O czym myśleć na zawodach? O mecie! – tak odpowiedziałabym na to pytanie, gdybyś kazał mi wymienić pierwszą myśl, która przyjdzie mi do głowy. A zwykle pierwsza myśl jest najlepsza. Sprawa jednak nie jest taka prosta. Kiedy wrzucam info, że wystartowałam w biegu górskim na 20, 30,40km, a Rudzik na 80 czy 110km, pytacie się: “O matko? O czym Wy wtedy myślicie? “. Otóż myślimy o wielu sprawach: o pierdołach i o tych ważnych, czasem podejmujemy nawet życiowe decyzje. Na przykład o tym, czy to jest czas i miejsce na dziecko, myślałam podczas biegu na dystansie 40km na Maderze. Najważniejsze jest jednak nie to, o czym myślimy, tylko to, czym zajmujemy głowę, by szybciej i prawie bez bólu znaleźć się na mecie. I o tym chciałam dzisiaj napisać.
O moich sposobach, które zwykle stosuję podczas biegów ulicznych na 10km, półmaratonów, czy maratonów, pisałam już wiele razy. Jeśli zaglądasz tu po raz pierwszy, albo najzwyczajniej w świecie zapomniałeś, oto kilka najważniejszych w pigułce:
- Już na starcie myśl o tym, że się uda. Poczuj tę ekscytację związaną z nową życiówką czy po prostu zakończoną misją i leć na tym pozytywnym flow. Kiedyś wydawało mi się to idiotyczne, ale zapewniam Cię, że dobre nastawienie to nawet 50% przyszłego sukcesu, jeśli nie więcej.
- Podziel sobie dystans na mniejsze kawałki. Bez względu na to, czy startujesz w zawodach na dystansie 10km czy 42km, nigdy nie myśl o całej trasie. Podziel ją sobie na odcinki. Ja np. wyznacza sobie takie małe zadania, szczególnie na tych długich dystansach: np. teraz biegnę 5km, jak uda mi się je pokonać to w nagrodę napiję się izotonika na stacji (wcześniej sobie sprawdzam, gdzie jest stacja). Innym razem w nagrodę jem żel, albo włączam sobie muzykę na kolejnych 5km. Jeszcze inne odcinki biegnę z myślą o tym, że za kilka kilometrów będzie mi kibicować Rudzik, mama albo ktoś inny. To bardzo ważne. Dzięki temu, nigdy nie mam w głowie myśli na zasadzie: “O matko! Zostało jeszcze 30km!”, bo myślę o tych kilku i o zadaniu, jakie sobie wyznaczyłam na ten okres, albo nagrodzie, którą sobie dam po pokonaniu tego kawałka. W górach nawet tak sobie wyznaczam przerwy na siku 😉
- Reaguj na otoczenie i na zmieniającą się sytuację. To, że masz w głowie jakiś plan, jakiś pomysł – to świetnie. Ale pamiętaj, że życie czasem lubi sobie z nas zażartować. Szczególnie w przypadku biegów na bardzo długim dystansie, takim jak np. maraton, wiele rzeczy, na które nie mamy wpływu, może się wydarzyć po drodze. Dlatego obserwuj to, co się dzieje wokół Ciebie, słuchaj własnego ciała, które zdążyłeś już dobrze poznać. Takie czuje bycie tu i teraz nie tylko pomoże wyłapać w porę zbliżający się kryzys, ale też sprawi, że mocniej przeżyjesz dane wydarzenie i szybciej zleci Ci czas!
