Na wielki dzień czekasz rok, często dwa lata a nawet i więcej. Trenujesz w pocie czoła, z uporem maniaka zbierasz punkty w trudnych biegach, a kiedy już spełniasz wszystkie kryteria, modlisz się, by cię wylosowano. Bo chętnych jest co roku ok. 10 000, a pobiegnie tylko 2 300 szczęśliwców. Ultra Trail du Mont Blanc to zawody, o jakich marzy prawie każdy, kto kocha biegi górskie.
Blisko 170 km, 10 000 metrów przewyższenia – prawdziwe wyzwanie. Oprócz przygotowań w postaci ciężkich treningów i przemyślanej diety, trzeba jeszcze skompletować odpowiedni ekwipunek: kije, plecak, bidony, zapas żele lub batony energetyczne, apteczka, plastry na odciski, które mogą się pojawić na trasie, rękawiczki, czapka, kurtka przeciwdeszczowa, długie spodnie – lista jest długa.
Potem już z górki: rezerwujesz nocleg, bierzesz kilka dni urlopu, jedziesz na miejsce, odpoczywasz kilka dni, nakręcasz się atmosferą biegów towarzyszących, które startują od poniedziałku (PTL – 300km, 26 000 m+, TDS – 119km, 7 250 m+, CCC – 101km, 6 100 m+, OCC – 53km, 3 300 m+ ) i czekasz na wielki dzień. Problem w tym, że TEGO dnia wszystko może się zdarzyć: nagłe problemy żołądkowe, problemy wysokościowe, odnawiająca się kontuzja, blokada, która zawładnie tobą tak bardzo, że nie będziesz w stanie postawić kolejnego kroku. Pierwszy raz w życiu widziałam podczas zawodów tak wiele kryzysów, tak dużo kłopotów i tak zaciętą walkę z własną głową: słuchać ciała, które daje mi sygnał, żebym zszedł, czy biec do końca? Wymioty, biegunka, zimny pot, niebezpiecznie wysokie tętno, które nawet podczas marszu nie chce się obniżyć, serce wali jak szalone – przynajmniej jeden z tych objawów miał każdy, z kim rozmawiałam. Tegoroczne upały na pewno nie ułatwiały sprawy. W samym Chamonix przez kilka dni festiwalu temperatura wahała się między 30 a 35 stopni. I co robić, jeśli tak długo czekałeś na ten dzień?
Start o godzinie 18:00. Wszyscy biegacze zbierają się na placu w Centrum Chamonix. Jest głośno, radośnie, w tym roku było też bardzo słonecznie i gorąco. I choć sama nie startuję w żadnym biegu, a UTMB raczej nie znajdzie się na mojej liście (nauczyłam się w ciągu tych kilkudziesięciu lat życia, by nie używać słowa „nigdy”, bo nie wiadomo, co biegaczowi strzeli do głowy), mam gęsią skórkę. Czuję się, jakbym sama za chwilę miała biec. Tuż po starcie ruszamy z grupą dziennikarzy na punkt żywieniowy do Saint-Gervais, by poczekać na pierwszych zawodników. Emocje sięgają zenitu – nigdy nie sądziłam, że można tak przeżywać zawody, kiedy ani ty ani nikt bliski nie bierze w nich udziału. Okazuje się Piotr Hercog jest w czołówce. Kilkanaście minut później wbiega młody Kamil Leśniak – Polacy pięknie sobie radzą nawet w tak trudnym i innym od tego, gdzie trenują na co dzień, terenie. Kiedy pojawiamy się na kolejnym punkcie w Les Contamines, jest już ciemno. W nocy biega się inaczej, nieco ostrożniej. Mijają nas pierwsi zawodnicy, kilkadziesiąt minut później wyłania się tłum biegaczy w czołówkach, którzy wyglądają jak morze świetlików. Jest pięknie! Magiczna atmosfera przesiąka każdego z nas do szpiku kości. Niestety dla wielu biegaczy w nocy zaczynają się problemy, a kolejnego dnia ich liczba tylko rośnie. Żołądek odmawia posłuszeństwa, nie chce przyjmować żadnych pokarmów, brakuje sił, by pokonywać kolejne przewyższenia, serce wali tak szybko, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Walczą tak długo, jak tylko się da, ale często zwycięża rozsądek: coraz więcej ludzi schodzi z trasy, rezygnuje z biegu. I to nie tylko podczas samego UTMB. To samo dzieje się na PTL, TDS, CCC, OCC. – W pewnym momencie poczułem się tak, jakby ktoś odciął mnie od prądu. Nie miałem siły na to, żeby zrobić nawet jeden krok więcej – mówi Tomek, który walczył z trasą TDS. – Zdecydowanie zabrakło mi aklimatyzacji. Wszystko szło genialnie, kiedy biegaliśmy na wysokości poniżej 2000 metrów nad poziomem morza. Kiedy wchodziliśmy wyżej, zaczynały się problemy: zawroty głowy, bardzo wysokie tętno, problemy żołądkowe – dodaje Konrad.
Obserwowałam autobusy, które powoli zwoziły do Chamonix biegaczy. I znowu pojawiły się ciary. Przygotowujesz się tyle czasu, tak długo czekasz na ten dzień, a jest tyle czynników, które mogą sprawić, że nie znajdziesz się na mecie… W kilka dni nabrałam jeszcze większej pokory do gór, do biegania, w ogóle – do sportu. Przy takich zawodach trudno cokolwiek przewidzieć. Trzeba dać z siebie wszystko, ale też zachować zdrowy rozsądek. Pierwszy raz tak dobitnie zrozumiałam, że nie zawsze walka do samego końca jest najlepszym rozwiązaniem…
Ogromny szacunek dla najlepszego w historii UTMB Polaka Piotra Hercoga, który ostatecznie dotarł na metę jako 11, Kamila Leśniaka, Krystiana Ogłego oraz wszystkich, którzy walczyli w tak trudnych warunkach. Wymiatacie!