Co robić, gdy od kilku dni trening jest ostatnią rzeczą na jaką masz ochotę? Co, gdy źle śpisz, opadasz z sił, dopadło Cię choróbsko albo masz wielki projekt na głowie? Moim zdaniem, czasem warto na chwilę odpuścić, bo życie to skomplikowana układanka, która składa się z wielu elementów i nie zawsze ten klocek o nazwie „sport” jest najważniejszy.
Zaskoczeni? Myślicie, że ja nigdy nie odpuszczam i choćby nie wiem, co się działo, zawsze wychodzę na trening i cisnę? I tak, i nie, bo z jednej strony nadal będę się upierać przy wersji, że choć kilka kropelek potu, potrafi zdziałać cuda, gdy mamy za sobą ciężki lub najzwyczajniej w świecie nieudany dzień, z drugiej jednak wiem, że nie da się zrobić wszystkiego na raz i nie zwariować. Czasem warto na moment coś odsunąć, żeby skupić się na rzeczach w danym momencie najważniejszych i zrobić je dobrze!
Kwestia priorytetów
Niestety z tym na ogół mamy największy problem. Chcielibyśmy być najlepsi w pracy, mieć porządek w domu, na stole pyszną kolację własnej roboty – rzecz jasna. Do tego być energicznymi rodzicami z głową pełną pomysłów i uśmiechniętymi, wspierającymi partnerami. A! No i jeszcze mieć czas na sport, czytanie, fajny serial, naukę języka, kawę z przyjaciółką. O losie! I jak to wszystko sobie zorganizować?
Sama nieraz zapędziłam się ze wszystkim i kończyłam zmęczona, sfrustrowana, zła na cały świat. Dlatego za każdym razem, kiedy czuję, że wzięłam na siebie zbyt wiele, staram się zatrzymać na moment, wziąć parę głębokich wdechów i wybrać max. 3 rzeczy, które są w danej chwili dla mnie najważniejsze. I to nie jest tak, że wtedy totalnie olewam inne sprawy, które też są na mojej liście, po prostu schodzą na dalszy plan. Najlepiej wyrazić to na konkretnym przykładzie.
Dobrze mieć plan
Ostatnio przerabiam w domu adaptację Nelki do żłobka. Chodzi tylko 3 dni w tygodniu na 4 godziny, ale wiadomo jak to jest: potem nie schodzi mi z rąk, w nocy budzi się, żeby upewnić się, że jestem i inne takie, ale o tym, chyba trzeba będzie napisać osobny post 😉 W pracy dużo się dzieje, jest sporo sesji, wyjazdów, projektów, do przygotowania, a na dodatek dotknęły nas różne choróbska, jak to zwykle w takim okresie bywa. Jestem przemęczona, niewyspana, poddenerwowana, że nie mogę zrobić wszystkiego tego, co sobie zaplanowałam. Dobra! Nie ma co doprowadzać się do jeszcze gorszego stanu, trzeba działać. Zatem trzy najważniejsze sprawy:
- Skupić się na Nelsonie, żeby się gładko przystosowała
- Kiedy tylko mam wolną chwilę – popracować albo odpocząć z książką, bo to odpręża mnie najbardziej i daje ucieczkę od codzienności
- Wyjść na lekki trening, dla lepszego samopoczucia i zdrowia.
Resztę ograniczyłam do minimum: francuskiego uczę się jakieś 4 godziny w tygodniu (dwie sama i tylko raz w tygodniu siadam z nauczycielką też na 2 godziny, ale ostatnio miałam długą przerwę). Ale podchodzę do tego tak: codziennie rozmawiam po francusku z kim się da: w żłobku, w parku, na bazarku, w sklepach. Pytam się, czy dobrze powiedziałam, proszę, żeby mnie poprawiać.
Jeśli chodzi o treningi – zrezygnowałam z ambitnego celu – planowałam maraton jesienią, bo nie mam czasu na regenerację ani zbudowanie solidnej bazy. Nie było to przyjemne ani łatwe, ale trzeba być wobec siebie uczciwym i mierzyć siły na zamiary. Długo nie chciałam odpuścić, za wszelką cenę chciałam móc realizować plan, ale kiedy zobaczyłam, że regularne treningi zamiast być moją odskocznią, są dodatkowym źródłem stresu, zmieniłam strategię. Na moment. Na kilka tygodni, może miesięcy, zobaczymy. Wychodzę na godzinną przebieżkę bez zegarka i telefonu, tylko po to, by odetchnąć, mieć z tego przyjemność, nabrać sił. Innego dnia odpalam Chodakowską i ćwiczę w domu. A gdy padam na twarz – odpoczywam. I tak punkt po punkcie ze wszystkim. Wybieram to, co najważniejsze, to, co trzeba zrobić i stopuję się z resztą. Ale w zawodach z przyjemnością wystartuję! Tylko nie w maratonie. To jeszcze na moment zostawię.
