Dziś, z okazji premiery świątecznej antologii “Zakochane Zakopane”, podzielę się z Wami krótkim fragmentem opowiadania “Serce z brystolu”.Praca nad nim zainspirowała mnie do pracy nad czymś nowym, większym i sprawiła wiele przyjemności, także dzielę się i mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Fragment opowiadania pochodzi z antologii: Zakochane Zakopane.
[…]Czas łagodnie go potraktował. Zauważyłam tylko kilka zmarszczek między brwiami, które nadawały mu nieco groźny wygląd. To cena, jaką zapłacił za niechęć do okularów przeciwsłonecznych. Odkąd go znałam, mrużył oczy, gdy tylko wychodził z domu. Kształt wciąż miały ten sam: lekko skośne, w kącikach wyciągnięte ku górze, jak u kota. Powieki oplecione długimi, gęstymi rzęsami nadawały mu chłopięcy wygląd.
Ale tego wieczoru co innego przykuło moją uwagę: mięsiste, nieregularne usta ani trochę niepodobne do tych kształtnie zarysowanych, które w ostatnich latach zwykłam całować. W niewyjaśniony sposób obiecywały wieczór pełen dzikich doznań. Całe jego ciało było dla mnie jednym wielkim manifestem wolności, naturalności, bliskości z naturą, a to zapowiadało zabawę, za jaką tęskniłam.
Rozmowa szła wyjątkowo gładko: nie musiałam szykować w głowie kolejnych tematów na wypadek nagłej ciszy. Najzwyczajniej w świecie mogłam słuchać z pełną uwagą. Może to dlatego, że dorastaliśmy w tym samym czasie, na tych samych ulicach, kształtowały nas te same rzeczy. Jednak nie ze wszystkimi znajomymi ze szkolnych lat czułam się tak dobrze. Piotr miał w sobie coś, co sprawiało, że mogłam być sobą, tak w stu procentach. Nie wstydziłam się głupich żartów, które w gruncie rzeczy śmieszne nie były, mogłam się przyznać do krępującej wady czy słabości, wysmarkać nos, przejęzyczyć się. Dawał przyzwolenie na to, by nie być idealną – to ogromny komfort. Po trzech grzańcach czułam się przy nim tak dobrze, że najchętniej nigdzie bym nie wychodziła. Co kilka minut przykładałam do policzków zewnętrzną część dłoni, by je lekko schłodzić. Były rozpalone ogromną dawką śmiechu, alkoholu i szczęścia.
– Nie pijemy więcej, bo jutro się nie podniesiemy – zarządziłam wbrew sobie.
– Racja, a jutro mam zajęcia od dziewiątej. To może chociaż przejdziemy się jeszcze na spacer, a potem cię odprowadzę?
Krupówki nieco się przeludniały. Zniknęły zestresowane matki i lekko zawiani ojcowie otoczeni gromadką rozbrykanych dzieci, a na ich miejsce wskoczyli młodzi poszukiwacze wrażeń. Chwiejnym krokiem minęły nas dwie młode dziewczyny. Jedna piękniejsza od drugiej. Aż nie wiedziałam, na której zatrzymać wzrok na dłużej. Śmiały się głośno, szczerze i potykały o własne stopy.
– Mam wrażenie, że jeszcze wczoraj cię taką widziałem. – Piotr ściszył głos, ale one by nas nie usłyszały, nawet gdyby krzyczał.
– To było dawno i nieprawda!
– Nie ma się czego wstydzić. To miłe wspomnienia. – Uśmiechnął się i jakby nigdy nic położył rękę na moim ramieniu. Skręciliśmy w Staszica i dotarliśmy do niewielkiego parku. Oprószonymi śniegiem wąskimi alejkami spacerowało się znacznie przyjemniej.
– Jak wyglądają twoje zajęcia rysunku? – zapytałam, gdy mijaliśmy pusty plac zabaw.
– Chcesz zobaczyć?
– Nie będę wam przeszkadzać.
– A ja nie będę cię zrywał z samego rana, ale możemy teraz się przejść. To niedaleko. Chętnie pokażę ci naszą piwniczkę i kilka naprawdę dobrych prac. Mam nawet ze dwie butelki Barbery, prosto z Włoch!
– Mieliśmy już nie pić! Starsze panie nie wyglądają tak atrakcyjnie pod wpływem alkoholu, jak młode dziewczyny, które przed chwilą mijaliśmy. – Pod koniec wieczoru nie bałam się już z nim flirtować.
– Ja tutaj widzę jedną młodą i bardzo atrakcyjną dziewczynę! – wypowiedział to w taki sposób, że momentalnie się nią stałam.
Dziesięć minut później weszliśmy do pięknego, odnowionego domu. Parter przypominał kamienną mozaikę, a cała reszta wyłożona była jeszcze dość świeżym, jasnym drewnem.
– Przyjemnie tu! Wynajmujecie cały dom?
– Nie, przerabiałem to kiedyś, ale nie był to najlepszy pomysł. Wolę, żeby każdy organizował sobie miejsce na własną rękę, w przeciwnym razie robi się z tego jedna wielka impreza, a wolałbym oddzielać życie prywatne od zawodowego i nie ponosić za nikogo odpowiedzialności. Część moich uczniów to studenci, którzy chcą zmienić kierunek, ale jest kilku takich, którzy jeszcze chodzą do liceum. Ja jestem tylko panem od rysunku. Wynajmuję piwnicę. Chodź, wszystko ci pokażę.
