“Jak Ci się mieszka za granicą?” Pytacie mnie często. Dobrze, łatwiej niż myślałam. Spodziewałam się, że będzie trudniej, w końcu przeprowadzka w 6. miesiącu ciąży, która zabiera ci opcję: rodzina, koleżanki z dziećmi, lekarze, których znasz może brzmieć mało komfortowo, ale ja jakoś już przywykłam do zmian i chyba jest tylko jedna zasada: nie bać się. Dziś kilka słów o tym, jak mi się mieszkało w Londynie, a jak żyje w Rotterdamie.
Zacznijmy od tego, że to nie jest mój pierwszy raz. Odkąd pamiętam dużo podróżowałam i już jako mała dziewczynka z kucykiem na czubku głowy ciągnęłam za sobą walizkę na kółkach. Nie mogłam bać się ludzi, bo każdego dnia poznawałam nowych. Uczyłam się języków, bo kiedy miałam kilka lat i w zasięgu wzroku nie było mamy, trzeba było jakoś wyjaśnić, że „Chcę siku!” na szczęście język ciała nie zna granic i wszędzie można się dogadać. Ale tak, żeby mieszkać gdzieś dłużej, to mam na swoim koncie tylko jeden taki epizod: 2 lata w Londynie.
Cudowne doświadczenie, które w dwadzieścia kilka miesięcy dało mi tyle, ile nie dały mi długie lata w domu. Wiadomo, czasem po prostu trzeba wyjść poza strefę komfortu. I tak wtedy zrobiłam: wyjechałam z jedną walizką bez pracy, bez mieszkania – znalazłam tylko coś na przetrwanie na pierwszy miesiąc, by obejrzeć miasto, zobaczyć, w jakiej dzielnicy mam szukać czegoś na dłużej, zorientować się, gdzie będę pracować. Łatwo nie było, bo miałam już 25 lat, czyli za mną lata studenckie, fajną pracę, w miarę uporządkowane życie, a tu trzeba było zacząć wszystko od nowa. Moja sytuacja była inna niż wielu osób, które decydują się na wyjazd. Nie poleciałam tam po to, by zarobić albo studiować, tylko po to, żeby się czegoś nauczyć, doświadczyć, zobaczyć jak to jest, kiedy żyjesz z dala od ciepłego domu. Pomyślałam tak: co mogłabym robić, żeby nie czuć się źle, że porzuciłam fajne życie, ciekawą pracę? „Chcę pracować w sklepie z luksusowymi rzeczami, żebym mogła nauczyć się dużo ciekawych rzeczy. Wiesz Gucci, Dolce & Gabbana, Chanel te klimaty. Pomożesz mi napisać CV?” zapytałam nauczyciela, którego sobie wzięłam na ostatnie tygodnie przed wyjazdem, żeby pokonwersować. Pamiętam do dziś, tę jego wymowną minę: „Aniu, ale to nie jest takie proste. Trzeba mieć doświadczenie w pracy w innych sklepach już tam, żeby dostać się do takiego sklepu”. No dobra, ale co spróbować nie można? Pamiętam, że wszystkie formularze wysyłałam jeszcze z Polski. I wiesz co było dalej? Dwa tygodnie później miałam pierwszy dzień próbny w największym butiku Gucci w Wielkiej Brytanii. Tydzień później dostałam etat, a to też podobno się nie zdarzało. Trzeba było pracować miesiącami i dostawać czeki co tydzień od agencji, która cię zatrudniała. Ale ja po prostu od miesięcy wiedziałam czego chcę, przygotowałam się, a na miejscu dałam z siebie wszystko, bo wiedziałam, że skoro dostałam taką szansę, nie mogę jej spieprzyć. (Na zdjęcie takie małe wspomnienie z wewnętrznego pokazu nowej kolekcji. Pierwszy raz w życiu byłam modelką i to od razu w zestawie za jakieś 30 tysięcy złotych;) Pierwsza po lewej)
Myślisz sobie: też mi osiągnięcie: praca w sklepie. Ale nawet nie masz pojęcia jak wiele mi to dało! Dzięki temu poznałam świat, jakiego nie poznałabym siedząc dalej w redakcji przy biurku. Zanim sprzedałam portfel, musiałam wytłumaczyć, czemu kosztuje 4 razy tyle co inny. Przeczytałam kilka książek z segmentu „Luxury Retail”, bo stwierdziłam, że skoro ma to być w moim życiu tylko ciekawy epizod, chcę z niego wyciągnąć jak najwięcej. Ale inna lekcja była najważniejsza: zrozumiałam, że jeśli wytrwale się dąży do celu, to naprawdę wiele jest w zasięgu naszych możliwości. I choć inni będą mówić, że nie masz doświadczenia, że to trudne, że nie dla ciebie, to jeśli ty sam w to uwierzysz i będziesz ciężko pracować, możesz to zrobić. Dzięki temu doświadczeniu, dziś dużo łatwiej mi się żyje, dużo łatwiej w siebie wierzy.
Dlatego kilka lat później nie bałam się kolejnej przeprowadzki. Tutaj z jednej strony było łatwiej: nie musiałam się martwić o takie sprawy jak praca, czy mieszkanie, przeprowadziłam się tutaj ze względu na pracę mojego mężczyzny, za to nie miałam tutaj swoich koleżanek z małymi dziećmi, nie wiedziałam, jak prowadzi się ciążę, co z porodem i najważniejsze: co już po, kiedy nie będę miała przy sobie na co dzień nikogo bliskiego, kto czasem mógłby pomóc, nawet wesprzeć słowem czy dać mi się zdrzemnąć 20 minut? Do Rotterdamu przeniosłam się tylko na moment, ale pytacie mnie często, jak mi się tutaj żyje, dlatego przygotowałam kilka najważniejszych punktów.
