Masz wrażenie, że nie ma już bezinteresownych ludzi? Kiedy dzwoni telefon, odbierasz, wysłuchujesz kilku pierwszych zdań i czekasz na magiczne „Słuchaj, a przy okazji chciałem Ciebie prosić…”. Gdy pomyślnie wypali jeden projekt, potem drugi, boisz się pochwalić sukcesem, bo wiesz, że zamiast radości wzbudzi to negatywne emocje? A kiedy zgubisz coś wartościowego, nawet nie szukasz, bo wiesz, że taki termin jak „uczciwy znalazca” przestał funkcjonować lata temu. Na szczęście nie jest tak! Tak nam się tylko wydaje i cieszę się, że dziś mogę Cię uraczyć krótką historią o tym, że na tym świecie są jeszcze uczciwi ludzie.
Ostatnio mojej mamie zebrało się na wspominki. Snuła jakąś opowieść o zimie stulecia, która kilkadziesiąt lat temu (przełom roku 1978/1979) na parę dni zatrzymała życie w Polsce, a w tym w całej Warszawie. Nie było jak dojechać do pracy, pójść do przedszkola, szkoły czy nawet do sklepu. Sąsiedzi z całej kamienicy dzielili się tym, co mieli, a najchętniej pokitranymi gdzieś po kątach butelczynami wódki, która tak ciężko było zdobyć, a przecież czymś trzeba się rozgrzać. „Jednego dnia siedzieliśmy u sąsiadów piętro niżej, potem zaprosiliśmy wszystkich do nas i tak krążyliśmy, żeby było raźnie i wesoło. Po co siedzieć samemu, jak można miło spędzić czas. Gadaliśmy, śpiewaliśmy, tańczyliśmy do rana”. Tak, już to widzę, jak podobna sytuacja miałaby miejsce dzisiaj. Często nawet nie mamy pojęcia, kto mieszka obok nas. Na schodach rzucamy sobie pośpieszne „Dzień dobry!” i zanurzamy nos w telefonie. Na szczęście nie jest jeszcze tak źle. „Wczoraj bawiliśmy się z sąsiadami do 6 nad ranem. Czułam się jak w liceum” – śmiała się przy kolacji siostra Rudzika, która za wszelką cenę próbuje podtrzymać tę dawną tradycję, że sąsiad to przyjaciel. Wiele koleżanek, opowiedziało mi o tym, jak się wymieniają dziećmi, by móc wychodzić na randki we dwoje, jak się odwiedzają przynajmniej raz w miesiącu, kiedy po latach zmienią miejsce zamieszkania. Ale ja nie o sąsiadach dziś chciałam prawić, a o uczciwości.
Otóż w Krakowie miałam się pojawić na spotkaniu autorskim 30 marca. Pojechałam dzień wcześniej, by właśnie zupełnie bezinteresownie spędzić wieczór z moją koleżanką z liceum, z którą tak rzadko mam okazję się spotkać. W pociągu odpisałam na kilka maili, po czym powiedziałam: „Dość! Nie otwieram już dziś komputera!” i skupiłam się na rozmowie. Gadało się tak fajnie, że oczywiście wysiadając, zapomniałam laptopa. Żeby było śmieszniej, zauważyłam to dopiero następnego dnia po śniadaniu, porannym pływaniu, kawce. „O matko! Przecież ja tam mam wszystko!” – zamarłam, bo już ta przesadzona cena MacBooka nie była dla mnie aż tak straszna, jak fakt, że stracę wszystko, co mam na dysku, bo przecież jak na osobę kreatywną przystało, nie robię kopii dla bezpieczeństwa, bo i po co? 😉 I wyobraźcie sobie, że w 10 minut komputer się znalazł. Zadzwoniłyśmy pod magiczne numery „Biura rzeczy znalezionych PKP Intercity” (szczerze? Nie wiedziałam, że coś takiego jeszcze istnieje) i Pani przez telefon powiedziała, że owszem ma taki srebrny laptop. Ustaliłyśmy razem co się wyświetla na ekranie, gdy się go włączy i mogłam pojechać odebrać zgubę. Do dziś nie wierzę, że ten laptop się znalazł! (i w to, że byłam tak głupia, by zostawić go w pociągu i że wciąż jestem jeszcze głupsza, że nie robię backupu).
Dzięki temu miałam fantastyczny dzień i z uśmiechem na twarzy pojechałam na spotkanie autorskie w Krakowie. Dziękuję wszystkim, którzy maczali w tym palce.
A na dodatek powiem, że następnego dnia z samego rana leciałam z 11-miesięczną Nela samolotem. Miałam ją w nosidełku i dwie torby w ręku. Kiedy wysiadałam z samolotu i szłam po bagaż oraz wózek, rozwiązał mi się but. No ale co zrobię? Ręce zajęte, Nelka wisi na brzuchu – postanowiłam, że za rogiem się zatrzymam i spróbuję zawiązać buty. Ale dosłownie kilka sekund później podeszła do mnie elegancka Pani i mówi: „Ojej, ma Pani rozwiązany but. Proszę się zatrzymać, ja zawiążę.” I w tym eleganckim płaszczu schyliła się nade mną, by załatwić sprawę. Również bardzo dziękuję.
W ogóle wszystkim Wam dziękuję za to, że jesteście tacy… ludzcy, tacy, że też byście się podzielili tą sprawnie ukrytą butelczyną, gdyby dopadły nas dzikie mrozy.