Chcesz trenować regularnie? A może zależy ci na tym, żeby wywalić ze swojej diety kilka produktów, ale już tak na dobre, nie od święta? Albo jeszcze inaczej: chcesz mieć więcej czasu na czytanie książek, pisanie bloga, robienie zdjęć, medytację? Najlepszym rozwiązaniem będzie rutyna. Tak, tak i wyobraź sobie, że mówię to ja, Pani Last Minute!
Kiedy pod jednym dachem mieszka para biegaczy, łatwo się domyślać, że jednym z tematów, które często powracają przy okazji wspólnych kolacji, kawy, przejażdżek samochodem – jest trening. Spokojnie, nie jesteśmy świrami, którzy codziennie klepią tylko o interwałach, przyspieszeniach, butach i startach, ale powiedzmy sobie szczerze: sport odgrywa ogromną rolę w naszym życiu i chcąc nie chcąc często o nim rozmawiamy. Każde z nas miało w swoim życiu różne okresy, takie, kiedy byliśmy wkręceni na maxa i aż trzeba było nas powstrzymywać od tego, byśmy nie zrobili zbyt wiele i takie, kiedy trudno było nas wypchnąć z domu. Usiedliśmy kiedyś i zaczęliśmy się zastanawiać w czym tkwi problem. Przecież lubimy (to za mało powiedziane) sport, chcemy go uprawiać jak najczęściej, bo dzięki regularnym treningom czujemy się o niebo lepiej. Dlaczego zatem tak ciężko nam się zmotywować? Przeanalizowaliśmy sprawę, zobaczyliśmy, kiedy trenowało nam się najłatwiej, a kiedy najgorzej i doszliśmy do bardzo banalnego wniosku: regularnym treningom sprzyja RUTYNA.
Zanim Nelka przyszła na świat, żyliśmy w totalnym chaosie. Ciągle gdzieś wyjeżdżaliśmy, potrafiliśmy się przeprowadzać kilka razy w ciągu roku. Zmienialiśmy plany z dnia na dzień, co było męczące nie tylko dla nas, ale przede wszystkim dla otoczenia. I wszystko fajnie, bo życie a la spontan ma swój urok, ale okazuje się, że to był czas, kiedy nieco gorzej wyglądała nasza sytuacja z treningami. I to nie jest tak, że nie trenowaliśmy czy brakowało nam chęci, ale w bałaganie znacznie ciężej się odnaleźć. Często, kiedy danego dnia mieliśmy lot samolotem, do którego najpierw trzeba było dojechać, zabieraliśmy do samochodu ciuchy biegowe i robiliśmy trening w trasie. Raz nawet zepsuł nam się samochód jakieś 20km od domu, więc zabraliśmy do plecaka kilka potrzebnych „na jutro” rzeczy i zrobiliśmy sobie dłuższe wybieganie. No i wszystko ok, ale powiem szczerze, że ja znacznie bardziej wolę wyraźny podział: jest czas na trening, jest czas na podróż. Zdarzało się, że byliśmy bardzo zmęczeni, więc trzeba było zrobić coś innego niż planowaliśmy. Innym razem trzeba było wymienić dłuższe wybieganie na siłę, bo warto skorzystać, że akurat jesteśmy w takim terenie. I ciągle coś. Jeśli to jest Twój urlop, to taki scenariusz jest jak najbardziej wskazany, ale jeśli tak wygląda Twoja codzienność, zaczyna się robić ciężko.
„Musimy mieć jakiś plan!” – padło hasło na kilka tygodni po tym, jak urodziła się Nelka. Zrozumieliśmy, że teraz już nie ma czasu na poobiednią drzemkę na kanapie i zastanawianie się: „Czy ja mam ochotę iść na trening teraz, czy wolę wieczorem?”. Żadne z nas nie ma takich myśli, bo to oczywiste, że jeśli teraz nie pójdzie się na trening, to już potem ciężko będzie to zorganizować. Ułożyliśmy schemat: Konrad ma swoje treningi biegowe w grupie we wtorki i czwartki, a w pozostałe dni biega sam, ja z kolei wiem, że poniedziałek, środa i piątek to dzień treningu uzupełniającego, a biegam we wtorki, czwartki i soboty lub niedziele. Nawet więcej! Każdy ma swoją porę dnia! Ponieważ obydwoje chcemy trenować dość dużo, musi być porządek, żeby znaleźć czas na wszystko. Kiedy ojciec wraca po 10 godzinach pracy do domu, ja lecę na trening, on odpoczywa z mała i je. Potem ja wracam, biorę prysznic i usypiam Nelkę, a on idzie na trening. I wiecie co? I okazało się, że dzięki temu wreszcie trenujemy regularnie, każde z nas 6 razy w tygodniu. Motywujemy się nawzajem, pomagamy sobie, żeby każdy mógł zrobić swój trening. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak zmotywowani, tak dobrze zorganizowani. Słyszałam o tym od znajomych, że trenować tak na 100% zaczynasz dopiero wtedy, kiedy pojawiają się dzieci, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Teraz wiem o co chodzi! O ten plan właśnie, o rutynę. To ma być coś tak oczywistego jak mycie zębów, czy zjedzenie śniadania przed wyjściem do pracy.
