Pytacie mnie często jak znajduję siłę, chęci i czas na to, żeby regularnie trenować. Gdyby się temu przyjrzeć z zewnątrz, rzeczywiście nie jest to najprostsze zadanie. Chłop wychodzi do pracy na 10 godzin, Nelka nie jest typem dziecka, które przesypia całą noc, bliscy są za siedmioma górami i siedmioma rzekami, a między zakupami, praniem i gotowaniem muszę znaleźć czas na pracę. Ale wiecie co? Wszystko jest kwestią podejścia. Jeśli pomyślisz o treningu: „O matko, jeszcze muszę wyjść pobiegać!” to rzeczywiście może ci się nie chcieć, ale jeśli spojrzysz na to inaczej: „Już za chwilę będę mieć godzinkę dla siebie. Przewietrzę się, posłucham fajnych płyt” – to naprawdę będziesz czekać na ten moment.
Jakieś dwa tygodnie temu miałam chyba najtrudniejszy do tej pory trening w swoim życiu. I może nie był nie wiadomo jak wymagający, choć 1h 20 min z interwałami w tej chwili jest jeszcze dla mnie wyzwaniem, to raczej chodziło o mało sprzyjające okoliczności: padał deszcz, było cholernie duszno i nawet nie liczę ile razy musiałam w nocy wstać. Uwierz mi, przynajmniej 10 razy przeszło mi przez myśl: „Nie idę, powinnam odpocząć”, ale poszłam, bo wiedziałam, że taki trening podziała na mnie tysiąc razy lepiej niż drzemka. Doda mi energii, postawi na nogi, w magiczny sposób oczyści ze wszystkich problemów, będzie swego rodzaju katharsis. I tak też się stało!
Czy wiesz jak często po kilku minutach treningu myślę sobie: „No dobra, to był głupi pomysł. Nie dam rady, jestem zmęczona”. Wtedy zwalniam, czasem nawet przechodzę na 2 minuty do marszu i sama ze sobą prowadzę rozmowę: „Dobra Ania nic się nie stało. Najważniejsze, że próbowałaś. No jesteś zmęczona i nie przeskoczysz tego. Pomaszeruj sobie trochę i zaraz wrócisz do domu”. Jednak za każdym razem okazuje się, że jakimś cudem zaczynam się czuć lepiej i mam siłę i chęć, by biec dalej. I robię to. I wiesz co? To najlepsza rzecz, jaką mogę sobie zafundować. Kolejne kilometry stawiają mnie na nogi, a ja czuję się coraz lepiej. Nie tylko dlatego, że podniosłam sobie tętno i przewietrzyłam się. Przede wszystkim dlatego, że czuję się dużo silniejsza niż nawet rok temu. Mówiąc „silniejsza” mam na myśli to, co się dzieje w mojej głowie. Zanim Nelka pojawiła się na świecie dużo łatwiej było mi powiedzieć: „To nie jest mój dzień. Dziś lepiej odpocznę” albo „Dobra, teraz mi się nie chcę. Pójdę na trening wieczorem”. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że im mniej masz czasu, tym więcej jesteś w stanie zrobić. Od kiedy zostałam mamą, paradoksalnie dużo lepiej mi się trenuję i wreszcie jestem dobrze zorganizowana jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Po prostu wiem, że teraz mam swoje pięć minut i albo je wykorzystam albo zaprzepaszczę. Nie ma bezmyślnego przeglądania zdjęć znajomych z wakacji czy szukania fajnej torebki. Trzeba działać!
Ale bieganie to jedna strona medalu. Jest jeszcze trening na siłowni czy w domu, który działa na mnie tak samo, może nawet jeszcze lepiej. Wczoraj w ostatniej chwili zerwałam się, bo zauważyłam, że zdążę między karmieniami i treningiem Konrada na Body Pump. Przebrałam się w 2 minuty i pobiegłam na siłownię. Wróciłam jak odmieniony człowiek! Wraz ze sztangą wycisnęłam z siebie cały stres i zmęczenie. Już po 10 minutach treningu miałam uśmiech na twarzy i z wielką radością robiłam kolejne ćwiczenia. Tak samo jest z treningiem w domu. Bez względu na to, czy robię swój trening czy wyciągam jakieś DVD (jak zauważyliście ostatnio całkiem przyjemnie trenuje mi się z Ewką) już po kilku minutach wiem, że podjęłam najlepszą z możliwych decyzji, kiedy się nie poddałam tylko postanowiłam: „Dobra, to ja robię trening!”. I oczywiście, czasem warto odpocząć, odpuścić, nabrać sił, bo bez regeneracji daleko nie zajedziemy. Ale zapewniam Cię, że na co dzień będziesz mieć dużo więcej energii, uśmiechu i radości z każdego dnia jeśli się przełamiesz i zamiast marudzić, pójdziesz na trening. Przynajmniej spróbujesz. Tylko nie myśl o tym, że to jest coś, co musisz zrobić, tylko chcesz, bo to, czy sport będzie Ci sprawiał przyjemność, w ogromnej mierzy zależy od Ciebie.
Powodzenia!