To nie była piwnica, jaką znałam z dzieciństwa: ciemna, duszna i pachnąca stęchlizną. Ta, w której Piotr prowadził zajęcia, przypominała raczej półparter. Kamienne wnętrze za dnia musiało być nawet nieźle oświetlone, przy suficie zauważyłam mnóstwo małych okien. Zapach też nie był taki zły, przypominał mi ten z kościoła przy placu Zbawiciela, gdzie lata temu co niedziela przebierałam nogami w nadziei, że msza szybko się skończy i będzie można iść na lody.
Pomieszczenie było puste, dostrzegłam jedynie dwie stare skrzynie, niewielki, drewniany stolik, kilka krzeseł, fotel i kanapę. Wszystko zgrabnie ustawione pod ścianą. I jeszcze lampy: przynajmniej dziesięć, a każda z nich w innym rozmiarze i z innej parafii.
– Spodziewałam się porozstawianych sztalug, pochlapanej farbą podłogi, a tu taki porządek – podzieliłam się pierwszymi spostrzeżeniami.
– Gosiu, pozwól, że ci przypomnę dość istotną kwestię: ja nie uczę malarstwa, tylko rysunku. Żadnych farb tu nie znajdziesz, a wszystkie sztalugi i rekwizyty, poza meblami, rozstawiamy rano i po południu chowamy do schowka. Artystyczny nieład to mit, który wcale nie pomaga w pracy. Chcę ich tego nauczyć. To jak? Winko?
– Naprawdę masz Barberę prosto z Włoch?
– Tak, byłem miesiąc temu na uniwersytecie w Mediolanie. Specjalnie pojechałem samochodem, żeby wrzucić do bagażnika odrobinę szczęścia.
Odrobina szczęścia – bardzo mi się to spodobało. Upatrzyłam sobie stare, drewniane krzesło dość niezdarnie pomalowane na miętowy odcień. Ktoś poprzecierał je miejscami i wyłaniała się pudroworóżowa farba. Piotr rozsiadł się wygodnie na kanapie. Kiedy podciągnął rękawy i sięgnął po butelkę, miałam wrażenie, że widzę każdą, nawet najcieńszą żyłkę jego przedramienia. To były silne, sprawne ręce, które sprowadzały myśli w nieprzyzwoitym kierunku. Złapałam się na tym, że zbyt długo zatrzymuję wzrok na jego dłoniach i palcach.
– Auć! – Tysiące drobnych igiełek po raz kolejny wbiło się w moje ciało, kiedy sięgnęłam po kieliszek.
– Pokaż, gdzie cię boli.
– To nic poważnego. Nawet nie umiem tego do końca zlokalizować. Gdzieś tutaj. – Usiłowałam wskazać konkretny punkt, ale ból jak na złość minął. Wstałam, zrobiłam kilka kroków, a paraliżujące uczucie raz jeszcze zaatakowało miejsce tuż pod łopatką. – Tutaj. Nie wiem, co to jest. Chyba mnie przewiało na wyciągu.
– Czekaj, mam w plecaku maść rozgrzewającą. Nigdzie się bez niej nie ruszam, bo kolana lubią mi zimą przypomnieć błędy młodości. – Poszedł w kierunku schowka, a ja modliłam się w myślach, by wręczył mi tę przeklętą tubkę i liczył na to, że sama się posmaruję. Byleby tylko mnie nie dotykał… Wiedziałam, że jeśli przekroczymy pewną granicę, nie będzie już odwrotu. Ewidentnie coś, czego nie umiałam nazwać, wisiało w powietrzu. Wyciągnęłam rękę jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy poradzę sobie bez jego pomocy. Nic z tego. Mogłam się dotknąć, ale za żadne skarby nie dałabym rady rozmasować bolącego miejsca. Dla pewności spróbowałam jeszcze drugą ręką i na tych dziwnych wygibasach zostałam przyłapana.
– Nie wygłupiaj się. Pomogę ci! Usiądź na kanapie.
I co tu robić? Wiedziałam, że jeśli się nie zgodzę, wyjdę na wariatkę, która daje się zaprosić na wino, nawet zaciągnąć do piwnicy, a potem ucieka z bliżej nieokreślonego powodu. Bo niby skąd miał się domyślić, co mi chodzi po głowie?
Powoli wróciłam na miejsce i uniosłam sweter do góry. Poczułam chłodny żel, który momentalnie przyniósł ulgę, a zaraz później rozgrzane palce Piotra. Okrężnymi ruchami próbował rozmasować obolałe miejsce, a ja toczyłam właśnie wielką walkę. Poległam od razu. Zamknęłam oczy i przestałam się kontrolować. Podskórnie wiedziałam, że jeśli damy się ponieść, żadne z nas nie będzie tego żałować, więc z jakiego powodu miałabym się powstrzymywać?
Musiał mnie rozszyfrować. Nie było to trudne zadanie. Oddychałam coraz głębiej, a ciało ruszyło w spokojny taniec. Na szyi poczułam jego ciepły oddech. Przysunęłam się bliżej. Trwaliśmy tak przez chwilę, a później obrócił mnie i pocałował. Zatopiłam się w jego dużych, miękkich ustach. Cudownie smakował: lasem i przygodą.
– Halo, halo, Piotruś, jesteś tam? – Za drzwiami usłyszałam ciepły, kobiecy głos. – Otwórz, mam dla ciebie nie-spo-dzian-kę!
– Poczekaj. – Pocałował mnie w czoło i poszedł otworzyć. Chwilę później w naszym gniazdku pojawiła się trzecia osoba: długowłose i długonogie dziewczę, lat na oko dwadzieścia dwa, z butelką musującego wina w dłoni i zdaje się, że z drugą już we krwi. […]
Zdjęcie: Tomasz Czekaj.