I tak z wieloma rzeczami: gotuję mniej i prościej, a kiedy się stęsknię, to nadrabiam zaległości.
Wszystko jest ruchome
Priorytetów nie da się ustalić raz na zawsze. Każdego roku, tygodnia, nawet dnia zmienia się rzeczywistość wokół nas, zmieniamy się my. Owszem, te główne, większe jak „Ważne jest dla mnie to, by być w formie”, „Chcę się rozwijać zawodowo”, „Chcę mieć czas dla bliskich” nie zmieniają się z dnia na dzień, czasem tylko lekko przesuwamy granice ze względu na różne okoliczności. Ale te mniejsze cele, jak np. konkretny projekt w pracy czy zawody biegowe – już tak. To jest ruchome i zmienia się w perspektywie czasu.
Dlatego to, że przez moment jakiś inny element będzie mniej istotny, nie oznacza, że już na zawsze zejdzie na dalszy plan. Sama widzę po sobie, jak bardzo się zmieniam. Kilka lat temu miałam inne priorytety: nawet taki sport – miałam inne podejście do treningów, choć gdyby tak wszystko podsumować, to wcale nie trenuję dziś dużo mniej, po prostu robię to inaczej, z innym podejściem. Pamiętam, jak bardzo przeżywałam każdy start, ba! Nawet nie tylko start, ale każdy mocniejszy trening.
Śmieję się dziś na wspomnienie tego, z ilu rzeczy byłam gotowa zrezygnować, by zrealizować swoje założenia. I może inaczej: nie „śmieję się” tylko „uśmiecham” do tamtej Panny Anny sprzed lat, która potrafiła w sobotę nie wyjść na imprezę ze znajomymi, których od lat nie widziała, mówiąc „Nie mogę, w niedzielę rano mam ciężkie interwały. Muszę się wyspać!”. No dziś na pewno bym tak nie zrobiła, ale wtedy miałam inne priorytety i nie należy ich potępiać, nie śmieję się z ludzi, którzy swoje życie układają pod bieganie, bo pamiętam to, znam, wiem, ile wyrzeczeń to wymaga i bardzo podziwiam. Dziś mam inaczej, bo taki mam moment w życiu. Bo zmieniły się cele, marzenia i trzeba to wszystko z głową pogodzić. I to jest piękne! Odkrywam inną stronę biegania, taką, której kiedyś nie rozumiałam: „No ale jak to mam startować w zawodach i nie biec na życiówkę tylko sobie towarzysko dreptać?”. A to dreptanie też ma wiele uroku.
Gdy zatęsknisz, będzie lepiej smakować
Jest jeszcze jeden argument na tak: kiedy rotujemy wagą różnych czynności, które wykonujemy w naszym życiu, jest dużo mniejsza szansa na wypalenie się, na nudę. Pamiętam, z jak ogromną przyjemnością przystopowałam z pracą, treningami, gdy Nela była malutka. Pracowałam bardzo dużo przez ostatnich kilka lat i to do końca ciąży, nie maiłam urlopu, więc jeszcze bardziej doceniłam ten czas, a teraz z przyjemnością wracam do roboty! Tak samo z bieganiem – kiedy czuję, że zaczyna mnie męczyć, że kiedy tylko mogę, wymieniam treningi biegowe na inne, robię sobie kilka dni, czasem nawet tygodni wolnego i uprawiam inne sporty. Szybko zaczynam wariować i tęsknić. Naprawdę. Za każdym razem ta sama historia. Akurat od wczoraj przeżywam zauroczenie od nowa.
Spróbujcie moich metod, może jak u mnie działają, to i u Was zdadzą egzamin. A może macie swoje? Piszcie! To bardzo cenna wiedza – warto się nią dzielić!
Zdjęcia: Iwona Montel – aim-frame.me