Za oknem pada deszcz. W pokoju unosi się aromat kawy. Nie wiem, co te ziarenka mają w sobie takiego, że trudno się im oprzeć i nawet, jeśli ktoś kawy nie lubi, nie pije, to nie spotkałam jeszcze w życiu ani jednej osoby (poza kobietami w ciąży, sama długo miałam potworny wstręt), która ucieka od tego zapachu. Ja teraz kawę piję rzadko, ale wystarczy, że ktoś otworzy w domu złote pudełko, w którym trzymamy zmielone ziarna i czuję się tak, jakbym sama strzeliła sobie napój w ulubionym kubku. Ale nie o kawie chciałam dzisiaj pisać, a o znajomych. Spotkania na mieście, długie rozmowy przez telefon, wesołe pogaduszki w domu – to wszystko często krąży wokół papierosa, kawy, wina. Usiadłam dziś rano przy oknie: szaro, buro, pada, aż nie chce się wyjść. Jeszcze kilka dni temu siadałam tutaj z moją bardzo dobrą koleżanką i przy salwach śmiechu wspominałyśmy dawne czasy. Zabawnych nauczycieli, pierwsze imprezy, kiedy człowiek jeszcze nie znał możliwości swojego organizmu i nie zdawał sobie sprawy z tego, jak zareaguje na pewną dawkę czystej, nieschłodzonej wódki. „Jeszcze nigdy nie słyszałem, żebyś się aż tak głośno śmiała” – powiedział, kiedy szliśmy spać. Śmieję się, bo prawdziwe szczęście, to ludzie, którzy nas otaczają, a my tak często o nich zapominamy.
Dużo łatwiej docenić to, jak wiele dla nas znaczy mama, babcia, siostra, brat czy koleżanka, kiedy jesteśmy daleko. Przeprowadzałam się już tyle razy, że jestem zaprawiona w boju. Przyzwyczaiłam się do tego, że pojawiam się w nowym miejscu i przedstawiam: „Cześć jestem Ania, przeprowadziłam się tutaj niedawno, jestem dziennikarką, za chwilę rodzę, nie mam tutaj koleżanek, więc jak ktoś ma chęć na spacer, trening albo kawę to jestem chętna”. Nie wstydzę się, nie uważam, że to głupie, bo wiem, jak ogromny wpływ na to, czy polubimy dane miejsce, mają właśnie ludzie. To ciekawe doświadczenie. Na swojej drodze spotykam mnóstwo osób z całego świata, od których mogę się wiele dowiedzieć, nauczyć. Poznaję nowe smaki, zwyczaje, miejsca. Jednak prawda jest taka, że nic nie zastąpi tej kawy na kanapie w deszczowy dzień, kiedy jest przy tobie ktoś, kto dobrze cię zna, nie przelotnie. Zaczynasz widzieć urok w tym, że mama, która wpada bardzo rzadko, krząta się po twojej kuchni i zaczyna doradzać „Wiesz, bez sensu, że to tutaj schowałaś. To musi być zawsze pod ręką”, a twój facet wyniesie ci do pracy ostatniego banana, którego zostawiłaś sobie na koktajl. Następnego dnia rano wstanie, spojrzy na ciebie i powie: „Ale chciałbym zostać jeszcze chwilę z Tobą w domu, wypić kawę, pogadać” i właśnie o to chodzi. Kiedy ktoś pyta nas o to, czy jesteśmy szczęśliwi, czego nam jeszcze brakuje, co chcielibyśmy zmienić, co poprawić, zwykle mówimy o sprawach zawodowych, sporcie i diecie. Chcemy zmienić pracę, przejść na wyższe stanowisko, dostać podwyżkę, otworzyć własną firmę, wreszcie zrobić kurs na prawo jazdy albo podszlifować język. Deklarujemy, że chcemy regularnie trenować i wreszcie nie odpuszczać, pilnować tego, co wkładamy na talerz i nie ulegać pokusom typu „No jeden kawałek ciastka, nie wygłupiaj się. Są moje urodziny!”. Owszem, chcemy mieć więcej czasu dla rodziny i znajomych, ale to pada gdzieś dalej. Nie ma żadnych konkretów, jak w przypadku pozostałych punktów: „nowa praca”, “5kg mniej” tylko rzucamy ogólnikami i mamy nadzieję, że to się samo stanie. A samo to się nic nie dzieje.
Ile razy zdarzyło się, że pomyślałeś „Ciekawe co u Baśki, Staśka, Kryśki” i nic z tym nie zrobiłeś? Ile razy fejsbunio przypomniał Ci o urodzinach bliskiego kumpla a Ty mechanicznie, bez zastanowienia kliknąłeś „Złóż życzenia” i napisałeś bezduszne „Wszystkiego najlepszego!” albo jeszcze gorzej „Stówka!”? A można by było tak po prostu zadzwonić, na kilka minut, powiedzieć coś miłego i wrócić do dawnych zajęć? Sama niestety mam sobie dużo do zarzucenia. Zapominam o urodzinach, rocznicach, ważnych okolicznościach, rzadko składam życzenia, dość rzadko dzwonię. Ale od początku tego roku staram się wprowadzać w życie taką zasadę, by choć raz na jakiś czas, zamiast wysyłać bzdurne „Wszystkiego najlepszego” albo „Wesołego jaja” piszę indywidualne życzenia dla konkretnej osoby lub dzwonię. Czy wiecie jakie zdziwienie słyszę czasem po drugiej stronie słuchawki, kiedy dzwonię do kolegi z podstawówki, którego nie słyszałam od lat i składam mu życzenia? Nie rozmawiamy na co dzień, nie wiem, co u niego słychać i za pewne nie usłyszymy się przez kolejnych kilka lat, ale ten moment, kiedy słyszę „Anka? O Boże! Ale fajnie!” – jest bezcenny. I pewnie przemawia przeze mnie czysty egoizm, bo to mi sprawia jeszcze większą frajdę niż jemu, ale czy to źle? Albo ile przyjemności jest w takim siedzeniu na kanapie z bliską osobą i piciu kawy? I nawet, jeśli mamy rozmawiać o tym, co się wydarzyło w pracy, albo oglądać z koleżanką nową paletę z cieniami do powiek i zastanawiać się, który jest bardziej twarzowy, to to jest ten czas.
Święta to idealny moment, by zatrzymać się na 5 minut i o tym pomyśleć. Upiec ciasto i zapomnieć na chwilę o kaloriach (można przecież upiec wariant bez cukru ;). Usiąść z bliską osobą z kubkiem herbaty czy filiżanką kawy w ręku, zanurzyć łyżeczkę w wypieku i pogadać. Tak po prostu.