Czy ty też nie umiesz obejrzeć filmu nie obierając w tym czasie ziemniaków, nie ściągając ubrań z suszarki? Czy też należysz do tej grupy, która nie może usiąść spokojnie z kawą, choćby na kwadrans, albo wyciągnąć nóg na kanapie, dopóki wszystko nie będzie zrobione. Dziś tekst dla tych, którzy odpoczynek i przyjemności zostawiają na końcu długiej listy.
Kilka tygodni temu, w piątek, czyli w dzień, kiedy Nela idzie do żłobka tylko na kilka godzin, zrobiłam sobie wolne. Pojechałam na wosk (trudno mówić, by brazylijskie bikini należało do przyjemności, ale od lat stosuję takie znieczulenie: zagaduję panie, który ów zabieg wykonują i sama nie wiem, kiedy jest po wszystkim. Działa! Polecam!), a potem zaszyłam się w dużej księgarni w Rotterdamie i buszowałam między półkami z książkami ukochanych autorów. Oczywiście miałam tylko oglądać. Oczywiście zasada została złamana. Oczywiście wyszłam stamtąd z czterema pozycjami, ale rozgrzeszałam się myślą, że dwie z nich są dla Neli, nie dla mnie. Potem usiadłam w kawiarni, zamówiłam ukochane matcha latte i czytałam. I czytałam, i czytałam, i czytałam, aż przyszedł czas, by jechać po Nelę. Jaka szczęśliwa wpadłam do żłobka! Do domu maszerowałyśmy tanecznym krokiem śpiewając na zmianę: Jadą, jadą misie i Głowa, ramiona, kolana, pięty, a potem z uśmiechem na twarzy powitałam Rudzika i zrobiłam obiad.
– Byłaś na jakiejś randce dzisiaj? – zapytał podejrzliwie Rudzik, bo w piątki zwykle jestem zmęczona, bo całym tygodniu pracy.
– Tak, byłam na randce ze sobą. Było bosko!
I po raz kolejny dotarło do mnie coś, co niby wiem, niby jest oczywiste, a jednak często w natłoku spraw o tym zapominam. Przypomniałam sobie, jak ważne jest to, by raz na jakiś czas po prostu odpocząć, odetchnąć. Dać sobie te cztery godziny czy to rano, czy wieczorem, czy w weekend i nie mieć wyrzutów sumienia, że nie odpowiadam na maile, nie przygotowuję oferty, nie piszę tekstu, nie układam harmonogramu działań, nie odkurzam, nie piorę i nie myję podłóg tylko buszuję w księgarni albo spaceruję słuchając ulubionego albumu. Dlaczego zwykle mam wyrzuty sumienia? Dlaczego nawet w tamten radosny piątek, który dał mi tyle energii, przynajmniej dziesięć razy się zastanawiałam, czy oby na pewno mogę sobie zrobić wolne?
– Przede wszystkim dlatego, że nie zostaliśmy nauczeni, by przyjemność traktować na równi z obowiązkami – tłumaczy Aleksandra Korotko-Kalisz, psycholog i psychoterapeutka prowadząca terapię on-line na bezproblemowo.com. Na początku tego roku przygotowałyśmy z Olą dla Was tekst o tym, dlaczego często nie udaje nam się wytrwać w noworocznych postanowieniach. Wątek zbyt wysokich wymagań, jakie sobie stawiamy, okazał się na tyle ciekawy, że zadzwoniłam do Oli raz jeszcze.
– Czyli kawa z koleżanką jest równie ważna jak to, by iść na trening? – kontynuuję rozochocona zdaniem: Nie zostaliśmy nauczeni, by przyjemność traktować na równi z obowiązkami.
– Jak najbardziej! Czasem wręcz jest ważniejsza. Jak się Pani czuła po tej kawie? – pytam się moich pacjentek. Świetnie! Nagadałyśmy się, pośmiałyśmy. Wróciłam do domu w lepszym humorze, opowiedziałam o tym spotkaniu mężowi – mówi pacjentka. Dzięki takiemu z pozoru nic nieznaczącemu wyjściu na kawę, mamy więcej energii, pomysłów, wracamy do domu w lepszym nastroju, wstępują w nas nowe siły i mamy ochotę wykąpać dziecko, poczytać książkę lub iść na trening. Problem polega na tym, że my nie zostaliśmy nauczeni, jak wiele korzyści daje nam odpoczynek – wyjaśnia terapeutka.
– Rodzice nas tego nie nauczyli? – dopytuję.
– Wszyscy po kolei. Najpierw rodzice – zupełnie nieświadomie, mieli dobre intencje, jednak zdarzało im się mówić do nas: Zobacz na Jarka, Krzysia czy Basię, jak on się dobrze uczy! Albo No widzisz, byłaś na spacerze, a mogłaś się w tym czasie uczyć i miałabyś piątkę.
To rodzi w nas przekonanie, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. Że trzeba dać z siebie więcej, nie marnować czasu na odpoczynek, bo ten odpoczynek według rodziców to właśnie takie marnowanie czasu.
