O tym, które zapachy sprawiają, że czuję się jak dama i tych, które robią ze mnie typ figlarno-flirtujący…
Kilka kropli perfum potrafi wprawić w dobry nastrój, przywołać wspomnienia, ubrać w najpiękniejszą kreację, a przynajmniej sprawić, że nabierzesz takiej pewności siebie, jakbyś kroczyła po wybiegu w sukni haute coutre Diora. Ale zapach może też rozdrażnić, zniechęcić. W grze miłosnej na przykład, zmysł powonienia odgrywa niezwykle ważną rolę! Ile razy spotkałaś przystojnego faceta, który błyskotliwie składał zdania, rozbawiał, intrygował, ale pachniał jakoś nie tak?
Dziś jednak nie o naturalnym zapachu, ale o perfumach, które uwielbiam. Może coś Cię zainspiruje do zakupu prezentu last minute albo do rozpieszczenia siebie…
Angel, Thierry Mugler
– Słyszałam, że ten zapach albo się kocha, albo nienawidzi. Sprawdźmy! – blondynka z dziewczęco zadartym nosem pociągnęła za rękaw grubej, puchowej kurtki swojego mężczyznę. Staliśmy obok siebie w jednej z warszawskich perfumerii. Ja jak zwykle, udawałam, że z zainteresowaniem oglądam nowości, ale w rzeczywistości podsłuchiwałam. Robię to często. Nic mnie tak nie inspiruje jak otoczenie. Dziewczyna spryskała błękitnym płynem papierowy pasek i przystawiła go do uroczego nosa. – Koszmar! – wykrzywiła się. Jej twarz przybrała taki wyraz, jakby właśnie wąchała zepsutą rybę.
– O nie, nie, nie! – ukochany, który przejął ów niechciany pasek, podzielił jej zdanie.
I dobrze! – pomyślałam. O jednego „Anioła” na ulicy mniej. Ja stoję po drugiej stronie: zaliczam się do tych, którzy Angela kochają.
Moje pierwsze perfumy
To były moje pierwsze „prawdziwe” perfumy i mój znak rozpoznawczy przez wiele, wiele lat. Zaczęły mi towarzyszyć jeszcze w podstawówce (dostałam je wtedy w prezencie od bratowej – przy okazji, dziękuję za rozbudzenie we mnie tej miłości do wyrafinowanych mieszanek), przeszły ze mną przez liceum, hucznie się bawiły na studniówce i zdały maturę. Koledzy ze szkoły do dziś twierdzą, że gdy poczują Angela na ulicy, obracają się, by sprawdzić, czy to nie ja!
Uwiodłam na nie kilku mężczyzn, odstraszyłam przynajmniej dwie potencjalne teściowe. Dystansu do intensywnego, słodkiego aromatu czerwonych jagód, pralin, wanilii i paczuli nabrałam dopiero, gdy zaszłam w ciążę. Wtedy, jak wspomniana pani z perfumerii, zmarszczyłam nos (mój nie jest aż tak uroczy) i pomyślałam: Koszmar!
Ale lubię czasem do nich wracać i czuć się tak, jakbym znowu miała szesnaście czy dwadzieścia lat.
W czasie mojego wieloletniego związku z Angelem, robiłam sobie małe skoki w bok, ale wszystkie do dziś pamiętam i zupełnie ich nie żałuję. Wprost przeciwnie! To były bardzo przyjemne przygody.
Romansowałam wówczas z takimi zapachami jak:
- Addict, Dior – najbardziej lubię wersję podstawową. Do dziś! Kiedy ich używam, czuję się silna, przebojowa, ale skrywam mroczny sekret…
- Allure, Chanel, teraz zamieniłam go na Gabrielle. Ogólnie damskie zapachy Chanel to nie jest moja bajka. Są za mało szalone, za mało, wariackie, zupełnie nie męczące, a ja czasem lubię być nieznośna dla towarzystwa. Dlatego w zapachy od Chanel ubieram się wtedy, gdy mam ochotę przywdziać małą czarną i być elegancka, stonowana, wyważona. Wrzuciłam do worka ‘dla poważnych kobiet’, a ja poważna tylko bywam.
