Malownicze krajobrazy, które pozwalają nabrać dystansu do problemów życia codziennego i biegać w pięknych okolicznościach przyrody, organiczne jedzenie prosto od farmerów, smaczne wino i idealne towarzystwo. Kilka dni pozwoliło mi naładować baterię na długo.
Oprócz biegania kocham podróże. Kiedy zbyt długo nie mogę się nigdzie ruszyć, mam podcięte skrzydła. Czuję się tak, jakbym utknęła w martwym punkcie bez wyjścia. Kilka lat temu wręcz wymyśliłam sobie metodę: gdy wracasz z jednego wyjazdu, od razu zaplanuj kolejny, by zawsze mieć taki punkt odniesienia w przyszłości. Dlaczego? Moim zdaniem w żadnych innych okolicznościach przyrody nie możemy w tak krótkim czasie nauczyć się tak wiele, jak podczas oderwania się od domu i otoczenia, które dobrze znamy. I nie mówię tutaj o wakacjach all inclusive, gdzie leżysz na leżaczku z drinkiem w ręku i odwiedzasz typowo turystyczne miejsca (choć i na takim wyjeździe można sobie zorganizować wypad w nieznane) tylko zaplanowany na własną rękę wyjazd, gdzie można podejrzeć jak żyją ludzie w innych zakątkach świata. Ale nie martwcie się. Nie będzie za dużo filozofowania. Będzie o bieganiu, jedzeniu i luzie psychicznym, który przyda się na treningi i na zawody 🙂
W zeszłym tygodniu spędziłam kilka dni w Południowym Tyrolu, a konkretnie w jego włoskiej części w okolicach Bolzano. Cel wyprawy? Zwiedzić farmy agroturystyczne, które należą do federacji Roter Hahn. Efekt? Nabrałam dystansu do wszystkiego, wyluzowałam się i dlatego postanowiłam napisać na ten temat kilka słów.
Jedz naturalnie!
Południowy Tyrol słynie przede wszystkim z dobrego jedzenia. Można tutaj znaleźć mnóstwo klimatycznych restauracji i knajpek, w których serwuje się regionalne przysmaki. Ze względu na naleciałości z Włoch i Austrii kuchnia jest dość nietypowa, ale ciężka. Można zjeść ponad 50 rodzajów pierogów i knedli! Na słodko, na słono, z mięsem, z serem, z warzywami – kto, co lubi. Wszystkie dania przygotowywane są na miejscu i skomponowane tak, by w jak najmniejszym stopniu używać składników, które nie pochodzą bezpośrednio z farmy właściciela, czy jego sąsiadów (w każdym roku jest to kontrolowane). Nawet desery, takie jak lody, robi się na miejscu z tamtejszego mleka. Tę świeżość czuć z każdym kęsem. Ale nie to mnie zachwyciło, tylko produkty. Sery, wędliny, warzywa, owoce (szczególnie jabłka, z których słynie cały region), soki, przetwory – wszystko wytwarzane na miejscu, bez konserwantów. Zwiedzanie farm rozpoczęłam od przyglądania się temu, jak wytwarzane są sery. Wycieczka zakończona była oczywiście taką oto degustacją:
Potem przyszedł czas na wspomniane knedle (moim zdaniem te ze szpinakiem smakują najlepiej), no i oczywiście wino!
Biegnij przed siebie!
Skoro Panna Anna wyjeżdża na kilka dni to przecież taki wypad nie może się obyć bez biegania. Fakt, że zaginął mój bagaż i znalazł się dopiero drugiego dnia wieczorem zasmucił mnie nieco, ale przynajmniej mam nauczkę, by strój do biegania pakować do bagażu podręcznego, bo cóż może być cenniejszego nad buty i legginsy?
