„Wiesz co? W życiu są różne momenty: lepsze i gorsze, ale musimy umieć doceniać to, co zostało nam dane. Rozglądam się wokół i jest tyle osób, które od dawna starają się o dziecko i jakoś tak nie wychodzi. Mamy ogromne szczęście, musimy o tym codziennie pamiętać” – powiedziała do mnie kilka tygodni temu koleżanka, kiedy spacerowałyśmy w górach. To prawda, na co dzień przejmujemy się pierdołami, kłócimy, denerwujemy z byle powodu. Skupiamy się na tym, co złe, a zapominamy o tym, jak wiele dobrego nas spotkało.Niedawno temu dostałam wiadomość:
Aniu, mam do Ciebie prośbę: czy mogłabyś stworzyć jakiś artykuł i wesprzeć ludzi, którzy starają się, a nie mogą mieć dzieci? Bo każdy cieszy się takim szczęściem, ale nie każdemu jest to dane tak po prostu…
Kiedy podzieliłam się z Wami radosną nowiną, dostałam mnóstwo słów wsparcia, wspaniałych historii, które pokazują, że warto zmienić sposób myślenia i zdecydować się na założenie rodziny.
Aniu, dopiero od czasu, kiedy zostałam mamą, nauczyłam się dobrze wykorzystywać czas. Wcześniej przepływał mi przez palce. Teraz mam więcej energii i siły. Mogę góry przenosić – pisaliście.
Ale było też sporo wiadomości, w których opowiadaliście mi o tym, jak bardzo czekacie na dziecko, jak smutno Wam z tego powodu, że mimo starań rodzina wciąż się nie powiększa. I dlatego dziś kilka słów na ten temat.
Tak, mieliśmy ogromne szczęście, że Albatros tak szybko pojawił się na horyzoncie. Czasem stoję przed lustrem, patrzę na rosnący z dnia na dzień brzuch i myślę sobie: „Jak to się stało? Jakim cudem udało mu się tak szybko zmienić mój sposób myślenia?”. On, nie dalej jak dziś, rzucił pieszczotliwie. „Boże, kto by pomyślał, że taki kawał dziewuchy uda nam się tak szybko zmontować. I to jeszcze, że taką upartą Pannę Annę namówiłem”. Ale czasem w życiu tak jest. Przychodzi ktoś, kto sprawia, że porzucasz wszystkie swoje dotychczasowe przekonania. Ktoś, kto dodaje Ci wiary we własne możliwości i odwagi do tego, by robić swoje.
Rzuciłam pracę na etacie, choć zaledwie kilka tygodni wcześniej zdążyłam ją zmienić. Ludzie pukali się w czoło i patrzyli na mnie jak na wariatkę. Od dawna marzyłam o tym, by założyć własną firmę, ale ciągle mówiłam sobie, że to jeszcze nie ten moment, że jeszcze trzeba poczekać. Chwilę później spakowałam walizki i wyprowadziłam się z mojej ukochanej Warszawy. Zanim zdążyłam się odnaleźć w nowej sytuacji, padło hasło „dzieci”. Śmieję się, że nawet nie miałam czasu się zastanowić. Ale może i lepiej, bo w przypadku takich osób jak ja, to jedyna droga: nie dać czasu na myślenie. Bo czy fakt, że decydujesz się na to, by założyć z kimś rodzinę po 10 latach bycia razem daje większą pewność co do słuszności podjętej decyzji? Znam tyle par, które były ze sobą długo, wzięły ślub i rozwiodły się ze sobą po roku. To nie w latach jest pies pogrzebany, a w dojrzałości. Mam wrażenie, że im człowiek jest starszy, tym więcej wie. O świecie, o innych, ale przede wszystkim o sobie. Wiesz, co lubisz, a czego nie. Wiesz, czego oczekujesz od życia, jakie są Twoje priorytety. Zdajesz sobie sprawę z tego, co jest dla Ciebie fundamentalne, a na co możesz przymknąć oko, bo ideałów nie ma. Wcześniej, tylko myślisz, że wiesz… I owszem, możesz mieć to szczęście, że już na początku swojej drogi spotkasz kogoś, kto dojrzeje razem z Tobą i będzie właśnie tą osobą. Ja tak nie miałam. A potem najtrudniejsze zadanie: pielęgnacja. Bo miłość nie trwa tak po prostu, nie jest nam dana. To proces, który wymaga od nas cierpliwości, wyrozumiałości i pracy. Oby starczyło nam na to sił. „Macie ogromne szczęście: podobne podejście do wielu kwestii, wspólną pasję, lubicie się jako ludzie. Nie spieprzcie tego” – powiedział nam ostatnio starszy kolega. Będziemy się starać tym bardziej, że nie jesteśmy już sami we dwoje. Że nie można przy pierwszej lepszej kłótni o pierdoły tak po prostu trzasnąć drzwiami i powiedzieć: „Spadaj! Pakuję się i zaczynam wszystko od nowa”.
