„No tak, łydka biegaczki. Moja narzeczona ma to samo” – powiedział wczoraj niezwykle cierpliwy człowiek, który wyjaśniał mi na pływalni, jak wbić swoje ciało w tak małą piankę. Jesienią ten problem wraca, kiedy przychodzi czas na wybór kozaków. I przypomniałam sobie o mailu, który dostałam kilka dni temu:
„Aniu, czy zauważyłaś, że od biegania urosły Ci łydki? Bo mi urosły i bardzo mnie to martwi. Jeśli jest taka zależność, to od jutra nie biegam”. Tak, urosły mi łydki, generalnie, odkąd trenuję (nie tylko bieganie) mam nieco większe nogi, bardziej umięśnione ręce.
Ale ja nigdy nie byłam filigranowa. Zawsze miałam nieco większy tyłek, na brak cycka też nie mogłam narzekać. W podstawówce każdy kolega, który ze mną siedział w ławce, ryzykował tym, że nie zda do następnej klasy, bo miseczka D siedząca tuż obok była o wiele bardziej interesująca niż geometria przestrzenna, czy historia Polski.
I zdarzały się momenty, że tego tyłka czy cycka było sporo mniej, ale wiązało się to szalonymi dietami nastolatek i bardzo mądrymi pomysłami typu: „To ja przez trzy dni nic nie będę jeść”. Pewnego dnia dotarło do mnie (lepiej późno niż wcale), że do najzdrowszych pomysłów to nie należy. Oświeciło mnie i pojawiła się inna myśl: ja po prostu chcę być zdrowa i szczęśliwa. Postawiłam na ruch i dobre odżywianie. Tutaj też wiele eksperymentowałam, bo każdy radził co innego i ciężko było zachować w tym wszystkim umiar.
Węglowodany to zło – mówili jedni. Trzeba przestawić organizm na to, by energię czerpał z tłuszczy. Dlaczego w twojej diecie jest tak mało weglowodanów? – krzyczeli następni. No i bądź tu Panie mądry. Sporo czytałam, pytałam, poszłam do szkoły, by samej się trochę dokształcić w tym temacie. Przechodziłam przez różne fazy, czasem byłam bardzo ekstremalna i obsesyjna. Wyglądałam świetnie, najlepiej jak na mnie, ale czy byłam szczęśliwa? Śliniłam się na widok jabłka czy mango, bo cukier to zło. No i na co komu znerwicowana baba bez cycka i tyłka? No ale wiecie: za to z mniejszą łydką 🙂
Po co ten post? Pisze go dlatego, bo wiem, że nie jestem sama. Wiem, że tak samo jak ja, wstajecie rano, patrzycie w lustro i myślicie: cholera, czemu nie wyglądam jak ta babka z okładki Cosmopolitan czy innego kolorowego magazynu? Przecież tyle ćwiczę, zdrowo się odżywiam. No właśnie! Nie ukrywam, że nie jestem teraz w swojej szczytowej formie. Wskazówka na wadze pokazuje o 4kg więcej niż bym sobie tego życzyła. Miałam bardzo ciężki okres: mało spałam, nie miałam czasu na regularne jedzenie, kontuzja pomieszała w moich planach treningowych. Ale spokojnie!
Najważniejsze to wyciągać wnioski. Zastanowiłam się nad swoim życiem, poukładałam je. Wysypiam się, wróciłam do kuchni, z przyjemnością gotuję, wymyślam nowe dania i odżywiam siebie i moich bliskich najlepiej jak się da. Zrozumiałam, co jest dla mnie najważniejsze i że nie wolno się zatracić. Nie ma żadnej przesady, wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Kontuzja sama sobie wreszcie poszła, kiedy znalazłam czas na regenerację, a ja, mimo tego, że ten cycek znowu rozmiarem przypomina ten z podstawówki, a tyłek ledwo mieści się w legginsach, dostaję każdego dnia tyle komplementów, ile nie dostawałam. Dlaczego? Bo się uśmiecham, bo jestem szczęśliwa, a taka radość jest piękna i przyciąga innych.
Dlatego nie bójmy się większych łydek, cieszmy się z cycka i tyłka i po prostu dbajmy o to, by żyć zdrowo i aktywnie. Wiem, że to trudne w świecie six packów i bardzo szczupłych modelek, ale da się. Bądźmy najlepszą wersją siebie, ale zdrową i szczęśliwą. Proszę, niech to będzie spóźniony prezent urodzinowy dla mnie!
Pingback: Biegam, biegam i nie chudnę. O co chodzi? - Panna Anna Biega()