W miejscu, gdzie się zatrzymałam, nie można było trenować, no chyba, że zdecydowałabym się na same podbiegi bez przebieżki na rozgrzanie, ale ja chciałam poczuć wolność, podziwiać przyrodę i ruszyć przed siebie bez żadnego planu, mierzenia tętna, kontrolowania prędkości – dać się ponieść! I udało się znaleźć takie miejsce! Tak mnie poniosło, że zrealizowałam bardzo dobry trening. Wniosek? Trzeba wrzucić na luz. Przecież bieganie to zawsze była dla mnie największa przyjemność! Co takiego stało się z moją głową, że zaczęłam się stresować i podchodzić do biegania na zasadzie zadań, jak w pracy? Spinka, plan do zrealizowania, stres, że coś pójdzie nie tak. A przecież każdy ma lepsze i gorsze dni! Jednego dnia masz powera i chęć do tego, żeby pocisnąć, a innego męczy Cię banalna przebieżka. Dobrze mieć ambitny plan, wiedzieć, że każdy trening prowadzi Cię do celu, ale nic za wszelką cenę. Przecież nie jestem zawodnikiem, przecież robię to, co kocham! Musiałam wyjechać i nawdychać się górskiego powietrza, żeby przypomnieć sobie o tym. Wyluzowałam i bardziej słucham swojego ciała. Trenuję jak należy, ale stresuję się.
I tę samą metodę zastosowałam dzisiaj na zawodach podczas Grand Prix Warszawy na Kabatach. Wczoraj wieczorem spotkałam się ze znajomymi na piwko (ale jedno!), nie poszłam spać o przyzwoitej porze, nie leżałam od 20.00 z nogami na ścianie, nie wypoczywałam, tylko latałam w butach na obcasie do późna, bo miałam na to ochotę. Dzisiaj z kolei biegłam bez założeń, tak, jak się czuję. Dzięki temu cały bieg sprawił mi ogromną frajdę, nie byłam zmęczona i dobiegłam na metę z czasem 45:20! A ja jestem asfaltową dziewuchą i miękka nawierzchnia momentalnie mnie spowalnia. Cieszę się jak dziecko. Najbardziej z tego, że bieg był lekki, przyjemny i taki fantastyczny czas! Zazwyczaj na zawodach cieszyłam się, ale przynajmniej 3 razy myślałam, by zejść z trasy, bo było mi ciężko, słabo, bałam się, że nie dam rady. Dziś nie miałam takich myśli. Stwierdziłam, że jak nie dam rady, to zwolnię. Też mi problem 🙂
Bardzo Was namawiam: wrzućcie na luz. Przecież biegamy dla przyjemności. Biegamy, bo to kochamy. Owszem, trzeba wysoko stawiać sobie poprzeczkę, rozwijać się, poprawiać, być ambitnym, ale wszystko w granicach rozsądku. Tak, by po kilku miesiącach nie wypalić się, nie mieć dość tylko jarać się bieganiem jeszcze bardziej. Kochać ten sport każdego dnia coraz bardziej!
Śmiej się ile wlezie!
To, co było dla mnie najważniejsze podczas wyjazdu, to genialne towarzystwo. Zabrałam ze sobą koleżankę, której nie znałam dobrze, ale jakoś od razu o niej pomyślałam, gdy pojawił się pomysł wypadu do Tyrolu. Nie pomyliłam się: babski czas, żarty, rozmowy o facetach, bieganiu, jednym słowem o życiu! Każdego dnia śmiałyśmy się tak bardzo, że bolały nas brzuchy, szczęki, wszystko. A potem biegałyśmy, oglądałyśmy stare, romantyczne komedie takie jak Notting Hill popijając tyrolskie wino. W dwa dni odpoczęłam jak nigdy! I dlatego namawiam Was na to, byście raz na jakiś czas, rozpieszczali siebie! Dzień Kobiet jest dobrą okazją do tego, ale nie tylko Panie, Panom też należy się od życia to, co najlepsze. W każdym razie ja uwielbiam płeć przeciwną i nie wyobrażam sobie bez Was życia moi drodzy, także również siebie rozpieszczajcie 🙂