Zacznijmy od najważniejszego: w Rotterdamie, w ogóle w Holandii, prawie wszyscy i prawie wszędzie mówią po angielsku. Dzięki temu wiedziałam, że nie muszę się bać o kontakt z położnymi, lekarzami. W skrócie: rodziłam po angielsku, jogę mam po angielsku, z lekarzami rozmawiam po angielsku.
Praca
Mam to szczęście i nieszczęście zarazem, że pracuję zdalnie. Zatem w kwestii mojej pracy nic się nie zmieniło. Przygotowuję teksty wszędzie, gdzie się da i po prostu wysyłam je do redakcji do Polski. Szczęście, bo to ogromna swoboda, nieszczęście, bo gdybym chodziła na miejscu do biura, znacznie łatwiej byłoby mi tutaj poznać ludzi, mieć „koleżanki z pracy”, ale znalazłam na to inny sposób, o którym za chwilę.
Mieszkanie
Na początku miałam wrażenie, że wynajem mieszkania jest bardzo drogi. Oczywiście nie w porównaniu z Londynem;) ale z Warszawą. Szukaliśmy jednak ostatnio czegoś dla siebie w stolicy i powiem Wam, że wcale nie ma takiej dużej różnicy, jeśli się patrzy na podobny standard, metraż i lokalizację.
Ludzie
Są uprzejmi, uśmiechnięci, bardzo pomocni. Ponieważ nie mam możliwości zawarcia znajomości w pracy, dołączyłam do różnych grup na Facebooku, śledziłam różne wydarzenia i tak oto poznałam fantastyczne mamy, z którymi spotykam się na lunche, spacery i dzwonię, gdy nie wiem co robić 😉 Ale nie tylko internet tutaj działa cuda. Mam znajome z jogi, siłowni, nawet z przychodni. Swoją drogą to była piękna historia! Siedzimy kiedyś z ojcem Nelki w poczekalni u położnych, na przeciwko nas jakaś druga parka. Raptem słyszę: „Panna Anna”? I tym sposobem mamy znajomych triathlonistów, którym tydzień temu urodziło się dziecko 🙂 Po prostu jestem otwarta wszędzie, gdzie się da. Kiedy zapisałam się na jogę, na pierwszych zajęciach powiedziałam: „Cześć, jestem Ania, przeprowadziłam się do Rotterdamu dwa tygodnie temu. Nie znam tutaj ludzi, więc jeśli ktoś ma chęć na spacer czy kawę, to wiecie, gdzie mnie szukać”.
Ciąża
Wszyscy mówią po angielsku, są bardzo mili, pomocni. Położne przejrzały wszystkie moje badania z Polski (przypominam, że byłam już w 6. miesiącu, kiedy zaczęłam tutaj prowadzić ciążę), wprowadziły dane do komputera i zaczęło się niebo. Nie musiałam nikomu nic powtarzać, bo wszystko było w systemie. Kiedy jechałam do szpitala na badania, wiedzieli o mnie wszystko, nie dawali mi żadnych papierów do ręki tylko dzwonili bezpośrednio do położnych i wszystko im przekazywali. Kiedy robiłam badania krwi, wszystko trafiało do położnych. Były poinformowane do tego stopnia, że kiedy po porodzie miałam wizytę w domu (tę konkretną położną widziałam pierwszy raz w życiu na oczy) powiedziała do mnie: „Wiem, że byłaś bardzo aktywna i dużo biegałaś. Pewnie chciałabyś szybko wrócić do formy, ale na razie tylko spacery. Po sześciu tygodniach umówiliśmy ci wizytę kontrolną u lekarza”. Wszystko było za mnie umawiane, ustalane, przekazywane. To ogromny komfort dla kobiety w ciąży. A sam poród to już w ogóle bajka, co opisałam tutaj: http://pannaannabiega.pl/ciaza/cesarskie-ciecie-moze-byc-pieknym-doswiadczeniem/. Kiedy przyleciałam, musiałam po prostu wykupić standardowe ubezpieczenie zdrowotne. Taki pakiet to koszt ok. 100 euro miesięcznie.
Sport
Uwielbiam Rotterdam za to, że jest taki sportowy! To idealne miejsce dla biegaczy, ale jeszcze lepsze dla triathlonistów: mnóstwo ścieżek rowerowych, malownicze trasy, otwarte zbiorniki wodne i pogoda: niby często pada, ale nie ma tutaj ani bardzo mroźnej zimy ani ciągnących się miesiącami upałów. Te gorące dni to zwykle dwa tygodnie. Jestem pod wrażeniem tego, jak dużą wagę tutaj przywiązuje się do sportu. Za każdym razem, kiedy pójdę na siłownię, patrzę i nie wierzę! Jest mnóstwo starszych panów, którzy wylewają siódme poty na spiningu i siwych pań, które podnoszą takie sztangi i mają tak piękne ciała, że przecieram oczy. To bardzo motywuje!
Kuchnia holenderska nie należy do najzdrowszych dlatego ja gotuję w domu, albo chodzę do ulubionych knajpek, gdzie można zjeść organiczne jedzenie. Wybór jest ogromny! Kiedy tylko mogę, pakuję Nelkę do wózka i wyruszamy w miasto na degustację!
Podróżujcie, ryzykujcie, próbujcie, kiedy tylko macie okazję, bo życie w każdym miejscu jest tak ciekawe, że szkoda siedzieć na tyłku i poznać tylko jedną opcję.
Powodzenia!