“Muszę Ci się do czegoś przyznać. Zanim tutaj przyjechałam, niemalże miałam doła. Patrzyłam na Twoje zdjęcia i pomyślałam tak: ma pasję, pracę, którą kocha, świetnego faceta i dziecko. Nie przestaliście trenować, nie zrezygnowaliście z podróżowania i udaje się to wszystko połączyć” – powiedziała mi koleżanka, którą niedawno poznałam. Na szczęście doła złapać nie zdążyła, bo przyleciała do nas na kilka dni i zobaczyła wszystko to, czego na zdjęciach nie widać, czyli zmęczenie związane z tym, że chcemy godzić ze sobą wiele wątków, napięty grafik i generalnie nasz mały cyrk na kółkach. Ja z kolei popatrzyłam na nią: szczęśliwa, spełniona zawodowo singielka, która lata sobie kiedy chce, dokąd chce, wieczorami popija winko tak długo, jak tylko ma na to ochotę, a w samochodzie wozi torbę z ubraniami, bo nie wiadomo, gdzie i z kim będzie dzisiaj spać. Pomyślałam sobie: “Na głowę upadłaś? Masz cudowne życie! Chciałabym tak na moment nie być mleczarnią, zapomnieć, jak się zakłada pieluchę i najzwyczajniej w świecie przespać całą noc”. I jak tu nam dogodzić? Dziś tekst właśnie o tym.
Spacerowałyśmy tak sobie nad morzem i gadałyśmy o życiu. Z przyjemnością wysłuchiwałam historii o tym, jakie ma plany na najbliższe miesiące, dokąd poleci, co zobaczy, w jakich zawodach wystartuje, z kim się spotka, jaki nowy interes rozkręci. Co jakiś czas musiałam jej przerywać, bo potrzebna była przerwa na tak zwanego “cyca”, chwilę później wózek był beeeeee i prawie 8 kg wolało spacerować na moich rękach, a potem, kiedy dzieliłyśmy się pomysłami na poranne omlety, potrzebny był przystanek na kupę. Przywykłam do tego, że Nela to taka huba, która przyrosła do mnie na stałe i nie może się odczepić nawet na chwilę. Zatem żyję jak dawniej tylko tylko, że jest do mnie na stały przyssany mały grzyb, ale jakiż on słodki! Wróćmy jednak do spaceru. Koleżanka opowiadała mi o tym, że doklejane rzęsy to świetne rozwiązanie, bo nie trzeba się malować, ale niestety potwornie męczące jest to, że co trzy tygodnie trzeba “zabieg” powtarzać. Przypomniało mi się jak kilka dni wcześniej rozmawiałam z moją przyjaciółką z Warszawy, która na pytanie: “Co u Ciebie?” odpowiedziała: “Ach, szkoda gadać, mam problem. Zrobiłam sobie hybrydę na paznokciach i kawałek mi odprysnął. Muszę jechać i to poprawić. A co u Ciebie?”. Cóż, ja ze wstydem spojrzałam na swoje dłonie i stwierdziłam, że lakieru to moje paznokcie już dawno nie widziały, hybrydy zrobić nie mogę, bo nie będę miała czasu później tego zdjąć, no i w ogóle już nie pamiętam jak słodkie jest życie, kiedy dla człowieka do rangi problemu urasta sprawa rzęs czy paznokci. I broń Boże nie szydzę sobie teraz, ani nie urządzam jawnej szydery, ja naprawdę ze szczerego serca zazdroszczę, bo pamiętam siebie taką.