Nasza droga choć piękna od początku była trudna. Na każdym kroku wymagała szybkich i bardzo ryzykownych decyzji i zazwyczaj to ja je musiałam podejmować. Kiedy padły słowa „Chcę mieć z Tobą dzieci”, kilka tygodni później spóźniał mi się okres. Test ciążowy pokazał dwie kreski. Nie wierzyłam. Zrobiłam drugi i trzeci – to samo. Szok. Od razu? Tak po prostu? Byłam tak zaskoczona, że cała ta radość mieszała się z lękiem, niepokojem, obawą o to, co będzie dalej. Spodziewałam się, że to dłużej potrwa, przynajmniej kilka miesięcy. Że będę miała czas na to, żeby sobie wszystko jakoś poukładać w głowie, a tu nie. Ale mimo tych wszystkich obaw, radość, jaką wtedy poczułam, nie była podobna do żadnej innej. Raptem poczułam się taka…spełniona. Tak, to dobre słowo, choć nigdy wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że ciąża może dać mi takie emocje. Zawsze czerpałam radość z pracy, bloga, z biegania. Dwa dni później pojawił się ogromny ból brzucha. W łazience czekała na mnie bardzo niemiła niespodzianka. „Poronienie biochemiczne” – usłyszałam od lekarza. „To się zdarza bardzo często, kobiety nawet nie wiedzą, że doszło do zapłodnienia, myślą, że pojawił się spóźniony okres”. Ale nie miało to dla mnie znaczenia, czy to się zdarza często czy rzadko. Nie obchodziło mnie to, czy myślałam, że jestem w ciąży przez dwa dni czy przez kilka tygodni. Było mi tak przykro, tak źle, że właściwie nie da się tego opisać. Dzień później czekało mnie dużo pracy, spotkań z ludźmi, musiałam szybko się zebrać w sobie i nie przejmować. Na skutek zmian hormonalnych w ciągu dwóch dni waga podskoczyła o 3kg! Byłam cała opuchnięta, a do tego wszystkiego smutna. Wyglądałam źle, a czułam się jeszcze gorzej. Ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę, były wspólne treningi, spotkania, ale trzeba było się zebrać i stanąć na wysokości zadania. Pojechać na duży event, uśmiechać się i zarażać pozytywną energią. Jakoś poszło.Tym razem to ja naładowałam się pozytywnie tym, co dostałam od ludzi i momentalnie odżyłam.
Chciałam Wam o tym powiedzieć, bo dzięki temu przykremu doświadczeniu bardzo dużo w moim życiu się zmieniło. Zobaczyłam, że mam obok siebie cudownego partnera, na którego mogę liczyć bez względu na to, czy jest dobrze, czy źle. Dotarło do mnie, że mimo wielu obaw, dojrzałam do tego, by być mamą, że tego chcę i co więcej, chcę tego właśnie z nim, bo to on jest ojcem moich dzieci. Jestem w stanie sobie wyobrazić, co czują kochający się ludzie, którzy starają się o dziecko, a ono wciąż nie przychodzi. Wiem, z jakim rozczarowaniem musi się spotykać kobieta, która stwierdza, że znowu ma okres. Wyobrażam sobie jak frustrujące musi być to, kiedy wszystkie badania są w porządku, a Albatrosa ani śladu. Wiem, jak boli, kiedy tracisz ciążę.
Znam wiele par, które całe lata starały się o dziecko i do niektórych szczęście zapukało po roku, do innych po czterech latach, a do jeszcze innych aż po sześciu. „Śmieję się, że dużo łatwiej wstawało mi się do córki w nocy, bo czekałam na nią tyle lat” – powiedziała mi ostatnio koleżanka, która nigdy się nie poddała mimo wielu niepowodzeń. Moja mama też czekała na mnie wiele lat. „Czego ja nie próbowałam! Nawet jarzębinę zaczęłam jeść, bo gdzieś wyczytałam, że to może pomóc” – śmieje się dziś i mówi, że któregoś dnia to się po prostu stało.
Będzie dobrze – ja w to wierzę!