Zmiana miejsca zamieszkania – dla jednych to brzmi jak zapowiedź fascynującej przygody, a dla innych jak największy koszmar. Co my robimy, by każda kolejna przeprowadzka za granicę była mniej stresująca? Dlaczego tak często się przeprowadzamy? Dzisiejszy wpis na blogu właśnie o tym!
Dom… niby podstawa, fundament. To tam łapie się oddech po długiej podróży, wyciąga się na kanapie po całym dniu i wzdycha „O Boże!” (kilka dni temu spostrzegłam – o zgrozo! – że owo westchnienie, które jeszcze niedawno uznawałam za „starczy odruch”, już na stałe weszło do mojego repertuaru). W domu można być sobą: śpiewać do łopatki podczas smażenia naleśników albo do szczotki, gdy układa się włosy, wskoczyć w miękki szlafrok i wypić poranną kawę w ukochanym kubku. Jednak lata tułaczki i liczne przeprowadzki nauczyły mnie tego, że Milan Kundera miał sporo racji, gdy napisał w Nieznośnej lekkości bytu (jeśli jeszcze nie czytaliście, nadróbcie koniecznie!):
Dom to nie bieliźniarka ani ptak w klatce, ale obecność drugiego człowieka, którego kochamy.
Ja swojego człowieka mam, a właściwie mam tych ludzi sztuk dwie i to oni są moim domem. Bez względu na to, czy jesteśmy w Szklarskiej Porębie, Warszawie, Rotterdamie czy w Villefranche sur Mer.

Skąd te przeprowadzki?
Zacznijmy od początku, czyli od odpowiedzi na pytanie: dlaczego przeprowadzka za granicę niejako na stałe została wpisana w nasz model życia? Jakby nie patrzeć, w ciągu ostatnich 5 lat zmienialiśmy miejsce zamieszkania częściej niż większość ludzi, których znamy. No dobra, częściej niż ktokolwiek, kogo znamy 😉
Jeden z moich ulubionych nauczycieli w liceum, nazwijmy go po szkolnemu „pan od historii”, zwykł mawiać:
Drodzy Państwo, jest jedna prosta zasada: kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. – A po chwili namysłu dodawał. – Albo o seks.
Otóż w naszym przypadku chodzi o to pierwsze: o pieniądze, a raczej o ich źródło, czyli o pracę. Trzeba przyznać, że mój luby ma dość ciekawe zajęcie: projektuje jachty. Skończył studia w Southampton, a gdy odebrał dyplom, wyjechał do Holandii, ponieważ tam i w Niemczech są największe stocznie, które trudnią się produkcją tych luksusowych cacek.
Kierunek: Holandia
Jeśli chodzi o mnie, zanim poznałam Rudzika, miałam już na swoim koncie jedną dłuższą zagraniczną przygodę: przez dwa lata mieszkałam i pracowałam w Londynie. I choć było to całkiem ciekawe doświadczenie, a na pewno świetna szkoła życia, wróciłam. Kilka lat później poznałam Rudzika, i tak mnie oczarował, że rzuciłam etat, założyłam działalność gospodarczą, by móc pracować zdalnie i znowu spakowałam walizki. Więcej na ten temat napisałam tutaj: Freelance, czyli jak organizuję sobie zdalną pracę.
Jak mi jest w tym Rotterdamie? Za co lubię to miasto? Przede wszystkim za zieleń, piękną architekturę i bardzo otwartych ludzi, którzy może nie zbratają się z tobą jak koledzy ze wschodu (dlatego mam tutaj również owych znajomych ze wschodu), ale zupełnie bezinteresownie pomogą w codziennych życiowych sytuacjach. Nie oceniają, nie przekonują cię do swoich racji tylko pozwalają być tym, kim chcesz. I to mi się podoba!


