„Haha, nie dam rady zrobić tego treningu. Dodam sobie 15 sekund na kilometr”, „Nie złamię 50. minut na dychę”, „Zrobię o jedną serię przysiadów mniej” albo „Wezmę mniejsze obciążenie” – przyznaj się, znasz to dobrze. Ja aż za dobrze. I choć lubię wyzwania i mało rzeczy podnieca mnie równie mocno co ambitne cele, wciąż nie wierzę we własne możliwości, gdy wychodzę na trudny trening lub startuję w zawodach i wiem, że ty też masz z tym problem. Hmmm… i teraz tak: mam ci udzielać rad, skoro sama zmagam się z tym problemem? Dlatego nie udzielam, ale podzielę się kilkoma patentami, które na mnie działają jak zbawienie. Spróbuj.
Zawody to wyjątkowa sytuacja: wiadomo, przygotowujesz się do nich, jest dodatkowa adrenalina związana z tym, że wkładasz na siebie magiczną koszulkę i przypinasz numer startowy. Jest tłum ludzi, kibice i cel, który wymarzyłeś sobie jakiś czas temu. Powiedzmy, że stres związany z tym wielkim dniem jest zrozumiały. Ale dlaczego ty nie wierzysz w siebie już dużo wcześniej, już na treningach?
Jakieś dwa tygodnie temu byłam w Warszawie. Pojawiła się świetna okazja do tego, by spotkać się na żywo z trenerem, który układa mój biegowy plan treningowy po ciąży. Łukasz Jóźwiak Runevolution.pl spotkał się ze mną na stadionie i mówi: „To dziś zrobimy tak: 500 metrów bieg, 100 metrów trucht, 500 metrów bieg. Powtórzymy to 5 razy. Zaczniemy wolniej, skończymy szybciej”. Kiedy po całym treningu podał mi czasy, nie wierzyłam. „Sama w życiu bym tego nie zrobiła” – podziękowałam.
W zeszłym tygodniu pojechałam z Rudzikiem w teren, który nazywamy sobie „górkami”, bo jak na Holandię to całkiem niezłe miejsce, gdzie można zrobić cross. Po ciąży nie wróciłam jeszcze do sił jeśli chodzi o trening w górach czy trudnym terenie, stawiam pierwsze kroki, ale tak naprawdę to poddaje się w głowie. Sama sobie nisko ustawiam poprzeczkę, bo ciągle wydaje mi się, że jeszcze jestem za słaba, że nie dam rady szybciej, co tu dużo mówić: najzwyczajniej w świecie się boję! „Co masz dzisiaj w planie?” – zapytał Rudzik jak dojechaliśmy na miejsce. Wydukałam pod nosem, że 12km. „O, ja też. Zrobimy dziś trening razem” – powiedział, a ja zamarłam. No nie! Miało być wolno, na luzie, na spokojnie, a teraz trzeba będzie się wykazać. Przecież nie dam rady, nie mam siły, jeszcze nie wróciłam do formy i tak dalej. Ale było świetnie! Dałam z siebie tyle ile danego dnia mogłam, poczułam ogromną satysfakcję w wykonanej roboty i po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że mój problem leży w głowie, nie w nogach.
Dlatego dziś kilka moich sposobów na to, jak sobie radziłam i radzę w podobnych sytuacjach. Wciąż się uczę, wciąż mam wiele do zrobienia, ale już wiem, co mi bardzo pomaga.
Trudny trening w towarzystwie
TRENING: Tylko nie bierz ze sobą koleżanki, która chciała poplotkować podczas biegu (to też jest fajne i bardzo polecam, ale zostaw to na spokojne wybieganie) tylko kogoś mocniejszego od siebie albo… na rowerze. Taki Rudzik czy trener od 500m na stadionie to doskonały przykład, że ta metoda działa idealnie. Nie chodzi o to, by taką osobę zabierać ze sobą za każdym razem, gdy masz do zrobienia bardziej wymagający trening. Wystarczy, że zrobisz to raz czy dwa i od razu nabierzesz wiary we własne możliwości. Zobaczysz, że dałeś radę czyli jutro i za tydzień też dasz.
