Co zrobić, żeby regularnie wychodzić na trening? Nie myśleć o tym. Wyrobić w sobie taki sam nawyk jak mycie zębów, czy zjedzenie śniadania przed pracą. Ot i cała filozofia.Możemy tutaj produkować się, główkować miesiącami, debatować. Jeden powie, że najlepiej wyznaczyć sobie cel typu: maraton, drugi, że trzeba znaleźć sport, którego uprawianie sprawia nam frajdę, a trzeci, że najlepiej działać w grupie. Ile osób, tyle metod i co więcej – każda z nich jest skuteczna, ale nie aż tak bardzo jak najprostsze z możliwych wyjść: wyrobienie w sobie nawyku. Bo nawet jeśli masz jasno sprecyzowany cel z konkretną datą, możesz nie pójść na trening. Sama nie biegam już od kilku tygodni, ale mam w domu dobre studium przypadku: mój facet szykuje się do półmaratonu w najbliższą niedzielę, a potem maratonu w kwietniu. „To może dziś już nie pójdę na ten trening, tylko zrobię go jutro, skoro jutro mam dzień odpoczynku. Wymienię to” – zaczyna się licytowanie samemu ze sobą i jeszcze szukanie potwierdzenia u innych, bo przecież jeśli jeszcze ja podejdę, pogłaszczę go po plecach i powiem: „No pewnie kochanie, odpocznij sobie. Zostań ze mną w domu. Pójdziesz jutro” – to zostanie na pewno. Ale ma chłopak pecha: nie robię tego, bo sama znam ten mechanizm. Przecież robię to samo!
Albo inna sytuacja – zorganizowane treningi grupowe. Jest konkret: data, godzina, wszystko już dawno wpisane w kalendarz. Głupio będzie nie pójść, potem się tłumaczyć: dlaczego. Ale jesteśmy mistrzami w usprawiedliwianiu siebie samych. Potrafimy znaleźć wytłumaczenie niemalże dla wszystkiego, co robimy. U innych postrzegamy coś jako coś bardzo negatywnego, a u siebie już nie, bo przecież mamy powód! Poza tym każdy z nas jest inny: jeden czuje się gorzej, kiedy nie dotrzyma słowa danego komuś, a inny wtedy, kiedy musi zrezygnować z własnego planu, żeby zadowolić drugą osobę. Ktoś lubi mieć nakreślony plan i mocno się go trzymać, a komuś innemu odbierze to całą frajdę z aktywności. Dlatego jest tylko jedno niezawodne rozwiązanie, które będzie skuteczne w przypadku każdego z nas: wyrobić w sobie nawyk. Co to oznacza? Nie myśleć, nie zastanawiać się nad tym, czy jest sens iść dzisiaj na trening, tylko zrobić go z automatu tak, jak myjemy zęby, jemy śniadanie czy pijemy poranną kawę. Bo jeśli zaczniesz się zastanawiać, zawsze znajdziesz powód, by nie iść. W końcu każdy z nas ma lepsze i gorsze dni i nawet najbardziej zakochanym w danym sporcie osobom czasem najzwyczajniej w świecie się nie chce.
„Jak ty to robisz, że trenujesz regularnie od kilku lat?” albo „Nie jest ci ciężko z tym, że nigdy nie kupujesz sobie batona czy pączka?” – tego typu pytania to jedne z tych, które słyszę najczęściej od kilku lat. Znam wielu ludzi, którzy od dawna chcą zacząć biegać, pływać czy chodzić na zajęcia fitness, co więcej – podejmują pierwszą próbę, drugą, trzecią i ciągle to się nie udaje. Wiem, że chcą, czują jak dobrze im to robi, ale z jakiegoś powodu przestają. Dlatego zastanawiałam się ostatnio nad tym, jak to było w moim przypadku. Lata temu zupełnie nieświadoma tego, co robię, zastosowałam prosty mechanizm: wyrobiłam w sobie nawyk wychodzenia na trening. Kupiłam karnet do klubu fitness, codziennie rano zabierałam do pracy torbę z ubraniem na trening i wiedziałam, że zanim wrócę do domu, mam iść na zajęcia. Kompletnie się na tym nie znałam, nie wiedziałam, czy bardziej będzie mi odpowiadać pilates, body pump czy step, ale próbowałam wszystkiego. Szłam na to, co akurat było danego dnia w grafiku, żeby sprawdzić: czy to dla mnie, czy instruktor, który prowadzi zajęcia jest fajny itd. Kiedy z jakiegoś powodu zajęcia były odwołane, wskakiwałam choć na 20 minut na bieżnię i maszerowałam, czasem potruchtałam kilka minut i tak powoli, powoli uczyłam się swojego ciała, badałam, co sprawia mi przyjemność a co nie. Nie miałam żadnej koleżanki, nikogo nie znałam, a karnet wykupiłam sobie w sieci siłowni więc za każdym razem lądowałam na treningu w innej części Warszawy. Zrobiłam to celowo: żebym zawsze po pracy mogła podskoczyć na trening, bez względu na to czy akurat pracowałam w redakcji, czy miałam wywiad na mieście. Nauczyłam wszystkich wokół, że jeśli drink po