Pamiętam jak kilka miesięcy temu rozważałam, czy mogłabym przebiec w tym sezonie jeszcze jeden maraton. Wiedziałam, że o życiówce mogę zapomnieć, bo w kilka tygodni po Berlinie raczej nie zdążyłabym się przygotować ani poprawić, więc podpytałam kilku zaprzyjaźnionych trenerów, czy warto, czy nie biegam za krótko i nie narażę siebie tym sposobem na kontuzję. “Pobiegnij towarzysko, nie dla czasu” – usłyszałam. “Ale jak to? Mam brać udział w jakimś biegu i nie zwracać uwagi na wynik? Dla przyjemności to ja sobie mogę biegać w Warszawie i nie muszę nigdzie jechać” – pomyślałam, ale ostatnio zrozumiałam, że bardzo się myliłam. Startujmy dla przyjemności!
Owszem, trudno o przyjemniejsze doznanie niż to, które nam towarzyszy, gdy wbiegamy na metę z nową życiówką. Ostatnie metry lub kilometry (w zależności od dystansu), kiedy już wiemy, że ciężkie treningi, różnego rodzaju wyrzeczenia (ech to winko z koleżankami) miały sens, dają ogromną radość i sprawiają, że chcemy więcej.
Ostatnie sekundy przed metą tegorocznego Półmaratonu “Cud nad Wisłą” ze świadomością nowej życiówki 1:41:48. Wielka radość.
Dlatego do niedawna żyłam w przekonaniu, że jeśli mam nie biec na tyle, na ile mnie stać, to lepiej nie startować wcale, tylko iść na trening. Ale nie jestem alfą i omegą, nie pozjadałam wszystkich rozumów i wielu rzeczy jeszcze nie wiem, dlatego chętnie się uczę i testuję. Moja ostatnia refleksja: bieganie i startowanie w zawodach dla czystej przyjemności jest fajne! I warto to robić, by czasem bieganie traktować jako zabawę, rodzaj spędzania czasu ze znajomymi, czy wreszcie alternatywę dla siedzenia przy kolejnym piwie. W końcu podczas “plotobiegu” też można nadrobić zaległości towarzyskie i poznać świetnych ludzi.
Kilka miesięcy temu spotkałam się po 15 latach z kolegami z podstawówki. Zapytali się, czy z nimi nie pobiegam. Nie mogłam odmówić.
Plotobieg zamiast treningu
Ostatnio ze znajomymi wymyśliliśmy nowy termin “plotobieg”. Jaka jest definicja tego neologizmu stworzonego przez biegaczy? Można się domyślać: jest to spokojny bieg o bliżej nieokreślonym dystansie w tempie konwersacyjnym. Plotobieg ma służyć celom towarzyskim. To taki z jednej strony bieg, lekki trening, a jednocześnie czas przeznaczony na rozmowy, wymienianie się plotkami, a w niektórych przypadkach nawet flirt 😉
Przez długi czas biegałam sama. Była tylko moja muzyka, ja i taki czas przeznaczony na wyłączenie się, ucieczkę od rzeczywistości. Stopniowo zaczęłam umawiać się z różnymi osobami na wspólne bieganie: najpierw we dwoje, troje, a z czasem rozrosło się to do większych grup.
W Olsztynie okazało się, że bieg wcale nie był takie spokojny i ułatwiający plotkowanie. Trudna, terenowa trasa dała w kość początkującym biegaczom, ale właśnie dzięki temu, że byliśmy w grupie, wspieraliśmy się nawzajem i Ci, którzy myśleli, że w życiu nie pokonają 12 kilometrów na takim podłożu, zaskoczyli samych siebie. Dlaczego? Bo w grupie jest raźniej i dlatego warto się czasem przełamać:
Kilka powodów, dla których warto jednak czasem odpuścić swój prywatny trening i pobiec w grupie?
- poznasz nowych ludzi, którzy mają podobną zajawkę do Ciebie, a wspólna pasja to naprawdę świetna sprawa
- będziesz mieć większą motywację, bo nie wypada zrezygnować z treningu
- dowiesz się czegoś nowego nie tylko na tematy związane z bieganiem
- masz okazję, by nadrobić to, że dawno nie było okazji spotkać się ze znajomymi
- poznasz nowe trasy, o których istnieniu nie miałeś pojęcia
- zrobisz coś trudniejszego, co do tej pory wydawało się nieosiągalne: pokonasz większy dystans, pobiegniesz szybciej, zrobisz cięższy trening
- bardziej doświadczonych kolegów możesz podpytać o radę
- i na końcu: jest to networking: słyszałam niejedną historię o tym, jak ktoś dzięki wspólnemu bieganiu zmienił pracę
Podczas takiego plotobiegu właśnie poznałam Łukasza. Zaproponowałam mu, żebyśmy wspólnie zorganizowali spotkania, na które każdy będzie mógł przyjść i pobiegać z nami, bo przecież razem raźniej 🙂 Tak powstało #WeRunTogether.
Zawody bez ciśnienia
Ale plotobiegi czy wspólne treningi to jedno. Do tej formy biegania dość łatwo było mnie przekonać. Gorzej ze startowaniem w zawodach. Bo w końcu trzeba się zapisać, opłacić pakiet startowy i potem wszyscy chwalą się wynikami, a ja co powiem, że 10km przebiegłam w godzinę, kiedy wszyscy wiedzą, że ostatnio udało się to zrobić poniżej 45 minut? Znaczy, że się lenię, przestałam trenować, olałam sprawę. Ale nie, przecież nie za każdym razem będziemy bić kolejne rekordy (chyba, że zaplanujemy sobie umiarkowaną ilość startów w ciągu roku).
Teraz myślę sobie tak: warto wybrać sobie kilka startów, do których chcemy się przyłożyć, wyznaczyć sobie konkretny cel jeśli chodzi o czas, a po drodze wystartować w kilku biegach czysto towarzysko. Niedawno przekonałam się o tym, że to świetna zabawa. Zawsze można sobie samemu wyznaczyć misję.
Z mamą po Biegnij Warszawo 2012.
Rok temu podczas Biegnij Warszawo razem z koleżanką towarzyszyłyśmy Hani, która chciała pokonać 10km w godzinę. Można było się przebrać, motywować Hanię na trasie, napawać się atmosferą. Ja założyłam koronę 😉 i okazało się, ze nawet moja mama chce wystartować w ramach Maszeruję – Kibicuję.
W tym roku podczas Biegnij Warszawo też nie wystartowałam na serio. Ponieważ dokuczała mi kontuzja po maratonie w Berlinie, przyłączyłam się do Spartanie Dzieciom. Było nie tylko wesoło i towarzysko, ale przede wszystkim w szczytnym celu.
Kocham okres przygotowań do zawodów: ciężkie treningi, to zmęczenie, wyrzeczenia i cel, który widzę oczami wyobraźni, gdy walczę. Uwielbiam też już sam start, ale bieganie bez ciśnienia na czas albo wykonanie określonego planu treningowego, ma wiele zalet i polecam je każdemu. Warto wpleść coś takiego w swoją rutynę, by nie zwariować 🙂
To co? Kiedy umawiamy się na plotobieg?