I teraz ciśnie ci się na usta: „Ta, można tak sobie gadać, jak się ma jedno dziecko”. No i nieprawda. Do napisania tego tekstu zainspirowało mnie wiele osób, które piszą do mnie w ostatni czasie. Są to mamy które mają więcej niż jednego Albatrosa na głowie. Ewa, napisała do mnie kilka dni temu. Jest mamą trójki dzieci, tak jak my mieszka za granicą, z dala od rodziny i znajomych.
Zawsze w niedzielę planujemy kto, w które dni następnego tygodnia biega, i to jest święte. Biegamy wieczorem jak nasza ferajna pójdzie spać czyli ok 20. I tu najcudowniejsze jest mieć plan. Jeśli wiem, że dziś ja biegam, to usypiam najmłodszego i od razu przebieram się w ubrania do biegania, daje starszym buziaka i już mnie nie ma. Bywa, że mam ciężkie dni, bo synek najmłodszy śpi bardzo źle, bo zęby, bo czasem “z rąk nie schodzi”. Ale, jeśli pojawi mi się w głowie myśl: nie, dziś nie dam rady, nie mam siły. To zaraz sobie uświadamiam sobie, że nie mam wyjścia, bo przecież jutro taty kolej, wiec będę musiała czekać dwa dni! I zawsze wracam tak naładowana energią, że mogę nawet porządki generalne w całym domu robić 🙂
Jak w dany wieczór zostaje w domu, to po wyjściu z sypialni syna rozkładam matę od razu i po 45 minutach treningu zabieram się za całą resztę “wieczornej rutyny” (zmywarka, pralka, śniadanie na drugi dzień). Choć najbardziej lubię, jak mi się uda trening rano, jak najmłodsza latorośl śpi, a starszaki już w przedszkolu. To później mam energię przenosić góry, przez cały dzień.
A mąż jak jest “jego dzień” to już kapiąc dzieciaki przebiera nogami i obmyśla trasę 🙂 Nie ma szans, żeby zrezygnował ze swojej szansy, ze swojego wyjścia!
Kiedyś nie uwierzyła bym, w to co się dzieje teraz. Ja, która zanim urodziłam dzieci, w sobotę i niedzielę nie wstawałam z łóżka przed 11. Sen miał być lekarstwem na wszystko. Choć tak naprawdę nic nie leczył. Zawsze byłam zmęczona, niewyspana, zawsze było mi mało snu. A teraz? Nigdy w życiu nie miałam tak trudnego okresu, pod takim względem, że synek budzi się 6/7 razy w nocy, a ostateczna pobudka jest o 5 rano. Nigdy nie byłam, aż tak “wyczyszczona” z zapasów energii i snu. Ale zarazem nigdy nie byłam tak pełna życia, pełna radości i ochoty na każdy nadchodzący dzień.
Jedno kluczowe słowo: PLAN. Może to nudne, może komuś niepotrzebne, ale mnie ratuje i sprawia, że jestem w stanie wykorzystać każdą jedno godzinę dnia. Staram się na przykład znaleźć pozytywy w tym ze synek budzi się tak wcześnie, i na przykład rano przygotować ile mogę do obiadu, albo upiec chleb, bo tego sklepowego nie jadłam już ponad pół roku. Trzeba każda minutę wykorzystać jak się ma trójkę dzieci i plany na wieczór 🙂 A jak człowiek się zorganizuje to i czas wieczorem jest na poleżenie na kanapie z książka w ręku i na filiżankę kawy w samotności, w ciągu dnia.
U mnie też to tak działa, na razie przy jednym Albatrosie. Postanowiłam się tym podzielić, by taki plan naprawdę może ułatwić życie i sprawić, że znajdzie się czas na hobby, ciepłą kawę, trening, czy książkę. Podobnie z dietą: jeśli wyznaczysz sobie plan działania, ustalisz sam ze sobą reguły: „tego nie jem, to jem”, dużo łatwiej będzie żyć zdrowo na co dzień. U mnie to działa, spróbuj. Na pewno nie zaszkodzi 🙂