Doskonale też wspominam ciążę, poród i pierwsze miesiące z dzieckiem w Holandii. Jeśli jesteście ciekawi, jak to tutaj wyglądało z mojej perspektywy, polecam ten tekst: Cesarskie cięcie może być pięknym doświadczeniem (bo niestety, choć stawałam na głowie – dosłownie! – nie było innego wyjścia) oraz inne, które pisałam dla Was na bieżąco w dziale CIĄŻA.
Fajna Życiówka Road Trip
Skoro było tak cudownie, co się stało, że wyjechaliśmy? Rudzik od wielu lat planował zrobić sobie gap year tyle tylko, że w pracy. Odłożyliśmy pieniądze, i kiedy Nela miała 8 miesięcy, postanowiliśmy pozbyć się wszystkiego, co nie jest nam potrzebne, resztę spakować do samochodu i ruszyć w świat. Cztery lata temu napisałam o tym projekcie tak:
Za kilka dni wyprowadzamy się z Rotterdamu. “I gdzie teraz będziecie mieszkać?” – pytają znajomi. “Jeszcze nie wiemy, na razie po prostu się wyprowadzamy”. Postanowiliśmy pozbyć się wszystkiego, czego na co dzień nie używamy i trochę sobie pobiegać po Europie. W końcu kiedy, jak nie teraz? Nelka jest jeszcze mała, nie chodzi do przedszkola czy szkoły, nie ma ukochanych koleżanek, ani nie przywiązała się do jednego języka. Postanowiliśmy wykorzystać ten moment i przez 6 tygodni będziemy podróżować po Europie. Odwiedzimy znajomych, popracujemy, pozwiedzamy i oczywiście pobiegamy! Panie i Panowie, przedstawiam Wam kolejną odsłonę Fajnej Życiówki: Fajna Życiówka Road Trip!
Przemyślana lista
Plan był prosty: nie jechaliśmy na tak zwaną “pałę”, czyli wszędzie, gdzie nam się podoba, tylko stworzyliśmy listę miejsc, które spełniały nasze kryteria. W pobliżu miały być: góry, bo je uwielbiamy i bardzo nam ich brakowało w płaskiej Holandii oraz port, by na pewnym etapie Rudzik mógł wrócić do pracy. Braliśmy pod uwagę język, by choć jedno z nas coś rozumiało lub chciało się go nauczyć, częstotliwość i ceny lotów (tym sposobem odpadły nam wszystkie wyspy, takie jak Majorka, bo choć życie tańsze niż na Lazurowym Wybrzeżu, poza sezonem ciężko z lotami), ceny wynajmu mieszkań, jedzenia, nawet pieluch. Najpierw postanowiliśmy odwiedzić znajomych, którym obiecywaliśmy, że wpadniemy, ale nie było na to czasu (Wiedeń), potem ruszyliśmy do Włoch (La Spezia i Cinque Terre), gdzie spędziliśmy tydzień. Z Włoch, pojechaliśmy do Francji (najpierw zatrzymaliśmy się w Cap d’Ail) z kolei tam nam się tak spodobało, że do Hiszpanii już nie dojechaliśmy. Podczas lunchu w uroczym miasteczku Villefranche sur Mer postanowiliśmy: Zostajemy!


Cudowne lata na Lazurowym Wybrzeżu
Czym mnie zachwyciła ta mała mieścina? Słońcem, pysznym jedzeniem i uroczymi mieszkańcami, których mniej więcej po roku zaczęłam rozumieć (mam na myśli mentalność, nie język). Przestało irytować mnie to, że nie można do nich dzwonić w porze lunchu, który wyjątkowo długo się ciągnie, ani w porze kolacji, choć ta właściwie nie ma końca. Toż to zdrowe podejście! Fakt, że tak bardzo kochają swój kraj i wierzą, że wszystko, co z niego pochodzi jest najlepsze, przestałam odbierać jako przejaw arogancji, widzę to raczej jako miłości do tego, co swoje. Szanuję to podejście, dostosowałam się do tamtejszego rytmu, zasad i wręcz dostrzegłam w tym urok.
O tym, co jeszcze pokochałam we Francji i za czym tęsknię napisałam tutaj: 5 rzeczy, za które kocham Lazurowe Wybrzeże.
A jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat życia na Lazurowym Wybrzeżu, polecam Wam również blog Tomka: https://lazurowyprzewodnik.pl, który zabrał mnie w wiele magicznych miejsc. Tomku, dziękuję! Za wszystko!
Powrót do Krainy Deszczowców


