„Pomyśl, co lubisz robić i po prostu rób to” – mówią. „Łatwo powiedzieć” – myślisz. Zrobić wcale też nie jest trudno. Zauważyłam, że w życiu działa prosta zasada: trzeba wiedzieć, czego się chce i nie bać się po to iść. Nikt nie mówi, że to będzie łatwe, bo oprócz tego, by „wiedzieć”, trzeba jeszcze przekształcić marzenia w plan działania. Ale to da się zrobić. Trzeba po prostu się zdecydować i nastawić na ciężką pracę. Drobnymi krokami iść do przodu, nie poddawać się, nie pozwolić, by ktokolwiek sprawił, że zwątpisz w swój cel. Trzeba wierzyć do końca. Kiedy popełnisz błąd, napraw go. Kiedy upadniesz, bo zabraknie ci sił, podnieś się i zastanów, skąd je wziąć. Kiedy ktoś powie, że to szalony pomysł, uśmiechnij się i dalej rób swoje. Czy wiesz ile razy musiałam zaryzykować? Czy wiesz ile razy ktoś nie dowierzał, że chce coś zrobić? „To głupi pomysł! To nie dla Ciebie!” – a kimże jesteś, by decydować, czy coś jest dla mnie, czy nie? Pozwól, że zrobię to sama. Być może masz rację. Być może sparzę się, pomylę, być może przyjdę i przeproszę „Miałeś rację, to nie dla mnie” – powiem. Ale pozwól, że sama się o tym przekonam. Daj mi robić swoje.
Na świecie jest mnóstwo doradców, którzy chcą nam podpowiedzieć jakie studia wybrać, gdzie pracować, za kogo wyjść za mąż, jaki sport uprawiać. Ja od dziecka wolałam wszystko „siama” wybrać, zrobić, choć to wcale nie znaczy, że nie pytam innych o zdanie. Trzeba mieć swoich mistrzów duchowych, autorytety w danych dziedzinach i polegać na nich. Ale nie daj się zniechęcić sąsiadowi, który powie: „Pani tak nie biega, bo na stare lata reumatyzm murowany!”. Tak, zdecydowanie na stare lata lepiej się Pani poczuje jak teraz zamiast biegać, będzie Pani siedzieć przed telewizorem i jeść ciasteczka. Wtedy stawy będą cacy.
Pasja, Praca, Powołanie
Pamiętam, że jak byłam małą dziewczynką, poprosiłam tatę o dyktafon. Kiedy przychodziły do mnie koleżanki, rozsadzałam je po kątach i rozdzielałam rolę (przyznaję, lubiłam przewodzić grupą): będziesz Madonną, Michaelem Jacksonem, Celine Dion – i robiłam z nimi wywiady. Ze szkoły wróciłam cała zaryczana, bo „Pani” kazała mi się przyznać skąd przepisałam wiersz o wakacjach i że to kradzież i że tak nie wolno. A ja sama go napisałam. Kiedy napisałam przy „Pani” kolejny, a potem opowiadanie, Tylko gadałam i pisałam. W liceum tak samo. Kiedy w domu oznajmiłam, że chcę studiować polonistykę, ojciec zrobił się czerwony i wrzeszczał kilka dni: że bez sensu, że będę bezrobotna, że na co to komu. Mówił, że już tysiąc razy lepiej byłoby mnie wysłać do szkoły fryzjerskiej, bo przynajmniej miałabym konkretny fach w ręku. Jasne, tylko, że ja nie umiem przeciąć równo na pół kartki papieru…CHCIAŁAM czytać, żeby rozwinąć się językowo i sprawniej władać słowem. „Rób to, co chcesz” – szeptała po cichu mama i poszłam na tę polonistykę i nawet ją całkiem nieźle skończyłam.
