Kawa i lektura albo pisanie – tak zwykle wyglądają moje poranki. Od wielu lat staram się wstawać wcześnie, kiedy cały dom jeszcze śpi, a ja mogę mieć chwilę tylko dla siebie. W wiadomościach pytacie mnie często o to, o której wstaję, kiedy trenuję i jak dbam o skórę, dlatego dziś post o moich porannych rytuałach.
Chyba od zawsze byłam rannym ptaszkiem. Wolałam nastawić budzik nawet na chorą godzinę typu 4.00 nad ranem i uczyć się do egzaminu z łaciny na studiach (o matko! Do dziś się z tego śmieję) niż zakuwać do późnych godzin. Nigdy nie miałam większych problemów ze wstawaniem, dlatego postanowiłam wydłużyć swoją dobę o poranek a nie o nocne posiedzenie.
Kiedy pracowałam na etacie, wstawałam o 6:00 rano i od razu leciałam na trening, żeby pobiegać przed pracą. Nie myślcie sobie, że było mi łatwo. Szczególnie w listopadzie czy lutym. Otwierasz oczy, a tam środek nocy i przeszywający chłód, gdy tylko wystawiasz stopę spod kołdry. Brrr!. Ale miałam na to taki patent: nie myśleć zbyt wiele. Ubranie szykowałam sobie jeszcze przed snem, wstawałam, myłam zęby i nie zastanawiałam się ani chwili tylko wychodziłam na poranną przebieżkę. Gdybym zaczęła myśleć, na pewno znalazłabym milion powodów, by nie iść na trening. Po trzech kilometrach już sama sobie dziękowałam: byłam rozbudzona, pełna energii jeszcze zanim sięgnęłam po pierwszą kawę.
Od momentu, kiedy przeszłam na freelance i założyłam własną działalność, zamieniłam kolejność moich działań. Teraz poranki są od pracy kreatywnej, a na trening wychodzę w ramach przerwy albo wtedy, gdy zakończę zawodowe sprawy, by przewietrzyć umysł i nabrać nowych sił na wieczór z Nelą i Rudzikiem.
Śniadanie wjeżdża na stół nieco później, kiedy moja córka już się obudzi. Najpierw jest kawa i chwila na lekturę albo pisanie. W końcu trzeba jak najlepiej wykorzystać każdą minutę ciszy! 😉
Rano mam również chwilę na to, by zadbać o skórę. Zamykam się w łazience, biorę prysznic, oczyszczam twarz (lubię żele lekko pilingujace), a potem ją nawilżam. Właśnie skończyłam trzydzieści pięć lat, więc z większą niż dotychczas dbałością pilnuję, by nie była sucha. Odkąd mieszkam na Południu Francji, gdzie przez większość roku jest słońce, dbam o to jeszcze bardziej. Bardzo często też latam do Warszawy, gdzie z kolei powietrze jest bardzo zanieczyszczone i skóra też wymaga specjalnej pielęgnacji. W końcu chciałabym jak najdłużej nie tylko czuć się młodo jak teraz, ale i tak wyglądać.
Pytacie mnie często, jakich produktów używam do codziennej pielęgnacji. Lubię sięgać po te, które zostały wyprodukowane w danym kraju i we Francji pod tym względem jest prawdziwy raj! W domu testujemy regionalne mydła, olejki do ciała, produkty do włosów, ale sięgam też po francuskiej marki, które dobrze znałam jeszcze w Polsce. Moim ostatnim odkryciem jest nawilżająco-wzmacniający booster od VICHY – MINERAL 89.
Dlaczego woda termalna z Vichy cieszy się tak dużym uznaniem? Poszperałam trochę i okazuje się, że zawiera aż 15 cennych minerałów! Jeśli dodamy do nich kwas hialuronowy naturalnego pochodzenia, zapewnimy skórze solidne wzmocnienie i nawilżenie.
Booster nakładam codziennie rano na oczyszczoną twarz, na to krem z wysokim filtrem, ponieważ słońce u mnie porządnie praży! To, za co polubiłam Mineral89, to przede wszystkim konsystencja. Jest lekka, żelowa, nie klei się i przyjemnie chłodzi skórę z samego rana albo na koniec męczącego dnia. Łatwo się rozprowadza, szybko wchłania i już po chwili mogę nakładać na twarz krem. Wszystkie aktywne kobiety na pewno wiedzą, że jest to cecha na wagę złota. W końcu chcemy jak najszybciej wybiec z domu i nie czuć na twarzy tłustej powłoki, która w czasie treningu staje się dziesięć razy bardziej uciążliwa niż w normalnych warunkach.
Nawilżona i obudzona siadam z kawą do pracy, a mniej więcej półtorej godziny później na moje kolana wdrapuje się mały człowiek i obsypuje mnie pocałunkami.
Razem wsuwamy śniadanie, czasem na słodko: gofry owsiane, jaglankę lub muesli, a innym razem jajka na miękko, sadzone czy jajecznicę i zaczynamy nowy dzień!
A jak wyglądają Wasze poranne rytuały?