Kiedy pierwszy raz powiedział: „Chciałbym mieć z Tobą Albatrosy”, bo tak nazywamy nasze potencjalne przyszłe potomstwo, zamarłam. Ale jak to, teraz? Przecież zaplanowaliśmy tyle podróży, jesteśmy zapisani na takie fajne zawody, a do tego wszystkiego ja dopiero wygrzebuję się z kontuzji i zaczynam biegać. Przyznaję – taka była pierwsza myśl – przestraszyłam się, bo zrozumiałam, że to, co się dzieje między nami jest ważne, poważne, duże. A ja się boję dużych rzeczy. Nie jestem kobietą, która całe życie czekała na to, by wskoczyć w białą sukienkę, marzyła o pięknym ślubie i miała poczucie tykającego zegara. Moja filozofia była prosta: Chcę mieć dzieci, chcę mieć u swego boku faceta, ale jeśli nie będę czuła i wiedziała w 100%, że to jest to, o co mi chodzi, nic się nie stanie, jak zostanę sama. I nie mówię, że moje podejście do życia jest właściwe, pewnie wiele osób się ze mną nie zgodzi.
Na jednej z pierwszych randek zapytał się mnie, czemu jestem sama. „Bo nie lubię półśrodków” – odpowiedziałam. Kiedy praca do końca nie była tym, o co mi chodziło, zmieniałam ją. Kiedy w mieszkaniu nie czułam się najlepiej, przeprowadzałam się do innego. Kiedy miałam ochotę iść do kina, a w kieszeni miałam bilety na koncert, szłam do kina. Poznałam w swoim życiu różnych facetów, niektórzy byli naprawdę fantastycznymi osobami, ale ja wiedziałam, że to nie jest „ten”.
Kilka miesięcy później, na dzień przed ważnymi zawodami stał przede mną „ten” i mówił mi, że chce mieć ze mną dzieci, tfu! Albatrosy. A ja raptem wiedziałam, że też tego chcę. Pierwszy raz w życiu byłam tego pewna – to świetne uczucie wiedzieć coś na 100%! Nie bać się, nie analizować, nie rozważać. Tylko czy to już? Czy ja jestem gotowa? Czy dam sobie radę? Czy to nie za szybko? Czy nie powinnam jeszcze zrobić kilku rzeczy i wrócić do tematu za rok? Myślałam o tym przez cała trasę. Zastanawiałam się, co powiem, o czym chcę pogadać. Dzień później dostałam potwierdzenie, że moje nazwisko znalazło się na liście genialnych zawodów (OCC w Chamonix), dowiedziałam się, że jesienią mogę wyruszyć w podróż, o której marzyłam od ponad roku. Jeszcze nigdy nie było aż tak intensywnie jak teraz…Cieszyłam się niezmiernie, ale raptem dotarło do mnie, że to wszystko jest nieważne. Jest tyle startów i tyle miejsc, które chcę odwiedzić i one będą na mnie czekać, nie uciekną. A Albatrosy? Cóż, jeśli chcemy mieć w domu większą gromadkę, to trzeba brać się do roboty. Przecież w ciąży też można podróżować – po prostu wybierasz takie, kierunki i rozwiązania, by było bezpiecznie. Wiadomo: zwolnię, będę więcej odpoczywać, ale wszystko da się zorganizować. A to taka piękna sprawa! Najważniejsza!
„Nie teraz, bo jeszcze chce pobiec to i tamto”? – wstyd, że tak pomyślałam? Nie, to chyba normalna pierwsza myśl dla kogoś, kto do tej pory żył bieganiem. Ale prawda jest taka, że zawsze znajdziemy sobie powód: jak nie zawody,czy od dawna planowana podróż, to uporządkowanie spraw związanych z miejscem zamieszkania, jak nie to, to praca. Ale wystarczy tego egoistycznego życia w pojedynkę. Zawsze czułam, że chcę wszystko SAMA, że SAMA sobie poradzę i nie potrzebuję niczyjej pomocy. Niby dlaczego? Przecież razem jest raźniej, można jeszcze więcej, jeszcze lepiej. Stałam pod prysznicem, czułam jak ciepła woda delikatnie pieści moje ciało, a ja z sekundy na sekundę jestem coraz bardziej szczęśliwa, spełniona i… i już po prostu wiem! Wyskoczyłam nagle z łazienki, nie złapałam nawet ręcznika i poleciałam do sypialni. Leżał i czytał książkę. Regenerowaliśmy się po zawodach. „Ja też chcę z Tobą te Albatrosy” – uśmiechnęłam się i pocałowałam go delikatnie, jak wstydliwa nastolatka. „Teraz” – wyszeptałam. Zabrałam mu książkę z ręki i rzuciłam na podłogę. Cóż, „produkcja” to najprzyjemniejszy moment 🙂
Nie wiem ile czasu owa „produkcja” nam zajmie. Może miesiąc, a może rok. I też bez przesady, wychodzimy z łóżka, pracujemy, trenujemy, podróżujemy, nic się nie zmienia. Jednak zawsze jestem szczera do bólu więc będę i tym razem: wypytałam różnych lekarzy i wszyscy są zgodni: w tej sytuacji lepiej zrezygnować z bardzo wymagających zawodów takich jak OCC (53km w Aplach, 3300 przewyższenia, średni czas na pokonanie trasy 10h 30 min więc nie mówimy o Bieszczadach;)), ponieważ gospodarka hormonalna szaleje, a organizm jest wypłukany z minerałów i witamin. Także trenuję, jem jak do tej pory, jadę do Chamonix jako dziennikarka i będę wszystkim głośno kibicować, ale jak wiecie lubię wszystko robić zdrowo – tym bardziej dzieci! Mówią o tym, żeby nie zapeszać, milczeć jak najdłużej, bo różnie może być. Jasne, może być – życie. Każdy z nas o tym wie. Ale ja liczę na to, że czytają mnie inteligentni i dobrzy ludzie. Proszę nam życzyć jak najlepiej i tyle. Lecę do parku. Miłego dnia!