Czy kojarzysz ten moment, w czasie zawodów, kiedy zastanawiasz się co mogłeś zrobić, żeby lepiej się przygotować? Kilka lat temu, kiedy zaczynałem przygodę z bieganiem i zawodami, ta myśl przychodziła do mnie przy każdej ścianie w jaką uderzałem. A było ich wiele. Zawsze miałem zapał do robienia wielkich rzeczy, do podejmowania wyzwań. Najlepiej takich, które ludzie wokół uważali za niemożliwe. „Trzeba zaczynać od krótszych dystansów”, „Nie dasz rady utrzymać takiego tempa, zmień strategię” – słyszałem.
Z biegiem czasu nabrałem więcej doświadczenia, wypracowałem lepszą technikę biegu, nauczyłem się rozpoznawać niepokojące sygnały wysyłane przez swoje ciało. W tym momencie starty w zawodach mam bardziej pod kontrolą. W biegach górskich wiem, na ile mogę sobie pozwolić przy stromych podejściach i z jaką prędkością mogę zbiegać, aby nie wylądować na drzewie. Wiem, ile przyjmować płynów, ile zjeść na stacji i kiedy podratować się żelem. Wypracowałem wiele technik motywacyjnych w czasie biegu, kilka metod do tego, jak sobie radzić, gdy pojawi się kryzys, jak rozkładać siły na poszczególnych etapach biegu – szczególnie ważne w czasie górskich biegów ultra.
Jest jednak jedna rzecz, która zawiodła w czasie ostatniego biegu Le Trail de Valberg – brak zorganizowania ze sprzętem. I tak jak wśród większości znajomych widzę odwrotną tendencję – super sprzęt ale brak motywacji do treningu, słaba technika, małe doświadczenie – tak w czasie mojego ostatniego biegu pokazałem, jak można wszystko bezsensownie spieprzyć.
Buty do biegania.
Od początku sezonu zanoszę się z zakupem dobrych butów trailowych. Lekkie, wygodne, z dobrym bieżnikiem. Na pierwsze zawody w tym sezonie (Le Trail des Balcons d’Azur – 80km, 3500m przewyższenia) nie wyrobiłem się z zakupem. Teoretycznie znalazłbym kilka powodów braku zorganizowania z tak fundamentalną sprawą. Byliśmy dopiero co po przeprowadzce na Lazurowe Wybrzeże. Nie znałem jeszcze sklepów sportowych, szukanie rzeczy w internecie po francusku to dla mnie czarna magia. Termin kolejnych zawodów zbliżał się coraz większymi krokami, a ja miałem do wyboru: lekko ponad 200 gramowe starówki na ulicę i ponad 50% cięższe buty trailowe (moim zdaniem „niestartowe”). Zdecydowałem się na tę lżejszą opcję. I wszystko było super. Było sucho, mimo dużej ilości kamieni, sporego przewyższenia buty trzymały się nawierzchni. No i z tym samym podejściem i w tych samych butach wykonałem kilka kolejnych biegów górskich.
Problem pojawił się przy ostatnim biegu. W pewnym momencie napotykam wolontariusza, który ostrzega przed kolejnym, stromym odcinkiem. I tutaj zdałem sobie sprawę, że popełniłem błąd. Uwielbiam zbiegi, zawsze wykorzystuję je do tego, by poprawić swoją pozycję, ale to, co tam zobaczyłem, to było za wiele na moje buty: kilkuset metrowa, stroma skarpa, bez wyznaczonej ścieżki. Każde potknięcie lub poślizgnięcie mogło zakończyć się fatalnie. Było tak stromo, że musiałem zatrzymywać się i wybierać trasę na kolejne kilka metrów. Kosztowało mnie kilka minut straty, przez co zostałem wyprzedzony przez zawodnika, nad którym miałbym kontrolowaną przewagę, a reszta znacznie się zbliżyła. Może nawet tutaj nie powinienem za bardzo rozwodzić się za straconym czasem, ale bardziej nad tym, co ryzykowaniem, w razie upadku.