Mniej więcej na trzecim roku studiów wróciło do mnie marzenie dzieciństwa. Przypomniał mi się ten dyktafon, miśki i stwierdziłam: chcę być dziennikarką. Chciałam, więc nią zostałam i jestem do dziś. Zajęło to trochę czasu, ale nie poddałam się. Wszystko od początku do końca zrobiłam sama. Nikogo nie znałam, nie miałam ustawionych rodziców (poza tym umówmy się: tata to może by mi pomógł, gdybym chciała ten jego wymarzony zakład fryzjerski otworzyć, ale na pewno nie w tym, bym pisała i przymierała głodem). Wyrzucali mnie drzwiami, to wchodziłam oknem. Nie odbierali telefonów, nie odpisywali na maile, to przychodziłam na recepcję i czekałam. „Dziś nie dam rady” – mówił mi już trzeci raz szef działu, do którego chciałam się dostać na bezpłatny staż. „Dobrze, przyjdę jutro” – odpowiadałam. Miał mnie już tak dość, że wziął moje CV i pozwolił mi zostać. Łapał się za głowę, kiedy czytał moje pierwsze teksty. „To poezja, a nie tekst dla ludzi. Ma być krótko, prosto! Co to za zdania?” – siadał ze mną i skreślał wszystkie mądre i piękne słowa, z których byłam dumna. Nauczyłam się pisać „dla ludzi” i z wypiekami na twarzy przyniosłam ojcu gazetę, gdzie widniało moje nazwisko. I choć nadal nie popierał mojego zajęcia, temat salonu fryzjerskiego zniknął. Pewnie trzyma go dla moich dzieci 😉
Potem już było łatwiej: radio Wawa, serwisy internetowe: gazeta.pl, wp.pl, onet.pl, magazyny: National Geographic Traveler, Shape, Be Active. Uczyłam się, słucham, rozwijałam. Pisałam o wszystkim, rozmawiałam z różnymi ludźmi, jeździłam na koncerty, gdy zajmowałam się rozrywką, dzwoniłam do polityków, gdy przygotowywałam newsy. Próbowałam różnych rzeczy, by wiedzieć, czego chcę. Chciałam pisać, rozmawiać z ludźmi, wyciągać z torby ten stary dyktafon,, który był jeszcze na kasety i nagrywać wywiady. Nie pomyliłam się.
Bieganie
Bez obaw, nie będę po raz setny opowiadać o tym, jak to nie lubiłam sportu. Po prostu nie lubiłam i tyle. Biegać zaczęłam późno, miałam 28 lat. „Przebiegnę maraton” – powiedziałam któregoś dnia znajomym. „Nie wygłupiaj się. Nigdy nie uprawiałaś sportu. To jakaś chwilowa fanaberia. Skończy się kontuzją i tyle. Chodź jak człowiek na imprezę” – wspierali mnie dość nietypowo. Pewnie sami o tym nie wiedzieli, że mimo wszystko są dla mnie motywacją. Chciałam im pokazać, że to nie jest fanaberia, że wszystko da się zrobić, jeśli się czegoś chce i włoży sporo pracy i serca w dążenie do celu. Trenowałam, doświadczonych biegaczy dręczyłam pytaniami, byłam tak ambitna, że przez jakiś czas na imprezach piłam piwo bezalkoholowe. Przebiegłam pierwszy maraton i dopiero wtedy zwariowałam na dobre. Na myśl o kolejnych zawodach, miałam gęsią skórkę. Nie chciałam czytać książek (chyba, że było o bieganiu albo o zdrowym jedzeniu), chodzić do kina, chciałam biegać, planować starty, rozmawiać o strategii. Przez jakiś czas byłam w totalnym amoku. Wtedy założyłam bloga. „Na co ci to? Masz za mało pracy? Bez sensu, jest już dużo blogów, nie ma miejsca na kolejne” – słyszałam od znajomych, którzy pracują w agencjach reklamowych. „Załóż bloga. Przecież to kochasz, podziel się tą pasją z innymi, zarażaj. Pomogę ci, jeśli nie wiesz jak to zrobić technicznie” – na szczęście wśród tych „doradców” znalazł się też Michał. Zrobiłam to. „Panna Anna Biega” to głupia nazwa, za długa. Wymyśl coś innego. Ale ja nie wymyśliłam. Uparłam się, bo tak chciałam. I tak zostało.
Każdego dnia moja miłość do biegania nabiera innego koloru. Pierwsza fascynacja, kiedy nie mogłam jeść, pić, spać – minęła. Mamy też za sobą już ze dwa kryzysy i kilka mniejszych kłótni. Testujemy się nawzajem, poznajemy w coraz to innych okolicznościach, ale tak naprawdę dopiero teraz ta miłość nabiera głębszego sensu. Dopiero teraz wiem na pewno, że to jest to, co chcę robić. I taki sport trzeba wybrać, by go nie porzucić.
Miłość
A skoro o miłości już mowa, to w tej materii też słyszałam wiele mądrości. „Zerwałaś z nim? Boże, to był taki przystojny facet! Miał fajną pracę, wszystko z nim było w porządku”. No tak, było, ale ja tego nie czułam. To nie był TEN. „Naoglądałaś się filmów i masz jakieś dziwaczne wyobrażenie o świecie”. Nie, nie mam dziwacznego wyobrażenia o świecie, nie mam też za dużych wymagań, ja po prostu dokładnie wiedziałam czego chcę, a oni choć często byli cudowni (niektórzy;) to TEGO nie mieli. A ja nie lubię półśrodków. Było mi dobrze samej, więc czemu miałabym być z kimś, kto nie miał tego, czego ja potrzebowałam. Wolałam zaryzykować, wolałam poczekać, dopóki nie wiem na pewno. Nie pomyliłam się… Mam nadzieję 😉
„Rób to, co chcesz” – powtarzała mi mama i teraz ja powtarzam Wam, bo trochę jestem taką Waszą mamą 😉