Żeby robić coś dobrze, od serca, regularnie i z uśmiechem na twarzy – trzeba mieć cel. Trzeba widzieć oczami wyobraźni dokąd zaprowadzą Cię te setki godzin ciężkiej pracy, ciągłe zmiany planów, częste wyrzeczenia. I tak jest właściwie w każdej dziedzinie życia, nie tylko w sporcie. Kiedy uczysz się nowego języka, praca okaże się przyjemniejsza, jak wyobrazisz sobie taki obraz: seksowna hiszpanka, która ma czym oddychać, serwuje Ci kawę, a Ty pewnie wyśpiewujesz “Muchas gracias!” i zaczynasz rozmowę na dowolny temat. Kiedy uczysz się grać na saksofonie czy gitarze, dużo łatwiej zniesiesz te godziny wyjęte z życia towarzyskiego, opuchnięte palce lub wargi (podobno dęci świetnie całują, prawda?), gdy zobaczysz siebie na scenie i ten tłum ludzi, którzy przyszli, żeby Ciebie posłuchać. Podobnie jest ze sportem: chętniej będziesz wychodzić na trening, kiedy zobaczysz metę pierwszej dyszki albo wiosennego półmaratonu. I dziś kilka słów o tym, jak owe cele dobierać, żeby nam się chciało.
Śmieszna sprawa: ostatnio coraz częściej łapałam się na tym, że najzwyczajniej w świecie nie chce mi się biegać. Tak, poważnie. Ale nie miałam ogólnej niechęci do sportu: z przyjemnością szłam na siłownię, zajęcia grupowe, ćwiczyłam w domu. Jednak, kiedy wskakiwałam w buty biegowe, nie miałam już w sobie tego entuzjazmu, tej chęci do działania, co jeszcze kilka tygodni temu. Owszem, biegałam dalej, ale ciągle patrzyłam na zegarek i zastanawiałam się ile jeszcze zostało. Co jest grane? Przecież uwielbiam biegać! To mi daje kopa na resztę dnia, sprawia, że czuję się wolna, łapie oddech, jestem szczęśliwa… Oczywiście mogłabym to zwalić na wiele czynników: krótkie dni, pogoda, permanentne zmęczenie spowodowane zarwanymi nockami. Ale ja dobrze wiem, że to nie to. To brak celu! Bo choć to nie cel sam w sobie nas uskrzydla, uszczęśliwia i nadaje życiu sens, a dążenie do niego, to jednak to wszystko musi nas dokądś prowadzić. Dlatego zebrałam się i obmyślam właśnie cele sportowe na 2017 rok. Z tej okazji tekst, który i Tobie może się przydać. Co moim zdaniem warto wziąć pod uwagę, kiedy wyznaczasz sobie sportowe cele na nowy sezon? Kilka czynników:
1.CZAS: dobrze mieć cel długoterminowy, ale po drodze kilka z krótszym terminem
Ok, prawda jest taka, że często lubimy sobie ambitnie postanowić: za rok przebiegnę swój pierwszy maraton albo jesienią zrobię setkę w górach. I świetnie, bo do takich biegów trzeba się świetnie przygotować, ale zbyt odległy cel może sprawić, że szybko stracisz zapał. Łatwo jest pomyśleć w trakcie przygotowań: “Dobra, dziś zostaję w domu. Przecież nic się nie stanie, zawody dopiero za kilka miesięcy”. Jeśli jednak pierwszy start masz za kilka tygodni, zmienia się perspektywa. Dlatego moim zdaniem dobrze jest np. wyznaczyć sobie dwa fajne, duże cele na kolejny rok i po drodze kilka mniejszych, żeby mniej więcej co dwa, trzy miesiące mieć okazję się sprawdzić. Czyli np. podczas przygotowań do maratonu, wystartować kilka razy w zawodach na 5 i 10km, raz w półmaratonie. Przy biegach ultra, warto zaliczyć kilka krótszych startów w górach. To tylko przykład, ale już wiesz o co chodzi.
2. KONKRET: NIE “Chcę zacząć biegać” TYLKO np. “Do marca uda mi się biec ciągiem przez 45 minut”
Cel musi być konkretny. Najlepiej jeśli wyznaczysz datę i miejsce. Faktycznie, możesz mieć wrażenie, że to bardziej stresujące i wolisz tak po prostu rzucić sobie: “kiedyś chcę być w stanie wystartować w półmaratonie”, ale zaufaj mi te wszystkie “kiedyś”, “za jakiś czas”, “później”, “w kolejnym sezonie” nie motywują do działania. Żyj tu i teraz! Wyznacz sobie konkretny cel i zacznij przygotowania. Bez względu na to, czy będą to zawody, utrata kilku kilogramów, pokonanie pewnego dystansu – KONKRET!
3. SILNE EMOCJE: wybierz taki cel, który Cię kręci, przyprawia o gęsią skórkę
Cel musi być fajny. To ma być coś takiego, co na samą myśl wywołuje na Twojej skórze gęsią skórkę albo przynajmniej uśmiech na twarzy. Jeśli czujesz, że tak o sobie palnąłeś “Nowa życiówka na dychę” i jakoś wcale ta nowa życiówka Cię nie kręci, to nie rób tego. Znajdź inny cel. Albo poszukaj jakichś świetnych zawodów, w miejscu, które zawsze chciałeś odwiedzić i tam zrób tę życiówkę. Pokombinuj, podziałaj, daj się ponieść wyobraźni. Niech to będzie coś naprawdę fajnego! Coś, co na serio chcesz zrobić. Coś, co wydaje Ci się mega wyzwaniem, ale jednocześnie nadaje życiu jeszcze lepszy smak! Pamiętam, jak zdecydowałam, że chce biegać na Grenlandii. Kiedy opowiadałam o tym pomyśle, miałam ciarki. Dzięki temu dużo łatwiej znosiłam treningi w śniegu i przy niskich temperaturach, bo myślałam sobie: “Będzie ciężej!”. W tym roku wciąż myślę, co sprawiło by mi taką radość…
4. AMBITNY ALE WYKONALNY: nie może być zbyt łatwy, ale ma być realny
Trzeba mierzyć wysoko, ale nie przesadzić. Jeśli wybierzesz zbyt łatwy cel, nie będzie tylu emocji i tak silnej motywacji. Powiedzmy to sobie wprost: żeby mieć satysfakcję z treningów, musi być ciężko. Oczywiście bez przesady, ale trzeba czuć, że to jest wyzwanie. W czasie treningów powinieneś regularnie wychodzić poza strefę komfortu ale w granicach rozsądku tak, by nie otrzeć się o traumę. Ja np. bardzo chciałam wiosną po raz kolejny po długiej przerwie zmierzyć się z maratonem. Czy tą mądry pomysł? Nie za bardzo. Od ośmiu miesięcy wstaję przynajmniej kilka razy w nocy, czasem już nie mogę zasnąć i czytam więc z regeneracją jest u mnie bardzo średnio. Trenuję regularnie – owszem, ale nie nadaję się w tej chwili na tak duże wyzwania. To by było po prostu głupie. Dlatego na najbliższe miesiące wyznaczę sobie ambitne cele, ale zdrowe. Myślę, że poprawianie czasu na dyszkę, całkiem przyzwoity wynik w wiosennym półmaratonie czy biegi górskie na krótszych dystansach to będzie to. A jakie Ty masz sportowe cele na najbliższy sezon?