Jeśli nie masz w swoim otoczeniu takiej mocniejszej osoby, możesz poprosić znajomego, by jechał obok na rowerze. Zimą może być trochę trudniej, ale w dni bez wielkiego mrozu też da się zrobić. To samo dotyczy treningów siłowych, pływackich czy innych. Sama często korzystałam z rowerowej pomocy, kiedy np. miałam do zrobienia 10x1km (straszny trening!;). Dodatkowym walorem tego rozwiązania jest fakt, że osoba na rowerze może wieźć dla ciebie wodę.
ZAWODY: Tutaj też warto pomyśleć, czy nie poprosić kogoś znajomego, by został twoim prywatnym „zającem”. Rzadko testowałam tę metodę, bo jednak osobiście uważam, że zawody – szczególnie te na dłuższym dystansie – to nieco bardziej skomplikowana sytuacja, choćby dlatego, że każdy nieco inaczej rozkłada siły, ale wszystkie dotychczasowe doświadczenia bardzo miło wspominam i polecam. Sama zamierzam w przyszłym roku skorzystać z takiego rozwiązania. Czemu nie? 🙂 I tutaj też łatwiej będzie ci kogoś znaleźć: masz konkretny cel, termin, a pomaganie innym w realizacji marzeń to wbrew pozorom bardzo przyjemne zajęcie również dla zająca. Sama bardzo to lubię.
Bo w grupie jest siła
TRENING: Oprócz tego, że trening możesz zrobić w towarzystwie mocnego znajomego, warto też rozważyć pracę w grupie. Weźmy pod lupę nawet takie zajęcia fitness: to właśnie na tym polega ich czar. Sama bardzo lubię na nie chodzić, chociaż wiem, że lepszy jest mój indywidualny plan, dostosowany do moich potrzeb. Ale w grupie najzwyczajniej w świecie jest fajnie! I głupio nie zrobić jeszcze kilku wykroków, choć pośladki płoną i sama już dawno rzuciłabym w kąt te sztangę, ale przecież Kasia, Basia i Krzysiek jeszcze cisną…
To samo z bieganiem: w grupie nawet najbardziej diabelskie interwały na stadionie okażą się do zrobienia, a ta satysfakcja po…
– Ja uwielbiam treningi grupowe. Nie dość, że jestem wtedy w stanie z siebie wycisnąć o wiele więcej to jeszcze przy okazji jest dużo śmiechu, rozmów. To po prostu dobrze spędzony czas – powiedziała mi akurat dziś Magdalena Jaskółka, która sama takie treningi organizuje w ramach Power Training.
ZAWODY: Tutaj też możesz podpiąć się pod grupę. Jest kilka opcji: możesz samemu taką grupę stworzyć wraz ze znajomymi, którzy mają ten sam cel lub najzwyczajniej w świecie podłączyć się do istniejącej i biec za oficjalnym pacerem. Sama trzymam się ich często przez jakiś czas, nawet na ostatnim Biegu Niepodległości. To niegłupie rozwiązanie.
Pozytywne nastawienie od samego początku
TRENING I ZAWODY: I to jest na wagę złota. Pamiętam jak dawno temu w jednym z tekstów Warszawskiego Biegacza przeczytałam mniej więcej coś takiego: „Już kiedy stoisz na linii startu, musisz wierzyć w to, że uda ci się zrealizować swój cel”. Robię to do dziś. Za każdym razem, kiedy startuję w zawodach myślę o tych jego słowach i robię wszystko, by uwierzyć, że to będzie ten dzień. Brzmi banalnie? Nawet nie masz pojęcia jak trudno to zrobić! Ale kiedy już się uda przełamać, wyciszyć, uspokoić, uśmiechnąć i oczami wyobraźni zobaczyć ten medal na mecie, w ustach poczuć smak.. zimnego piwka, tfu! zwycięstwa to naprawdę coś się zmienia, odblokowuje i możesz mknąć przed siebie.
Uwierz, że możesz dużo więcej niż ci się wydaje. Serio!