Nie wychodzę po zmroku na miasto, nie chowam się za blokami w oczekiwaniu na zbłąkane dusze, które wpadną w moje ręce, nie przebijam się ostrymi zębami przez alabastrową skórę, żeby się najeść i wyssać z ofiary młodość, energię, życie. Na na szczęście przede mną dużo prostsze zadanie: jeśli mówimy o nocy – wystarczy, że zanurzę się w domowej sypialni…
Tym razem nie będzie o seksie. Będzie o pewnych prostych, magicznych sposobach na to, by dosłownie w kilkanaście sekund diametralnie poprawić sobie humor, poczuć, jak wstępują w nas nowe siły. Pytacie mnie często o to, co robię, by mieć siłę, energię, chęci i pozytywne nastawienie. Otóż robię to:
Jeśli potrzebuję bardzo szybkiego zastrzyku energii, szukam w moim otoczeniu: dziecka, psa, kota albo innego przyjemnego stworzenia. Zauważyliście, że kiedy mocno przytulamy dzieci, czujemy ich słodki zapach, głaszczemy i całujemy ich delikatną skórę, od razu robi nam się lepiej? Ja momentalnie czuję, jak wszystko, co złe, odpływa. Naprawdę! I to nie są jakieś mamusine bzdury. To na serio działa i co więcej – wcale nie muszą być nasze własne dzieci. One po prostu mają w sobie jakąś tajemniczą moc, której nie da się wyjaśnić. Pamiętam, jak jeszcze wiele lat temu, kiedy miałam gorszy nastrój, czy z jakiegoś powodu było mi smutno, a akurat odwiedził nas mój starszy brat ze swoimi – wtedy jeszcze małymi dziewczynkami – wędrowałam do ich sypialni, wtulałam się w nie i natychmiast zasypiałam. Wszystkie problemy znikały.
“Jestem wampirem dla mojego dziecka!” – pomyślałam ostatnio, kiedy po raz kolejny poleciałam się w nią wtulać. Nic nie działa tak szybko, tak mocno, jak to. Czuję jak nieświadomie zagryzam dolną wargę, by nie zjeść z tego wszystkiego zębów. Ale ona chyba też to lubi…
Ale bez obaw, to nie tylko dzieci tak działają. Jeśli chcemy momentalnie się wyciszyć, uspokoić, nabrać sił witalnych, wystarczy się rozejrzeć, czy w naszym otoczeniu nie ma jakiegoś zwierzaka. Zauważyłam, że mają na nas podobny wpływ. Kto nie czuje się lepiej, kiedy przytuli się do ciepłego psa czy kota? I to kojące mruczenie… Żeby nie było, że bredzę, wpadło mi w ręce wiele badań, które potwierdzają, że przytulanie dzieci i zwierząt ma na nas zbawienny wpływ. I nie byli to wyłącznie “amerykańscy naukowcy”.
Jeśli wokół nie ma małych dzieci, “piesków”, ani “kotków”, a ja np. załatwiam sprawy w mieście, wskakuję do księgarni albo biblioteki. Choć na chwilę, na momencik. Zaciągam się zapachem papieru, rozkoszuję ciszą wokół i wychodzę stamtąd jak nowonarodzona. W książkach też jest jakaś ukryta energia.
Jeśli mam więcej niż chwilę, idę pobiegać. Ale tak po prostu: bez planu, bez żadnych założeń, bez spinki. Nawet jeśli miałam robić podbiegi czy interwały, rezygnuję, bo wiem, że przyświeca mi inny cel niż ten stricte treningowy: wyciszyć się, coś sobie przemyśleć, najzwyczajniej w świecie oczyścić głowę i pooddychać. Każdy sport działa na mnie kojąco: po treningu na siłowni też wstępują we mnie nowe siły, po pływaniu jestem przyjemnie wyczerpana i bardzo zrelaksowana, to samo po pilatesie i i wielu innych, po jodze z kolei spokojna i wyciszona. Ale na chandrę najchętniej wybieram bieganie, bo oprócz wysiłku, który pomaga mi pozbyć się wszystkiego, co złe, drażliwe, negatywne, mam powietrze, świetne widoki, naturę albo tętniące życiem miasto. Uwielbiam to i bardzo Ci polecam!
Czytam, idę do kina, teatru – takie oderwanie się na moment od rzeczywistości i przeżywanie losów innych ludzi, to cudowna terapia. Swego rodzaju katharsis. Tak, tak, tak to działa. Przyznajcie się, ile razy wyszliście z kina i pomyśleliście: “Jej, ja to mam w życiu szczęście. Ludzie mają prawdziwe problemy, spotykają ich tragedie, a ja się przejmuję, że mój facet nie lubi spacerować, albo nie mam six packa”. Bez sensu! Życie jest piękne, tylko musimy cieszyć się pierdołami i umieć je dostrzegać.
Idę na spacer z przyjaciółką, albo umawiam się z nią na wino, dzwonię do kogoś, kto mnie dobrze zna. Jesteśmy istotami stadnymi – lubimy przebywać z drugim człowiekiem, rozmawiać. Jeśli coś mnie męczy, idę do Rudzika i radzę się, ale wiecie jak to z chłopami zwykle jest – właśnie wtedy, gdy rady potrzebuję to idę, ale często mam tak, że po prostu chcę się wygadać, podzielić czymś, wypowiedzieć coś na głos dlatego dobrze jest mieć przyjaciół, rodzinę, znajomych.
I jeszcze jedno! O mały figiel zapomniałabym o bardzo ważnej rzeczy: o jedzeniu! I nie chodzi mi bynajmniej o to, by zajadać słabe samopoczucie pudełkiem czekoladowych lodów – choć wiem, że chwilowo to może zadziałać. Mam na myśli to, że nasze samopoczucie w ogromnej mierze zależy od tego, co jemy. Jeśli napędzamy naszą maszynę przetworzonym jedzeniem, wcinamy ogromne ilości cukru, w różnej postaci, często zupełnie nieświadomie w postaci z pozoru niewinnych, zdrowych przekąsek, możemy czuć się źle. Ale prawda jest też taka, że jeśli zjemy coś, co naprawdę bardzo lubimy, od razu poprawi nam się humor, więc wszystko z głową, bo przesada w żadną stronę nie jest dobra. A taki domowy deser, przygotowany ze sprawdzonych produktów i spożyty na słońcu naprawdę może zdziałać cuda…
Każdy z nas jest inny i inne rzeczy go cieszą, leczą, wprawiają w dobry nastrój, ale są i takie, które po prostu nie mogą nie zadziałać (SPA z przyjaciółką i lampką szampana?;). Próbujcie i piszcie w komentarzach, co na Was działa, bo tak cenną wiedzą warto się dzielić, a nie jak pies ogrodnika trzymać dla siebie!
Miłego dnia!
Zdjęcia: Anna Leak oraz archiwum prywatne (ostatnie).