Półmaraton to dystans, który stresuje niejednego biegacza. Niby to “tylko” połowa maratonu, ale 21 km to też nie lada wyzwanie, do którego trzeba się przygotować. “Co jeszcze mogę zrobić na kilka dni przed zawodami, żeby wypaść na nich jak najlepiej?” – słyszę często. Odpowiedź jest prosta: “Odpocząć!”, bo na tym etapie treningowo już nic nie zmienimy, za to regeneracja może zdziałać cuda! Przetestowałam to na sobie tydzień temu.
Trenować przestałam na początku lutego, kiedy wyruszyliśmy w trasę “Fajnej Życiówki Road Trip”. Tylko na tym etapie wyjaśnijmy sobie jedną rzeczy: przestałam trenować, nie biegać. To znaczy, że nie trzymałam się żadnego planu treningowego, nie robiłam wybiegań, interwałów czy innych specjalistycznych treningów. Wychodziłam pobiegać wtedy, kiedy znalazłam wolne 40 minut czy godzinkę i leciałam przed siebie. Często okazywało się, że połowa trasy to góry, pagórki albo po prostu niekończące się schody więc o szybkości można było zapomnieć. Postanowiłam nie stresować się tym, że nie mam jak pracować nad tempem, olałam wszystko, nie zabierałam nawet ze sobą zegarka tylko rozkoszowałam się malowniczymi trasami i po prostu biegłam. Wiedziałam, że tym sposobem nie przygotuję się do półmaratonu, bo moje najdłuższe wybieganie zrobiłam w połowie lutego i to było zaledwie 14km, a potem już wszystko było bez ładu i składu: tu 6km, tam 7km, a innym razem 12km. Jednak biegać biegałam, dlatego nie zrezygnowałam ze startu w Półmaratonie Warszawskim. Stwierdziłam, że wytrzymałości i siły powinno mi wystarczyć, by dobiec do mety, jedyne co powinnam zrobić, to odpocząć. Choć chwilę.
Czas w Warszawie jest zawsze bardzo napięty. Wszyscy, którzy mieszkają za granicą i raz na kilka miesięcy wpadają do domu, wiedzą, co się wtedy dzieje. Chcesz odwiedzić rodzinę, pójść na kawę z koleżanką, zajrzeć do ulubionego fryzjera, dentysty i inne takie. To wyobraźcie sobie, że ja też zawsze chcę to wszystko zrobić, a jeszcze do tego dochodzą mi sprawy zawodowe, bo kiedy pracuję na odległość, to jest to jedyna okazja do tego, by spotkać się ze wszystkimi na żywo, przeprowadzić wywiad, nagrać video, zrobić zdjęcia. Ostatni wyjazd był jeszcze bardziej szalony, bo do wszystkiego doszła premiera książki. Dlatego wymyśliłam jedną rzecz: spędzimy weekend przed zawodami w fajnym hotelu, wyśpimy się, zregenerujemy, nabierzemy sił. Chciałam zostawić Nelkę mamie na noc i po raz pierwszy od roku (O matko! to już rok?) przespać ciągiem całą noc! Brzmi pięknie! Niestety mała się przeziębiła, ale ja się nie poddałam: “Znajdziemy fajny hotel i odpoczniemy we troje” – zdecydowałam i tak zrobiliśmy!
Po wstępnym researchu zatrzymaliśmy się w hotelu Westin. Zrobiliśmy to z kilku powodów:
– Hotel jest w samym Centrum Warszawy więc wszędzie mogliśmy iść na piechotę, także na start Półmaratonu Warszawskiego, także odpadł nam cały stres związany z tym, jak dojechać, które ulice są zamknięte, gdzie można zaparkować etc.
– Moja mama mieszka jakieś 800 metrów od hotelu 😉 więc mogliśmy w piątek wieczorem wyskoczyć sobie na randkę na Fish Market w restauracji Fusion na parterze i raczyć się obłędnie smacznym sushi oraz świetnie przygotowanymi na naszych oczach owocami morza.
Specjalnie wybraliśmy na tę okazję piątek, bo z jednej strony warto już nieco więcej zjeść i nie mieć wyrzutów sumienia, z drugiej jednak, tuż przed startem czyli w sobotę, stawiałam już tylko na proste dania i nie szalałam z rybami, kalmarami czy krewetkami, żeby lekko mi się biegło 🙂 Fish Market organizowany jest w każdy piątek. Nelkę zostawiliśmy na wieczór u mamy i przejęliśmy ją tuż po kolacji, żeby mogła spać z nami. A skoro o dzieciach mowa to kolejny argument:
– Westin ma bardzo fajne rozwiązania dla dzieci. Pewnie zauważyliście, że część hoteli z tak zwanej “wyższej półki” nie sprzyja rodzinom z dziećmi tylko klientom biznesowym. Tutaj nie było takiego problemu, wprost przeciwnie! Kiedy zgłosiliśmy, że jesteśmy z Nelką, dostaliśmy do pokoju specjalny namiot i zabawki. Namiot tak nam się spodobał, że sami nie chcieliśmy z niego wyłazić 😉
– Relaks! Ponieważ chcieliśmy głównie odpocząć i nabrać sił na start, zależało nam na tym, by było dobre jedzenie, wygodne łóżko i sauna, gdzie możemy sobie poleżeć i pogadać, jak za starych dobrych czasów. Wszystko udało się zrobić, a łóżka o tajemniczej nazwie Heavenly Bed, rzeczywiście były magiczne, bo nawet Nelki nie mogłam rano dobudzić…
Odpoczęłam, zrelaksowałam się i dzięki temu miałam fantastyczny start! Ale o tym, jak było, w kolejnym tekście. Miłego wieczoru!