysuszę i poskładam (a wiadomo ile tego prania jest ;), poczytać i potrenować, bo kiedy nie ćwiczę, nie jestem sobą. Co tydzień przygotowuję sobie nową listę z zadaniami na cały tydzień i na poszczególne dni, a potem konsekwentnie je z niej wykreślam. Aż dwa razy – frajda! Żeby znaleźć na wszystko czas i nie czuć się przeciążoną, równomiernie rozkładam proporcje, jeśli chodzi o treningi przyjęłam taką zasadę: staram się ćwiczyć od trzech do pięciu razy w tygodniu, jednak nie stresuję się, gdy pójdę dwa razy, bo np. mam deadline czy wyjazd. Skróciłam też ich czas – staram się, by każdy trening trwał maksymalnie 60 minut. Dlatego chwilowo zrezygnowałam z trenowania pod długie dystanse biegowe, a przerzuciłam się na treningi siłowe i funkcjonalne. Porządna tabata potrafi mnie zniszczyć nawet w kilkanaście minut, a przy okazji wyrzeźbić całe ciało.
Biegam dużo rzadziej niż wcześniej, ale biegam, bo nadal to uwielbiam i korzystam z każdej możliwej okazji, by to robić. Nie patrzę na tempo, nie odliczam przebiegniętych kilometrów, tylko lecę przed siebie. Najczęściej i najchętniej wybieram treningi siłowe lub zajęcia grupowe. Jeśli chodzi o te pierwsze, wybrałam model intensywny, oparty głównie na ćwiczeniach wielostawowych (np. przysiady, wykroki, pompki), by angażować do pracy całe ciało. Używając słowa „intensywny” mam na myśli to, że robię ćwiczenia w super seriach (np. seria przysiadów, brak przerwy, seria wyciskania na klatkę i dopiero przerwa 45 sekund. Po takich trzech seriach ruszam do kolejnych dwóch ćwiczeń, z których pierwsze jest na nogi, a drugie na górną partię ciała, a na koniec robię króciutką tabatę) lub obwodowy (np. obwód 5-6 ćwiczeń bez przerwy i przerwa dopiero po całej serii. Całość powtarzam 3 razy). Najchętniej jednak wybieram zajęcia grupowe, bo mam to szczęście, że wreszcie tuż pod domem znalazłam świetną siłownię, gdzie są bardzo dobrzy trenerzy, którzy potrafią spuścić porządny wycisk. Wybieram intensywne zajęcia typu trening funkcjonalny i tabata, raz w tygodniu chodzę na Body Pump, ale nie częściej, bo inne zajęcia są dużo bardziej efektywne (najpierw przetestowałam większość z nich i wybrałam te, po których nogi drżą, gdy się schodzi po schodach, a żeby było zabawniej pracujemy na nich głównie z ciężarem własnego ciała, taśmami i piłkami, choć kettle i sztangi też się zawieruszą;).
Ostatnio w domu nie trenuję, ale nie dlatego, że uważam ten rodzaj treningu za bez sensowny – jeśli znacie mnie od jakiegoś czasu, wiecie, że bardzo to lubię. Tutaj przeczytacie o moich ulubionych domowych treningach:
https://pannaannabiega.pl/motywacja/ewa-chodakowska-dlaczego-warto-sprobowac/
https://pannaannabiega.pl/lifestyle/ewa-chodakowska-ktore-treningi-polecam/
To dlaczego już w domu nie ćwiczę? Dlatego, że ja wszystko robię w domu: tu mam swoje biuro, tu gotuje i sprzątam, więc dla higieny psychicznej na treningi chcę wychodzić. A zajęcia grupowe pewnie lubię i ze względu na motywację i na obecność ludzi. Poza tym mam już ulubionych instruktowrów, którzy dają wycisk z uśmiechem na twarzy, mają w sobie pozytywną energię i już się wszyscy znamy, więc aż głupio, gdy człowiek nie pójdzie. Trzeba mieć dobre alibi 😉
Jak się z tym czuję?
Świetnie! Naprawdę za każdym razem wracam do domu i powtarzam do znudzenia temu biednemu Rudzikowi: „Jezu, jak ja lubię tę naszą siłownię!”. Trenowałam w wielu: w Polsce, w Londynie, na Lazurowym, ale ta naprawdę jakoś tak jest moim drugim domem i chodzę do niej z uśmiechem na twarzy. A to najważniejsze, by z treningu mieć fun! By był naszą odskocznią. By wracać do domu z wypiekami i nie móc się doczekać kolejnego treningu.
Czy zazdroszczę biegaczom, którzy startują?
Jasne, że tak! Bardzo chciałabym poczuć ten wiatr we włosach, powalczyć ze sobą o wynik, usłyszeć doping kibiców, a potem wypić zasłużone zimne piwko miętoląc w palcach medal. Jeszcze przyjdzie czas i na moje starty. To wiem na pewno. W innej formie, może bardziej towarzysko, ale jeszcze sobie pobiegam. Póki co kibicuję i jaram się jak dziecko moimi tabatami na siłce. Róbcie to, co robić kochacie, a będziecie szczęśliwi!
Miłego kochani! Ja spadam zapisać się na ulubione zajęcia!
Zdjęcia: Tomasz Czekaj plus moje lustrzane selfie 😉