To tylko kilka prostych chwytów, które naprawdę mogą pomóc. Ale mam całą garść jeszcze innych, którymi ostatnio uraczył mnie Rudzik. Miałam to szczęście, że po raz kolejny odwiedziła nas moja mama, z którą mogliśmy zostawić Nelkę na kilka godzin i wystartować razem. (Mamo, dziękuję, że jesteś!). Był to kolejny bieg z cyklu Challange Trail Nature 06. Rudzik akurat wypoczywał po swoim starcie, więc zdecydował się zwolnić tempo i mi potowarzyszyć. Było genialnie, sami zobaczcie:
A oto kilka cennych rad Rudzika, które usłyszałam podczas ostatnich zawodów i nie zachowam ich wyłącznie dla siebie, o nie! Chętnie się podzielę 🙂 Mogą być szczególnie przydatne podczas biegów w górach. Rudzik który już biega od bardzo dawna, ma na swoim koncie trudne zawody w różnych zakątkach świata, no i z dumą zakomunikuję, że jest najlepszym ultrasem w naszym regionie, choć biega amatorsko. Brawo – jestem z Ciebie mega dumna 🙂
Wykorzystuj teren na maxa. Co to oznacza? I tutaj mamy kilka punktów:
- Gdy widzisz lekkie wzniesienie, zwolnij i stawiaj drobne kroczki ale próbuj biec. Gdy kat nachylenia robi się większy, przejdź do marszu. Ale marsz nie może być “chodzeniem”, co robi wiele ludzi w górach. To ma być “wściekły marsz”. Zostajesz na wysokim tętnie, ostro mkniesz przed siebie, wyprzedzasz tych, którzy raptem robią sobie wycieczkę. Chodzi o to, by cały czas mieć podobny wysiłek. To działa. Zauważyłam, że jak się zagadam podczas podejścia albo najzwyczajniej w świecie jakoś tak po prostu zacznę spokojnie podchodzi pod górę, to potem ciężko jest mi się znowu zmotywować do szybkiego biegu. Dlatego zapamiętaj to sobie: “wściekły marsz”. Na filmie świetnie widać o co chodzi. Dzięki temu, że mój marsz rzeczywiście był wściekły, wyprzedziłam przynajmniej jakieś 15 osób na ostatnich zawodach.
- Gdy przed Tobą jest zbieg, rozluźnij się, “puść” biodra w dół i zupełnie na luzie mknij przed siebie. Oczywiście, nie jest to lekka sztuka, wymaga nabrania wprawy, odwagi, ale odwaga przychodzi sama wraz z doświadczeniem. Zauważyłam, że dla większości osób to właśnie zbiegi są dużo bardziej problematyczne niż podbiegi, bo trzeba się “luźno puścić w dół” a to nie jest łatwe. I słowo klucz: “luźno”. Nawet na tych zawodach zauważyłam, że dużo osób owszem, zasuwa szybko w dół, ale z luzem ma to niewiele wspólnego. Widzę, jak każdy krok, jest jednak mocnym hamowaniem i aż mnie bolą kolana, aż czuję wszystkie mięśnie i stawy kolejnego dnia. A tutaj recepta jest rzeczywiście prosta: trzeba się rozluźnić, wypuścić biodra lekko do przodu i korzystać z tego, że masz przed sobą “darmowe kilometry” – jak nazywa to Rudzik. Przyznam, że ze zbiegami nie mam problemu już od jakiegoś czasu, bo tych luźnych bioder nauczyłam się jakiś czas temu podczas naszych regularnych wypadów w góry. To, co dziś mnie hamuje, to zbiegi, gdzie jest dużo małych, ruchomych kamieni. Tam nie szaleję. Nie mam dobrej techniki, nie jestem świetną biegaczką więc mierzę siły na zamiary, a wiem, że w takim terenie jeden fałszywy ruch może zakończyć się tragicznie, dlatego owszem, puszczamy się luźno w dół, nie boimy prędkości, ale wszystko z głową.
