Do dziś trudno mi uwierzyć, że ktoś taki jak ja, kto zawsze się spieszy, ma wyrzuty sumienia, gdy zmarnuje na kanapie 10 minut, potrafi docenić uroki zwolnionych obrotów. Ale we francuskim slow life i przede wszystkim: slow food trudno się nie zakochać. Jedyne, co trzeba zrobić, żeby się nie zrazić i nie uznać tego za dziwactwo, to zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Warto się na moment zatrzymać – choćby w myśl zasady slow life, przyjrzeć się bliżej, wyłapać elementy, które nam się podobają i spróbować je wprowadzić do rozpędzonego niczym pociąg życia.
Zanim dotarłam na Lazurowe Wybrzeże, miałam to szczęście, że wpadło mi w ręce kilka książek na temat francuskiej kuchni i w ogóle tego, jak Francuzi podchodzą do jedzenia. “Musisz zrozumieć jedno: tutaj praktycznie każda rozmowa sprowadza się do tego, co się jadło na śniadanie, co planuje na obiad, a co na kolację” – to była pierwsza rzecz, którą opowiedziała mi o Francji Dominika, kiedy dotarłam na miejsce. I nie ma w tym przesady. Jedzenie to świętość, ważny rytuał, któremu warto się w pełni oddać, zrobić sobie przerwę. Nie jeść w samochodzie, przy komputerze, czy maszerując do biura tylko dać sobie chwilę na to, by rozkoszować się każdym kęsem.
Jeść smacznie i dobrze. Stawiać na jak najmniej przetworzone produkty, ale niczego sobie nie odmawiać. Jedzenie to ma być przyjemność, czas na spotkanie, na rozmowę i rozkosz dla zmysłów, a nie liczenie kalorii. Jeść o wyznaczonych porach, nie podjadać. I pewnie dlatego ciężko znaleźć otyłego Francuza, bo owszem, lubi bagietkę a obiad bez deseru to nie obiad, ale między posiłkami nie ma owocka, orzeszka, ciasteczka. Jest tylko kawa, bo na to zawsze można sobie zrobić przerwę.
To samo z żywieniem dzieci. Poszłam w zeszłym tygodniu do lekarza na badania kontrolne i padło pytanie: “Nela je 3 czy 4 razy dziennie?”. Nie ma rogali w wózkach tylko śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja. Dorośli tak samo z tym, że nie przysługuje już im przywilej podwieczorka. Do kolacji mogą wytrzymać. I ten rygor może dziwić, odstraszać, wydawać się niezdrowy. Ale podglądam ich z ogromną przyjemnością! Kiedy wreszcie doczekają obiadu, rozkoszują się każdym kęsem, nie spieszą, potrafią spędzić przy stole nawet 2 godziny. Jest na to przyzwolenie, przerwa w pracy i nie robi się tego zmianowo, tylko zamyka sklep, pocztę, bank i siada do wspólnego posiłku. Nie wprowadziliśmy tych zasad w pełni u nas w domu, bo przyzwyczailiśmy się do nieco innego trybu, ale przyglądam się z ogromnym zainteresowaniem i kto wie? Może jak Nelka pójdzie od października na 2 dni do francuskiego żłobka, to przymierzę się do rewolucji? Na razie stopniowo wprowadzam zmiany.
Warzywa, owoce, jaja, kozi ser kupuję wyłącznie na bazarku, który jest 2 razy w tygodniu i nie robię tego ekspresowo, już zrozumiałam o co w tym wszystkim chodzi. Tutaj nie wolno się spieszyć, nie chodzi o to, by załatwić sprawę, tylko miło spędzić czas. “O dzień dobry! Dziś bez malutkiej?” – pyta się mnie Pan od miodu i rozmawiamy sobie o tym, do czego mogę dodawać pyłek pszczeli i w jakich ilościach. “Które pomidory są z Pani ogrodu?” – pytam na następnym stanowisku, gdzie zawsze kupuję świeże warzywa. Widzę kwiaty cukinii, ale nie mam pojęcia, jak można je wykorzystać w kuchni, więc pytam. Pani sprzedaje mi 2 szybkie patenty. Właśnie: szybkie. Bo kuchnia francuska wcale nie oznacza długich godzin spędzonych w kuchni. Dania są proste ale niezwykle wyraziste, bo oparte na dobrej jakości produktach.
Bazarek jest dla mnie takim fajnym elementem, kiedy mogę sobie poćwiczyć francuski, poznać ludzi, ich zwyczaje, upodobania, zaczerpnąć pomysły na dania. Moja mama nie mogła tego zrozumieć, że tyle czasu trzeba stać w kolejce, bo wszyscy gadają, wybierają po jednym pomidorze i jeszcze się upewniają ze sprzedawcą, że będzie idealny do sałaty na jutrzejszy wieczór. Rudzik też zawsze mnie wysyła, bo on lubi szybko załatwić sprawę. Zupełnie zrozumiałe. Mnie też by to irytowało, gdybym nie zmienia podejścia, nie starała się wejść w ich skórę, zrozumieć. Mogłabym przyjść, szybko nabrać rzeczy, nie gadać, nie męczyć się po francusku tylko ogarnąć wszystko in English i mieć z głowy. Ale myślę sobie, że jak to jestem, to chcę choć jedną nogą wejść w ich świat i poczuć to, co oni. Choć w malutkim stopniu. W końcu to ja jestem gościem.
Owszem, te zwolnione obroty i długie przerwy na biesiadowanie przy stole, mogą być bardzo męczące, szczególnie wtedy, gdy pracujesz i chcesz coś szybko załatwić. Papierologia mnie wykańcza. Wkurzam się w bankach, przy załatwianiu ubezpieczenia i innych takich, ale coś za coś. To też jest kwestia podejścia. I kiedy widzę, że robią sobie długą przerwę na lunch, że bez pośpiechu obsługują klientów, z każdym zamienią słowo, powymieniają się uprzejmościami, myślę sobie, że to nie z nimi jest coś nie tak, tylko ze mną. Że to od nich trzeba się uczyć tego spokoju, uśmiechu i zadowolenia z życia i nie pędzić tak, tylko skupić się na tym dniu, na tej chwili, na pysznym lunchu i miłej rozmowie ze znajomym. A świat chwilę poczeka.