Na szczęście najdłuższe w mojej historii roztrenowanie dobiega końca. Oczywiście cały ten czas starałam się spędzić najbardziej aktywnie jak tylko się dało, ale nie ukrywam, że z utęsknieniem czekam na dłuższe wybieganie albo np. ciężki trening na schodach. Nie narzekam, bo i tak od miesiąca mogę już sobie truchtać po kilka kilometrów. Jedno jest pewne: odpoczęłam, ale ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że to wcale nie odpoczynku fizycznego potrzebowałam, dlatego dziś postanowiłam napisać kilka słów na inny temat, równie ważny, nawet nie wiem, czy nie bardziej, a tak często przez nas pomijany.
Roztrenowania potrzebuje również nasza głowa. Przecież to ona sprawia, że możemy biec dalej, gdy nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa. To dzięki niej na zawodach osiągamy czas, o jakim nawet nie marzyliśmy. Może nas uratować i sprawić, że trening lub zawody będą czystą przyjemnością, albo zamienić je w koszmar. Dlatego głowa potrzebuje wakacji tak samo jak ciało.
Ten rok był bardzo dobry ale też bardzo trudny. Dużo trudniejszy od pozostałych. Żyłam na walizkach, a choć takie życie kocham i owszem – ma swój urok, to jest bardzo wyczerpujące: mało snu, mnóstwo spraw organizacyjnych, dzień zaplanowany co do minuty. A ilość pracy taka sama, więc wszystko trzeba było nadrabiać. O luźniejszych weekendach można było zapomnieć, znajomi wymazali mój numer albo ciągle słyszałam złośliwości typu: “Przecież i tak wpiszesz mnie w kalendarz na termin za dwa miesiące”. Do tego pojawiły się nowe opcje, a co idzie za tym zmiany – trzeba było wszystko przemyśleć. Kiedy? W nocy, na urlopie, na wyjeździe. I nawet kiedy ciało odpoczywało, głowa była non stop czymś zabita. Spacerowałam w lesie i myślałam o tym, na które maile muszę odpowiedzieć jak już wrócę. Siedziałam na ławce w parku i układałam sobie pytania do wywiadu. Podczas porannych treningów, zamiast cieszyć się widokami, planowałam rozkład jazdy na cały dzień. I nie widziałam w tym nic złego. Wychodziłam z założenia, że tak po prostu musi być, taka jestem. Ale wczoraj uświadomiłam sobie, że to wszystko to bzdura!
Od kilku dni wreszcie biega mi się luźniej, z uśmiechem na twarzy, nawet jeśli robię to po nieprzespanej nocy spędzonej na rozmowach przy winie ze znajomymi;). Nie zwracam uwagi na moje żółwie tempo – Powoli i spokojnie wracam do treningów. Jeszcze się nabiegam szybciej i zdążę stęsknić za tym luzem. Na światłach tańczę, śpiewam. Jakoś tak dobrze mi, kamień spadł mi z serca, jestem szczęśliwa. Tak po prostu. Gdy na siłownię zapomnę butów, śmieję się, pukam się w czoło i szybko pędzę do domu. Przecież nic na to nie poradzę, że zapomniałam je wsadzić do torby. Kilka tygodni temu wkurzykabym się bardzo. Znalazłam czas dla znajomych, na kino, na wino, na weekendowy wypad do Krakowa z mamą, z którą tak rzadko mam okazję normalnie pogadać. Jakby tego było mało: po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie zabralam że sobą laptopa.
Kilka dni urlopu zdziałały cuda! Stąd na Nowy Rok mam tylko jedno postanowienie: więcej wakacji dla głowy, a reszta sama się ułoży. Życzę Wam tego samego z całego serca.