- Na płaskim po prostu biegnij przed siebie. I tak szybko jak tylko zakończy się zbieg czy mocne podejście, przechodź do biegu stałym, spokojnym tempem. Warto wykorzystać każdą okazję, bo nie wiesz, czy za rogiem znowu nie czeka na Ciebie jakaś wymagająca niespodzianka…
Punkt odżywczy ma Cię odżywić, a nie rozleniwić. Chyba nikomu nie muszę mówić, że atmosfera, jaka panuje podczas zawodów w górach, jest zupełnie inna od tej, panującej podczas ulicznych biegów. Tutaj nikt – poza ścisłą czołówką – aż tak bardzo się nie spieszy, nie liczy się każda sekunda. Z tego względu na stacjach odżywczych często panuje wręcz biesiadna atmosfera. I to jest fajne! Jeśli biegasz tylko i wyłącznie w celach towarzyskich, nie zmieniaj nic. Jeśli jednak zależy Ci na konkretnym czasie czy pozycji, warto ograniczyć czas przebywania na stacji do minimum, bo rzeczywiście jest to taki punkt, gdzie możesz najłatwiej stracić nawet kilkanaście czy kilkadziesiąt minut/pozycji. Rudzik, już jakiś czas temu wbił mi to do głowy i nauczył, że warto zorientować się przed zawodami, gdzie dokładnie znajdują się punkty odżywcze, przygotować się, że uzupełnię tam wodę w bidonie, złapię banana, batona czy co tam sobie chcę i zjem po drodze. Najlepiej na stromym podejściu podczas wściekłego marszu. Wtedy też najlepiej pić. I rzeczywiście odkąd stosuję tę strategię, szybciej docieram na metę.
Bierz tyle wody, ile rzeczywiście potrzebujesz. Dawniej miałam w zwyczaju obładowywać plecak jedzeniem i piciem na całą trasę. I jeśli startujesz w biegu na 30km to jeszcze nie ma tragedii ale wszystko powyżej 40-50 zaczyna się robić kłopotliwe. Po co biec z 2 litrami wody na plecach, kiedy po kilku kilometrach można uzupełnić bidony? To samo z batonami. Nauczyłam się tego, by brać tyle picia ile potrzebuję na przetrwanie do następnej stacji. To bardzo ułatwia sprawę. Jak lekko się mknie przed siebie!
Przerwa na siku – najpierw oceń sytuację. To dość zabawna sytuacja, na szczęście nie biegam tak dobrze, by rezygnować z przerw na siku, bo mogłoby mnie w tym czasie wyprzedzić 3 osoby, ale rzeczywiście warto i to przemyśleć;) Rudzik wyznaje np. taką zasadę: Jeśli bardzo Ci się chcę, to idź, bo w przeciwnym razie pęcherz będzie Ci ciążyć i Cię spowolni. Stracisz więcej czasu niż byś stracił podczas przerwy na siku, ale jeśli czujesz, że tylko trochę Ci się chcę, to warto zaczekać. Może przejdzie, bo się spocisz i wydalisz płyny ;). Ja jestem zdania, że jak chcesz iść siku, to idź, tylko warto wyczekać taki moment, że nikt akurat nie wisi Ci na ogonie. Rozwiązać w biegu wszystkie troczki, suwaczki i inne cuda, wyczaić takie krzaczki, żeby przerwa trwała poniżej minuty. Da się to zrobić! A po takim opróżnieniu pęcherza we mnie od razu wstępują nowe siły i nawet jak mnie ktoś wyprzedził, to zaraz go i tak trzepnę 😉
Wiatr i deszcz wcale nie muszą być Twoimi wrogami. Jasne, pod wiatr biegnie się trudniej, ale po pierwsze: spróbuj się za kimś schować, po drugie: podejdź do tego jak do terapii. “Zobacz jak fajnie chłodzi Twoją skórę. Ja zawsze patrzę na deszcz i wiatr jak na takie wspomagacze” – przekonywał mnie ostatnio Rudzik i przyznaję, że to działa.
Po raz kolejny przekonałam się, że tak wiele zależy od naszego nastawienia, od tego jak spojrzymy na świat, na ludzi, na okoliczności. Nie tylko na zawodach biegowych. To od Ciebie zależy czy wygrasz. Naprawdę. Uwierz w to i leć po swoje. A ja trzymam kciuki, kończę kawę i lecę na trening 🙂