- Alien Essence Absolue, Thierry Mugler – Uwielbiam! Tylko koniecznie Essence Absolue. To jest chyba mój zapach, bo tyle komplementów, ile się nazbierałam od mężczyzn czy kobiet, gdy się pojawiałam w ich towarzystwie, nie słyszałam chyba nigdy. Nawet Martyna Wojciechowska, gdy mija mnie w redakcji, nachylała się, wąchała i mówiła: To jest Twój zapach! Pewnie, że mój! Jaśmin, irys, wanilia, mirra, kadzidło – bosko się nimi otulić jesienią czy zimą. Aż zatęskniłam!
- Mon, Guerlain – to jedne z tych perfum, które powąchałam raz i przepadłam. Wiem, są bardzo popularne, ale czy to źle? Ja je bardzo lubię i świetnie się w nich czuję. Używałam ich podczas mojego niemalże dwuletniego pobytu na Lazurowym Wybrzeżu, bo większość zapachów, które lubię, nie najlepiej się sprawdza w upalne dni, a Mon jest jak znalazł! Żadna nowa wariacja na temat tego zapachu do mnie nie przemawia. Lubię tylko pierwszą edycję.
- Poison, Dior – lubię kilka wariantów tego zapachu: klasyczny, Hypnotic i Midnight. Mam też Posin Girl, ale jednak to nie jest to. Pachnie jak młoda, słodka landrynka w dobrym klubie. Pachnie jak ja lata temu 😉 Teraz znacznie bardziej wolę te Poison i wspomniane Poison Hypnitic oraz Poison Midnight. Są charakterystyczne, drapieżne, dodają pewności siebie. Przywdziewam je, gdy mam ochotę się poczuć jak artystka-wariatka, zupełnie przeciwne wrażenie niż przy zapachach od Chanel.
Czym pachnę teraz?
- Eau de Velours, Bottega Veneta – boskie na tę porę roku! Można się ogrzać różowym pieprzem, śliwką, paczulą i wyraźnym skórzanym aromatem. Ten zapach tak się spodobał moim znajomym, że już trzy razy kupiłam je komuś w prezencie.
- Si Fiori, Giorgio Armani. Klasyczny wariant Si mnie nie uwiódł, ładny, ale nic specjalnego, dostałam za to kiedyś przy zakupach próbkę Si Fiori i zwariowałam (tą samą metodą odkryłam Mon Guerlain i kilka podkładów). Używam go, gdy mam ochotę czuć się młodo, seksownie i frywolnie. Jest dość słodki, przypomina letni flirt bez zobowiązań, ale ma w sobie klasę. To taki zapach z przymrużeniem oka na poziomie.
3. Tobacco Vanille, Tom Ford – ten zapach kocham od lat. Zdaje się, że zastąpił mi Angela. Jest bardzo intensywny, wyróżnia się z tłumu, ale nie drażni. Zmienia się z czasem, dojrzewa na skórze. Kiedy go używam, czuję się tak, jakbym się otuliła tytoniem i nutą wanilii. Zmysłowy, seksowny, ale jednocześnie z klasą. Stonowany. Nieprzegadany.
4. Estee Lauder, Modern Muse La Nuit – to też jeden z tych zapachów, przy którym jestem zaczepiana na ulicy i pytana: „Cóż to za perfumy?”. A są to perfumy niezwykłe. Bardzo zmysłowe, kobiece, wyraźne. Takie, które nie tylko długo utrzymują się na skórze, ale i w pamięci…
Lubię perfumy z maleńkich perfumerii, eksperymentuję, ubieram się w męskie wody kolońskie, ale nie kupuję ich, robię sobie małe skoki w bok, gdy coś mnie zaskoczy w sklepie, proszę o próbki, testuję na sobie perfumy Rudzika.
Zapach to zapach i jeśli mi się podoba, nie ma dla mnie znaczenia, czy został stworzony z myślą o kobietach czy mężczyznach. Jeśli trafia w mój nastrój, sprawia, że czuję się lepiej z nim niż bez niego, to się nim otulam.
A Ty, w jakie zapachy najchętniej się ubierasz?
Fot. Iwona Montel