Przyznaj się, Ciebie też w tym roku dopadła świąteczna gorączka! Raptem okazało się, że pierogi wciąż nie ulepione, brakuje kilku prezentów, w domu bałagan, a do tego wszystkiego, nie masz co na siebie włożyć… Spokojnie, to tylko święta!
I mogę się mądrzyć, bo już drugi rok z rzędu spędzam święta tylko z Rudzikiem i Nelką, więc nie przygotowuję 12 potraw, wystarczy, że kupię dwa prezenty na krzyż (dosłownie!), ale przez całe życie przerobiłam na sobie wiele wariantów: od tych bardziej kameralnych, przez wyjazdowe, po wielkie zjazdy całej familii, gdzie nie znałam imion połowy ludzi. Pamiętam, jak mama wracała zmęczona z pracy i po nocach mieliła mak, innego dnia lepiła uszka, a kolejnego przygotowywała karpia w galarecie i kompot z suszu. I było miło, bo spędzałyśmy te wieczory w kuchni razem, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, czasem ktoś jeszcze do nas dołączał, ale ileż to było przygotowań? Ile potraw, których później nie miał kto zjeść? Ile stresu, by ze wszystkim zdążyć i na dodatek mieć pewność, że wszystko będzie dobrze smakowało? I tak sobie myślę, że niepotrzebnie aż tak bardzo się stresujemy, stajemy na głowie i przechodzimy samych siebie.
Kilka lat temu usłyszałam, że ludzie wręcz biorą kredyt, by to wszystko udźwignąć: zapłacić za jedzenie, kupić nowe ozdoby na choinkę i do wystroju mieszkania. Ach, zapomniałam o jeszcze jednym: i mieć na efektowne prezenty, bo przecież nie można dać drobiazgu. Nie wierzyłam, myślałam, że to gruba przesada, chwytliwy newsik przygotowany przez zaganianych dziennikarzy, którzy chcieliby przy jak najmniejszym nakładzie pracy, zaskoczyć czytelnika, zmusić go, by kliknął magiczne „Czytaj dalej”. Patrzę jednak na ten cały szał i pęd wokół mnie, bez względu na to, w jakim akurat jestem kraju i obawiam się, że to prawda. Więcej: obawiam się, że choć roku mówimy sobie: „Nigdy więcej!”, obiecujemy bliskim wyjazd na wakacje, żeby ominąć to szaleństwo, to za moment i tak to wszystko od nowa powtarzamy. Istny Dzień Świstaka!
I tak sobie myślę, że właśnie z tej okazji ja napiszę coś innego. Nie o tym, jakie prezenty kupić last minute, czy jak skutecznie spalić kalorie jeszcze zanim zjemy kawałek ukochanego makowca. A jedzmy i nie myślmy o tym przy świątecznym stole! Zwolnijmy i skupmy się na tym, by po prostu spędzić ten czas z bliskimi, bez względu na to, czy jesteśmy wierzący i przeżywamy ten czas w innym wymiarze, czy po prostu spotykamy się z rodziną i/lub przyjaciółmi. To jest ten moment na wspomnienia, rozmowy, wspólnie przeżywaną radość. Owszem, są pewne tradycje, które warto kultywować i nie ma nic przyjemniejszego niż chwile spędzone przy pięknie przystrojonym stole zastawionym samymi smakołykami – najlepiej wspomnianymi 12. potrawami. Podzielmy się, ustalmy między sobą, kto, za co jest odpowiedzialny i zróbmy tylko dwie czy trzy. Gdy kupujemy prezent, nie myślmy o tym, czy będzie wystarczająco dobry. Cieszmy się tym, że chcemy komuś zrobić miłą niespodziankę – przecież to równie dobrze może być przeczytana przez nas książka z zaznaczonymi ulubionymi fragmentami. Dla mnie znaczyłaby dużo więcej niż najnowszej generacji ekspres do kawy.
Po prostu wyluzujmy i bądźmy dla siebie i dla innych. Poczytajmy w wygodnym fotelu książkę, jeśli od dawna o tym marzymy, wypijmy ulubioną herbatę, zróbmy sobie 45-minutową przerwę na bieganie ulubionymi ulicami, jeśli akurat mamy na to chęć. Ale przede wszystkim: rozmawiajmy, wspominajmy, przeglądajmy albumy z rodzinnymi zdjęciami, na których wstydzimy się samych siebie. Tego Wam życzę i tego bardzo Wam zazdroszczę. My będziemy w skromnym gronie, z mniejszą liczbą dań i symbolicznymi upominkami, ale najważniejsze, że razem!
Wesołych i Spokojnych Świąt!
Wasza Panna Anna
Zdjęcia: Marek Sławiński.