pracy, to ja będę po 19:00 a nie po 17:00, a jeśli już nie było opcji, to szłam rano na basen. Układ był taki: 5 razy w tygodniu mam się ruszyć, w weekend odpoczywam. Rzucałam akurat palenie, więc chciałam być aktywna, żeby poczuć różnicę. I rzeczywiście, dzięki temu, że wprowadziłam to jako zasadę, polubiłam mój nowy nawyk i naturalnie sport stał się ważną częścią mojego życia. Potem oczywiście to wszystko bardzo ewaluowało, ale taki był początek. Po drodze testowałam na sobie różne patenty: jedne działały, drugie nie. Dlatego dziś „sprzedaje” wam te, które sama uważam za skuteczne, być może ktoś z was wciąż próbuje, wciąż walczy sam ze sobą, a to nie o to chodzi. Wprowadzanie w życie tych nawyków, ma być dla nas przyjemne, ma polepszać nasze życie, a nie być udręką i czymś na zasadzie: „Dzisiaj jeszcze muszę”! O nie, zaufajcie mi, gdybym ja coś „musiała”, to bym tego, nie robiła 😉 Ja po prostu chcę, bo jestem raczej tym typem człowieka, który poddaje wszystko w wątpliwość i nie pójdzie na trening dlatego, że „trzeba”, że „inni tak radzą”, nie rzuci palenia „bo chłopak prosi” (wtedy po prostu przy nim nie będę palić;), albo dlatego, że “to niezdrowe”. Ja robię rzeczy wtedy, kiedy sama czuję, widzę i wiem, że dla mnie mają sens. Uprawiam sport, bo lubię, bo czuję jak dużo dobrego to wnosi do mojego życia. Rzuciłam palenie z dnia na dzień, ale dopiero wtedy, kiedy sama dojrzałam do tej decyzji i zrozumiałam, że to mi źle robi. Kiedy jestem zdecydowana, działam od razu. Wprowadzam w życie nawyki i nie zastanawiam się nad tym po raz drugi. Po prostu to robię. Jak? Oto kilka patentów, które w moim przypadku się sprawdzają:
Poranny trening
Biegam regularnie od czterech lat. Testowałam na sobie różne pory, różne metody. W moim przypadku zdecydowanie najlepiej sprawdzały się poranne treningi. Wstawałam o 6 rano, miałam już naszykowane ubranie, w które wskakiwałam bez zastanowienia i wybiegałam na zewnątrz. Czasem szybki banan, zimą herbata na rozgrzanie i lecimy. Dzięki temu, zanim zaczniesz kontaktować, masz już 5 km za sobą, a do tego po pracy jesteś wolny: możesz załatwiać wszystkie sprawy, mieć czas dla bliskich, ugotować obiad. Fajna sprawa. Na początku może być ciężko ze wstawaniem, ale z czasem po prostu kładziesz się wcześniej i poranny trening wchodzi ci w krew. Staje się takim samym nawykiem jak to nieszczęsne mycie zębów, którego się uczepiłam. To samo działa w przypadku innych sportów: zabieramy ze sobą rzeczy na pływalnię, siłownię, squasha i potem tacy rozbudzeni, pełni energii jedziemy do pracy. Idealny sposób na początek dnia!
Jeśli zaczynasz pracę bardzo wcześnie i poranny trening odpada, dobrym rozwiązaniem jest zabranie ze sobą torby na trening. Kiedy ona już jest w twoim samochodzie i uśmiecha się do ciebie, zawsze trudniej powiedzieć „nie”. A jeszcze jak się jeździ tak jak ja – środkami komunikacji miejskiej – to już w ogóle! Przecież nie po to cały dzień latałam po mieście obwieszona tymi wszystkim manelami, żeby teraz z nimi wrócić do domu? O nie! Prosto po pracy jedziemy na trening, bo jak już wejdziemy do domu, to wiecie co się dzieje;)
Dom jako strefa zmian
No dobra: załóżmy, że masz siłownię pod domem albo chcesz iść pobiegać po pracy – rzeczywiście w tym wypadku zupełnie bez sensu byłoby wozić ze sobą wszystko w tę i z powrotem. Ja robiłam tak: ostatni posiłek jadłam w pracy na jakieś dwie godziny przed planowanym treningiem, wpadałam na szybko do domu, przebierałam się i leciałam na trening. Z doświadczenia wiem, że jeśli zaczniemy sobie w domu obiadkować, rozsiadać się, drzemać, relaksować przed treningiem, to szanse na to, że na niego w ogóle nie pójdziemy, rosną. Dlatego dobrze jest potraktować dom jako swego rodzaju strefę zmian: wpadasz, zostawiasz torbę w przedpokoju, niczego nie rozpakowujesz, przebierasz się, lecisz na trening i domowe życie zaczynasz dopiero po powrocie. Znajomi, którzy mają dzieci też podobnie działają: tata trenuje przed pracą, wraca do domu, mama już biegowych ciuchach przekazuje kilkumiesięczną córeczkę tacie, gdy ten wraca do domu. Dzięki temu po 18:00 już wszyscy są w domu w komplecie i jest czas na kąpiel małej, kolacje rodziców i rozmowy.