To zabawne, jak zmienia się perspektywa, kiedy na świat przychodzi owa huba i zaczyna ci towarzyszyć. Doba niestety z gumy nie jest i w żaden magiczny sposób jej nie wyciągnę, dlatego muszę robić dwie rzeczy:
- ustalić priorytety
- mieć plan
Nie dam rady zrobić wszystkiego. Chciałabym wciąż pracować, trenować, przygotowywać zdrowe jedzenie dla mnie, Rudego i już niebawem dla małej. Poświęcać Nelce jak najwięcej uwagi, czytać książki, spotykać się z koleżankami… lista jest długa. Wszystkiego nie zrobię, a jeśli będę próbować, zrobię się nerwowa, zrzędliwa i nie zostanie nic z uśmiechniętej Panny Anny, którą znacie i w której mój chłop się zakochał. Nelka też nie będzie chciała takiej mamy. Dlatego paznokcie schodzą na dalszy plan ale wciąż jest wiele rzeczy, z których rezygnować nie chcę. Owszem, trenujemy 6 razy w tygodniu, gotujemy w domu, staram się pracować jak najwięcej, podróżujemy. Jednak łatwe to wszystko nie jest. Dlatego oprócz priorytetów potrzebny jest dobry plan. Wypisuję sobie na kartce co chcę zrobić w danym tygodniu i kolejno wykreślam punkty, które udało mi się zrealizować. Inaczej bym zginęła. Oczywiście trzeba być bardzo elastycznym, bo nie da się przewidzieć gorszej nocy, zębów czy pleśniawki w środku urlopu, ale i tak z planem można dużo więcej. Znajdzie się czas i na książkę i na kawę z koleżanką, bo przecież mała huba też chętnie pójdzie.
“Teraz widzę, że to wcale nie jest takie łatwe, jak wygląda na zdjęciach” – rzuciła w końcu koleżanka. Oczywiście, że nie! Na zdjęciu widzisz tylko wycinek, fragment, moment. Przypomniałam sobie jak dwa lata temu znajomi zazdrościli mi tego singlowania i życia na walizkach. Byłam jak owa koleżanka: ciągle w innym miejscu, z tym winko, z tamtym kino, z jeszcze innym trening. I choć było mi bardzo dobrze to czasem tęskniłam za spokojem, miejscem, o którym mogłabym powiedzieć “mój dom” i osobą, która mnie dobrze zna. Przecież tak naprawdę te wszystkie randki, o których uwielbiam słuchać od koleżanek, służą temu, by gdzieś na końcu tej drogi, wybrać tego jednego, jedynego, najlepszego. Tego, z którym życie w towarzystwie małej huby nie będzie straszne, nie będzie pasmem wyrzeczeń, tylko piękną przygodą. Trudną, ale naprawdę piękną, bo nic co wartościowe nie przychodzi lekko. Popatrzyłam na mojego Rudego i Nelkę i pomyślałam: “O matko! Jak dobrze, że mam już za sobą te walizki, te myślisz, że traktuje mnie serio?, te lepszy Wiesiek czy może jednak Czesiek?, to cholera, na początku był inny. I nie powiem, to piękny czas i w żadnym stopniu nie gorszy od tego, który mam teraz. Nawet więcej: nie dziwię się tym, którzy chcą w owym stanie zostać jak najdłużej, albo w ogóle już na zawsze.
Klucz do szczęścia polega na tym, by umieć docenić moment, w którym teraz jesteśmy, bo trawa jest zawsze zielona tam, gdzie nas nie ma. Ja, jako świeżo upieczona matka, która marzy o tym, by iść na tę durną hybrydę, rozanielonym wzrokiem patrzę na koleżanki, które latają z randki na randkę, stroją się, przebierają. One z kolei dzwonią i mówią: “Boże, jak ja chciałabym mieć Twoje życie! Wiesz, że mi się już nawet nie chce wychodzić i marnować czasu na to, by po raz kolejny opowiadać o sobie komuś obcemu?”. Dlatego dziś z uśmiechem na twarzy gotuję stary, tradycyjny krupnik i ciesze się, że zjem go z kimś bliskim, przekazując sobie Nelkę z rąk do rąk, która nie może sama usiedzieć nawet tych paru minut, by dać nam pogadać. I nie będę żałować tego, że nie pałaszuję sushi w wytwornej restauracji. I ty też ciesz się tym, co masz bez względu na to, czy jesteś na etapie krupnika czy sushi, bo każdy z nich jest bardzo fajny na swój sposób i warto tego nie przegapić.
Zdjęcia: Iwona Montel