– W szkole też do odpoczynku się raczej nie zachęca. Pamiętam, że jak było się z czegoś dobrym, to nauczyciele prosili, by zostać po lekcjach i mówili: Dobrze ci idzie. Masz do tego dryg. Podrzucę ci dodatkowe teksty do przeczytania, zadania do zrobienia, żebyś mogła się bardziej rozwinąć w tym kierunku – wspominam dawne czasy. – Właściwie taki nauczyciel to skarb, ale z drugiej strony też uczył tego, by robić więcej i więcej, jakby to, co się robi nie wystarczało.
– Tak, a jeśli z czegoś szło ci źle, to też trzeba było siedzieć po godzinach, by dogonić resztę grupy – mówi Ola, a ja przypominam sobie, jak musiałam po godzinach ślęczeć nad zadaniami z fizyki czy z matematyki, bo nauczyciele tych przedmiotów nie dostrzegli we mnie cienia talentu.
– Potem w pracy też ścigamy się z kolegami, robimy coraz więcej, by zadowolić szefa. I tak nam już zostaje?
– Niestety te wszystkie wydarzenia sprawiają, że któraś z naszych podstawowych potrzeb nie jest zaspokojona np. potrzeba akceptacji, czyli to całe: Zobacz, a Bartek dostał piątkę. Też mogłaś się więcej uczyć zamiast się bawić. Wchodzimy wówczas w nadmierną kompensację, bierzemy na siebie za dużo zadań, staramy się wszystko kontrolować, dopiąć na ostatni guzik, wykonać plan do końca. Padamy na twarz, ale nie odpuszczamy, narzucamy sobie presję, by robić coś lepiej. Nie umiemy się zrelaksować i odpocząć, bo w naszym przekonaniu to przegrana, zmarnowany czas, a przecież mogliśmy się wtedy uczyć.
– Mam wrażenie, że w kwestii treningów działa podobny mechanizm. Czasem jesteśmy fizycznie wykończeni, mamy na głowie mnóstwo obowiązków, nieprzespane noce i lepiej by nam zrobił odpoczynek na zasadzie: dziś odpocznę, wyśpię się, nabiorę sił i jutro pójdę na trening. My jednak nie odpuszczamy, wleczemy się na siłownię, zajęcia fitness, wychodzimy potruchtać. Efekt jest taki, że robimy połowę treningu, jesteśmy na siebie źli, że nie zrobiliśmy całego, plus następnego dnia odczuwamy zmęczenie, bo nie wypoczęliśmy. A przecież można było po prostu odpocząć! – mądrzę się, choć sama nieraz zachowałam się identycznie.
– Tutaj działa mechanizm, który najlepiej opisać takim rysunkiem:
Jeśli na podstawowym poziomie postrzegania siebie jest krytyczne sformułowanie jak „ jestem niewystarczająco dobra”, szukamy wszelkich możliwych sposobów, żeby to zmienić, bo dopuszczenie go do siebie budzi zbyt duży dyskomfort. Nauczeni doświadczeniem, że jako dzieci zadowalaliśmy dorosłych osiągnięciami, ten sam mechanizm próbujemy zastosować wobec siebie. Mamy nadzieję, że im więcej zrobimy, im bardziej będziemy zmęczeni, wtedy to przekonanie zniknie. Problem polega na tym, że nie wiemy, kiedy jest wystarczająco dobrze, i chociaż wracamy zmęczeni z pracy po całym dniu spotkań biznesowych, realizowania projektów, myślmy, że można zrobić coś więcej. Lęk przed porażką (w schemacie nazwany negatywnymi przewidywaniami) jest tak duży, że pcha nas do przekraczania swoich granic, co, tak jak widać w schemacie, nie wychodzi nam na dobre. Zamiast odpocząć, idziemy na siłownię i nie jesteśmy w stanie wykonać treningu. Na co nie dajemy sobie zgody i stosujemy wobec siebie krytykę w nadziei na to, że może nas to zmotywuje i będzie lepiej. Samokrytyka, jak widać na schemacie, działa wręcz odwrotnie.
– To na koniec nasuwa się pytanie: Jak żyć? Jak się pozbyć tych wyrzutów sumienia i nauczyć odpoczywać? Choćby chwilkę? – pytam.
– Często zachęcam moje pacjentki do prostego ćwiczenia polegającego na wypisaniu sobie wszystkich czynności, które robiły w ciągu dnia oraz obliczenia, ile procent dnia poświęcają na odpoczynek/czas dla siebie (nie wliczamy w to snu ;). Wtedy zastanawiamy się nad tym, z czego można zrezygnować, jakie obowiązki przekazać innym itp. Myślę też o zadaniu sobie prostego pytania czy wymagam tyle samo od osoby, którą kocham? Zazwyczaj odpowiedź brzmi “nie”, bo mamy podwójne standardy, dla bliskich i dla siebie, stąd też kolejne pytanie: co mogę zrobić, żeby pokochać siebie?
I z tym pytaniem nas zostawię…