Dobry plan nie jest zły
Bez względu na to, co jest naszą motywacją: utrata kilku kilogramów, start w pierwszych zawodach biegowych, nowa życiówka, powrót do formy – dobrze jest mieć plan działania. Jedni potrzebują bardzo precyzyjnego, innych to zniechęca – tutaj już sam musisz zdecydować, co się lepiej sprawdza w twoim przypadku. Jeśli zakodujemy sobie, że w poniedziałki biegamy, a we wtorki i czwartki po pracy chodzimy na wybrane zajęcia grupowe, czy zaglądamy na siłownię, to dużo łatwiej będzie nam się trzymam tego planu. To się staje nawykiem. Ktoś proponuje piwo po pracy,m a ty już wiesz, że jeśli we wtorek, to dopiero po 20.00. To naprawdę bardzo dobra metoda.
Dieta
Dobrze mieć zasady (alkohol, słodycze etc.)
W ciąży sama po sobie widzę, że jak człowiek machnie ręką raz czy drugi na zasady, którym do tej pory był wierny, to nawet lata przyzwyczajeń idą w niepamięć. Jest to dowód na to, że tutaj też rządzą nawyki! Dlatego, jeśli chcesz się zdrowo odżywiać i nie mieć poczucia, że twoje życie to pasmo wyrzeczeń, ustal sobie pewne zasady, np. codziennie jem tyle i tyle warzyw, w tygodniu nie piję alkoholu (ale to nie oznacza, że w weekendy wyrabiam tygodniową normę;), nie jem tego, czy tamtego, bo mi szkodzi. To tak, jak regularnymi posiłkami: trzeba w sobie wyrobić pewne nawyki i nawet jeśli czasem zdarzy nam się skok w bok i np, imprezka w środku tygodnia, to nic się nie stanie, bo normę mamy inną.
Rytuały
Świetna sprawa! Nieco zaniechałam tego w ostatnim czasie, ale bardzo polecam. Aż sama się zmotywuję i wrócę, a co! Np. Wstajesz rano i codziennie bez zastanowienia pijesz szklankę przegotowanej wody z cytryną i pyłkiem pszczelim. Albo zaczynasz dzień od zielonego shota zdrowia? To już zależy od ciebie, ale bardzo dobrze mieć swoje rytuały, bo to działa całymi latami.
Magia zakupów
Grunt to przemyślana lista zakupów. Widzę to teraz po sobie: kiedy mam w domu lodówkę i półki pełne dobrych i zdrowych produktów, właściwie w ogóle nie jem na mieście. Niby mam ochotę na miły lunch ale często zerkam w kartę i myślę sobie: „E, mam w domu lepsze rzeczy, sama ugotuję”. Dlatego dobrze jest zrobić fajne zapasy w postaci różnego rodzaju kasz, nasion, warzyw, owoców i regularnie dokupować te produkty, które trzeba na bieżąco uzupełniać. No i oczywiście unikać zachcianek typu ciasteczka czy lody, bo jak ich nie ma w domu, to nawet ja w ciąży czasem mam jakąś zachciankę, stukam mojego faceta w ramię i mówię: „Oj kochanie, chyba będzie trzeba jechać po lody”, ale nie chce nam się więc robimy lody z mrożonego banana i smakują jeszcze lepiej 🙂
Pudełek moc
I tak jak warto jeździć do pracy z torbami na trening, tak też warto objuczyć się pudełkami z żarciem. Ok, nie masz czasu na przygotowywanie posiłków – rozumiem to, bo sama też często nie miałam. To zabierałam chociaż liście szpinaku, orzechy, miałam swoją flaszkę oliwy, kupowałam jakiś dodatek w sklepie na dole, na który akurat miałam ochotę i robiłam najprostsze na świecie sałaty. Albo przywoziłam ze sobą migdały, owoce i dzięki temu nie nachodziła mnie chęć na batona czy drożdżówkę. Po prostu wiedziałam, że to mi dobrze nie zrobi. Weszło mi to w krew, już miałam taki nawyk od lat.
Mam nadzieję, że moje patenty komuś się przydadzą, Przetestować nie zaszkodzi, a po ciąży sama będę teraz testować na sobie powrót do formy, także razem będzie nam łatwiej 🙂