Zegarek z gps
Od kilku lat biegałem z tym samym zegarkiem. To stary model Garmina, który przeżył wiele upadków. Mimo złamanej szybki nigdy mnie nie zawiódł. Nie wytrzymał jednak lądowania na betonie z drugiego piętra. Ania wzięła dosłownie moje słowa przez telefon ‘Kochanie, zrzuć mi zegarek z balkonu’. Przecież mogłem dodać ‘Nie zapomnij włożyć go w coś miękkiego’. Zegarek tego nie przeżył i przez kilka miesięcy wymienialiśmy się, w czasie treningów i zawodów, jeszcze starszym zegarkiem Ani.
Bateria w zegarku trzyma lekko ponad 5h, co oznacza brak gps w połowie biegu ultra. Tym razem miałem do pokonania dystans 47km z 2800m przewyższenia, więc liczyłem, że się wyrobię. Niestety gps przestał działać po 2h i ze względu na brak jakichkolwiek informacji o pokonanym dystansie, większość trasy biegłem ‘na ślepo’. Z wyliczenia czasu spodziewałem się, że mam jeszcze ok 5km, więc zacząłem wyłączać emocje i biec już z myślą, że teraz muszę dać z siebie wszystko. Ku mojemu zaskoczeniu zaczęło się pojawiać więcej kibiców i okazało się, że został niecały kilometr do mety! Fuck! Miałem przed sobą dwóch zawodników, których systematycznie dochodziłem. Pomimo znacznego przyśpieszenia tempa, nie byłem w stanie odrobić straty na tak krótkim odcinku. Wbiegli kolejno 7 i 6 sekund przede mną. Na ponad 5h zawodach! 7 sekund zaważyło nad tym, że skończyłem na 10. a nie 8. pozycji. I chyba jeszcze nawet to nie było najgorsze, ale fakt, że nie dałem z siebie wszystkiego na finiszu/ To był ciężki bieg, czułem, że lada chwila zaczną mnie łapać skurcze, było mega gorąco, ale wiedziałem, że na ostatnich 5km będę mógł zrobić ostatnie uderzenie i wyprzedzić kilka osób. Niestety nie wiedziałem, że nie mam już tych 5km tylko kilkaset metrów.
W tym sporcie nie ma tak, że wszystko zawsze wychodzi. Biegi ultra to przygoda, której piękno właśnie polega na przezwyciężaniu niespodziewanych przeszkód i trudności. Kiedy jednak cofam się o te kilka dni wstecz, zdaję sobie sprawę, że przesadziłem, nawet jak na swój standard, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo i niedbalstwo. Jedyna rzecz, która mnie pociesza to to, że jestem mega zmotywowany do kolejnego startu. Wprowadzam zmiany w treningu, kupiłem w końcu super buty i zegarek, który lada dzień powinien do mnie dotrzeć. Dopiero ten bieg uświadomił mi, jak ogromną pasję znajduję w bieganiu. Przy zasypianiu widzę przed sobą te dwie osoby, które przybiegły przede mną na metę. Teraz wiem, że na starcie kolejnego biegu, dam z siebie wszystko, jak nigdy wcześniej. I to nie będzie bieg na czas czy pozycję. Tylko na znalezienie się po raz kolejny w tak trudnym momencie na finiszu i pokazanie sobie, na co mnie stać.
A ja dodam od siebie, że zegarek Rudzika dotarł, teraz ja szukam dla siebie, bo faktycznie aż wstyd, że biegaliśmy ze starym rupieciem na zmianę 😉 i najważniejsze! Jest powód do dumy, bo Rudzik mimo tych ostatnich przygód, jest na pierwszy miejscu w w regionie, jeśli chodzi o biegi ultra! Brawo, gratki, rozpiera mnie duma! Tym bardziej, że nie znamy tych tras, jesteśmy tutaj świeżakam i wiem, że Rudzik dopiero się spokojnie rozkręca!