„Ty to masz szczęście!” – słyszę często. Pewnie trochę szczęścia w tym wszystkim jest, ale ja prywatnie w szczęście nie wierzę, a już na pewno na nie nie liczę. Wierzę za to w ludzi, którzy mają w głowie jakiś pomysł i powoli, wytrwale dążą do celu. Nie zniechęcają się, gdy po drodze pojawi się problem, tylko biorą go na klatę, analizują i próbują jeszcze raz. A potem jeszcze jeden i kolejny. Aż się uda.
Warto babrać się we własnych niepowodzeniach
Ta analiza to w ogóle bardzo ważna rzecz. Mało przyjemna, czasem bolesna i wiem, że irytuje ludzi wokół. Bo wyobraź sobie taką sytuację: długo się do czegoś szykowałeś, pracowałeś, nastawiałeś i nie wyszło. Normalna sprawa: czasem w życiu coś się nie udaje. I wtedy pojawiam się ja! Najpierw pocieszam, że nic takiego wielkiego się nie stało, że następnym razem się uda, ale po chwili wyskakuje ze swoim:
„No dobra, to teraz rozłóżmy wszystko na czynniki pierwsze: W którym miejscu postawiłeś zły krok? Dlaczego to nie zadziałało tak, jak chciałeś? Co trzeba było zrobić, by wszystko zagrało?”
Kiedy jeszcze mocno przezywasz swoje niepowodzenie, nie jest to najlepszy zestaw pytań. Przecież wiesz, że coś zawaliłeś i nie muszę ci o tym przypominać. Chciałbyś zapomnieć, jak najszybciej stanąć na nogi i zacząć od nowa, a ja każę ci się babrać we własnych błędach i niepowodzeniach. Ale czasem warto się w nich zanurzyć. Tylko na chwilę, na moment, nie za długo, tylko po to, by wynieść z nich dobrą lekcję.
Pierwszy raz może boleć
Robisz coś zupełnie nowego. Być może starasz się o pracę marzeń, próbujesz umówić na randkę, z facetem, który rozgościł się w twojej głowie już kilka miesięcy temu i za nic nie chce się stamtąd wynieść, a może chodzi o regularne treningi – ta zasada dotyczy wszystkiego i brzmi „Nie poddawaj się po pierwszej porażce”.
Do dziś pamiętam, jak starałam się o pierwszy staż w gazecie. Jeszcze w dzieciństwie wbiłam sobie do głowy, że chcę pisać, gadać, przeprowadzać wywiady. Pod moim dachem nie było zabawy w dom, tylko: „Ty będziesz Michaelem Jacksonem, ty Madonną, a ja będę z Wami rozmawiać”. Na urodziny zażyczyłam sobie dyktafon i nie było zmiłuj. Myślałam, że z czasem mi przejdzie, że wymyślę coś innego, ale nie przeszło. Na studiach już wiedziałam: „Chcę być dziennikarką” i zaczęłam szukać drogi, by zacząć jak najwcześniej.
Rozsyłałam maile po wszystkich redakcjach, potem dzwoniłam i jeździłam. Kiedy już udało się namierzyć konkretne nazwisko, nie odpuszczałam. „Przepraszam, dziś nie dam rady” – słyszałam od jednego redaktora kilka dni z rzędu, kiedy przyjeżdżałam i czekałam na niego w redakcji. Po jakimś tygodniu spojrzał na mnie i powiedział: „Dobra, zaczynasz od jutra”. I tak zaczęłam od Życia Warszawy, potem było Radio Wawa, Wirtualna Polska, gazeta.pl, National Geographic. Od tylu lat nadal piszę, choć początki nie były łatwe: pobudka o 4:00, by złapać autobus o 4:25, a po dyżurze zdążyć na zajęcia. Te wszystkie: „Kochana, to jest gazeta codzienna, a nie Pamiętnik Literacki. Za długie zdania, za trudne słowa, wszystko do zmiany”. I tak zmieniałam, dłubałam, nie spałam, aż przyszedł moment, kiedy usłyszałam – „Super! Dajemy do druku. Masz dla siebie całą rozkładówkę” albo „Puszczamy na antenę!”. Bo choć nieraz miałam ochotę rzucić wszystko i powiedzieć: „Sam sobie to montuj!” – brałam głęboki oddech, czasem ryczałam w babskiej toalecie, ale zbierałam siły i próbowałam jeszcze raz i jeszcze jeden.
Miłość działa na podobnych zasadach
A jak jest z facetami, z kobietami i tymi całymi relacjami? Tak samo! Ileż znam historii, gdzie ktoś wyraźnie powiedział „NIE”, albo zrobił wszystko, by do siebie zniechęcić? Ale czasem to „coś”, czego nie da się do niczego porównać, jest tak silne, że nie rezygnujemy. Próbujemy jeszcze raz, a potem jeszcze jeden, bo mamy przeczucie, że czeka na nas coś pięknego i nie chcemy z tego rezygnować. Podobnych historii znam tyle – i z własnego doświadczenia i z opowieści bliskich – że chyba kolejna książka, jaką napiszę, będzie jednak romansem;). Sama Rudzikowi odmówiłam tyle razy zanim to wszystko doszło do skutku…
Sport – tu bez porażek się nie obejdzie
Myślisz, że sport, czy w ogóle zdrowy tryb życia to inna historia? Tutaj schemat działa tak samo: wiele razy coś może pójść nie tak, mogą pojawić się okoliczności, które zaburzą twój plan, ale to nie powód, by rezygnować. Podnieś się, przeanalizuj, co możesz zrobić lepiej i działaj.
Dopadła cię kontuzja, która uniemożliwia start w wymarzonych zawodach? Znam to z autopsji! Odpocznij, postaw na inny sport, który nie obciąża tego, co chwilowo nie działa, jak trzeba, zbierz siły, by za kilka miesięcy wrócić do walki mądrzejszym.
Jeśli najzwyczajniej w świecie odpuściłeś, bo spadła twoja motywacja, poszukaj nowej.
Czasem znajdziesz ją w sobie: pobiegam to odpocznę psychicznie, posłucham ulubionej muzyki, porozglądam się, co się dzieje w moim mieście
Innym razem warto poszukać jej na zewnątrz: zrobię sobie formę na narty, schudnę, rzucę palenie.
I to nie jest tak, że jeśli coś się raz nie udało to „ten sport nie jest dla ciebie”. Spróbuj jeszcze raz, i kolejny, przeanalizuj, czemu coś nie działa i dopiero wtedy, kiedy po wielu próbach stwierdzisz, że trzeba odpuścić temat, poszukaj innego sportu, faceta, kobiety, zawodu, kierunku studiów… lista jest długa, a życie tylko jedno. Powodzenia!
Zdjęcia: Marek Sławiński/slawinskiphoto.com
Puk, puk na koniec. Grzechem byłoby nie podsumować tego tekstu filmem Krzyśka Gonciarza, którego uwielbiam!