Gdy ze względów zawodowych musieliśmy wrócić do Holandii, pogrążyłam się w żałobie. Rudzik w Monako owszem, znalazł pracę, ale nie tak dobrą i nie tak rozwojową jak tutaj. Na Lazurowym Wybrzeżu jachty z półki super yachts raczej się kupuje, a nie projektuje i buduje. Trzeba było wybierać: słońce za oknem, za to w domu “mąż” otulony pochmurną aurą albo chmury za oknem, za to w domu pogoda. Ponieważ sama kocham to, co robię, a Rotterdam pozostawił po sobie dobre wspomnienia, wybór był prosty.
W bure dni ogarnia mnie niekiedy nostalgia i szczególnie zimą, którą tutaj raczej mierzy się opadami deszczu niż śniegu, ale postanowiłam myśleć o pozytywnych stronach, a jest ich wiele:
- Wszyscy mówią po angielsku.
- Ludzie są bardzo easy going.
- Życie jest tańsze, a do tego można znacznie więcej zarobić.
- Nie mam malowniczych tras biegowych, mam za to pod domem świetną siłownię z bardzo dobrymi trenerami.
- Mogliśmy wynająć większe mieszkanie więc wreszcie mam biuro.
- Zachmurzone niebo, za to rozchmurzony “mąż”
Skupić się na pozytywach
Może brzmi to jak banał, może są to sprawy prywatne, ale dzielę się nimi nie bez powodu. Otóż w życiu nieustannie podejmujemy jakieś decyzje. Większości z nich nie da nie ocenić w kategoriach: dobre lub złe. Mają swoje jasne i ciemne strony, punkty za i przeciw. Nawet z pozoru bajkowe Lazurowe Wybrzeże pod wieloma względami było koszmarem, przynajmniej na początku, ale o tym można pisać całe książki 😉 O tym też wie każdy, kto się zderzył z francuską biurokracją. Ale coś za coś, i tak jest zawsze. W Holandii z kolei można żyć bardzo lekko i przyjemnie, co potwierdzam ja i większość moich znajomych, którzy postanowili tutaj zamieszkać. Za to brakuje nam słońca. 😉


Na trening, na spacer, na wino
Bez obaw, nie zamierzam nikogo pouczać, ani nie będę doradzać. Każdy z nas jest inną historią i co innego jest dla nas dobre. Jedna nauka, jaką chciałabym dzisiaj się z wami podzielić, to prawda stara jak świat, a jednak piekielnie trudna do zastosowania: skupić się na pozytywach. Przymknąć oko na to, co złe i myśleć o tym, co dobre. Otworzyć się na ludzi i na miejsca. Podejść do nich z ciekawością – przecież tyle możemy się od nich nauczyć! Kiedy jadę w nowe miejsce, zagaduję mamy na placu zabaw, piszę do osób wynalezionych na social mediach, umawiam się na wspólne treningi, spacery z dzieckiem, na kawę, nawet na wino. Robię to z ludźmi, których nie znam.
– Przyniosłam wino.
– Świetnie się składa! Ja wzięłam z domu kieliszki!
To były pierwsze zdania, które wymieniłam z Dianą, gdy wysiadła z autobusu w Villefranche, a dziś mieszkamy razem w Holandii. I wciąż umawiamy się na wino. Mam “siostrę”, którą poznałam w samolocie i tak dobrze nam się rozmawiało, że gdy wylądowałyśmy, uznałyśmy: od dziś będziemy rodziną. I od dwóch lat jesteśmy! Jej imieniem obdarowałam nawet jedną z bohaterek mojej najnowszej powieści, którą piszę. Tych historii jest mnóstwo, tak jak ludzi, którzy stali się mi bliscy.
Hi, I am new in Rotterdam. I don’t have many friends here so, if anyone would like to grab a cup of coffee, you know whrere to find me – witałam się lata temu na jodze dla ciężarnych, potem na domówce u znajomych. Nie wstydzę się, zagaduję, kiedy czegoś potrzebuję, pytam i proszę o pomoc. Bo przeprowadzka za granicę i życie z dala od rodziny i przyjaciół nigdy nie jest łatwe, ale to od nas zależy, czy będziemy się tam czuć jak w domu. Dla mnie dom to ludzie, a nie miejsce.
Ale podskórnie wiem, że i tak kiedyś wrócimy do Francji. 😉
A jaka jest wasza historia? Boicie się przeprowadzek, unikacie jak ognia, czy to traktujecie je jak wielką przygodę? Piszcie! Jestem bardzo ciekawa.