Półmaraton to chyba mój ulubiony dystans. Nie dajesz sobie w kość kilometrami jak na pełnym maratonie, ale też nie wypruwasz sobie flaków jak podczas wyścigu na 10km. Jest dość szybko (wczorajsze moje średnie tempo to 4:42 na km wg Garmina) ale nie aż tak, jak na zawodach na 10km, czy już nie daj Boże na 5km…. jednym słowem dla mnie jest idealnie. Wczoraj zrobiłam nową życiówkę, i choć nie udało się złamać wymarzonego 1:40 (odezwały się braki z matematyki i cholera pomyliłam się o 11 sekund) to uważam, że był to jeden z najważniejszych biegów w moim życiu i będę go najlepiej wspominać! Dlaczego? Bo utwierdziłam się w przekonaniu, że jestem dla samej siebie coraz lepsza, a to klucz do szczęścia. Już mówię co i jak.
Dawna Ania spojrzałaby na zegarek z przerażeniem: “Cholera! Jak mogłam tego nie zauważyć. Pierdzielone 11 sekund!”. Ale spójrzmy na to realnie: czy te 11 sekund coś zmienia? Czy to, że przybiegłam o 11 sekund później robi ze mnie gorszego biegacza? Znaczy, że jestem w gorszej formie? Że jestem leniwa? Że nie wiem jak trenować? Nie! To oznacza, że jestem słaba z matematyki i fakt, zawsze byłam 😉 To tylko symboliczne liczby, jakie sobie wyznaczamy. Na szczęście kilka tygodni temu coś zmieniło się w mojej głowie. To ten wyjazd do Tyrolu pozwolił mi nabrać dystansu, zrozumieć, co w życiu jest dla mnie ważne, czego mi brakuje, czego chcę. Zrozumiałam też, że staram się pomagać innym, motywować, wspierać dobrym słowem, a sama wobec siebie jestem niedobra. Jestem zbyt surowa, wymagająca, nie nagradzam siebie za to, co uda mi się zrobić tylko myślę: “Miałam szczęście, że mi się udało”, na komplementy typu ładnie dziś wyglądasz odpowiadam “A to dlatego tak Ci się wydaje, bo się dzisiaj umalowałam”. Let’s face it: jestem dla siebie niedobra. Inaczej: byłam, bo w Pradze zrozumiałam, że jednak nie kończę na stwierdzeniu faktu, a rzeczywiście coś z tym robię.
Nowa Ania wbiegła na metę uśmiechnięta. Uściskała kuzynkę, której udało się zrobić życiówkę i zrealizować założony cel i poszła świętować. Dlaczego? Bo wiedziała, że dała z siebie wszystko, że ciężko na to pracowała, a jest w dużo gorszej formie niż w zeszłym roku. Teraz dokucza jej brak czasu na regenerację i ogrom obowiązków. Biegła i czuła, że to jest to, że daje z siebie tyle ile może. Walczyła do końca choć kostka brukowa na przemian z torami tramwajowymi dały jej kość, a brak kibiców, którzy krzyczą jej imię, był odczuwalny. Dlatego była wczoraj tak szczęśliwa jak jeszcze po żadnych zawodach, bo zrozumiała, że nauczyła się być dla siebie dobra.
I nowa Panna Anna tylko tyle chciała Wam przekazać w swoim słowie na niedzielę: Bądźcie dobrzy dla siebie samych.