“Jeszcze tylko ten projekt i będę luźniejsza”. “Kilka miesięcy i potem będę mieć więcej czasu dla siebie. Wtedy zacznę trenować, będzie czas na spotkania ze znajomymi, czytanie książek” – ile razy tak pomyślałeś? Ja robię to nieustannie. Wszystkie ważne sprawy odkładam na “potem”, jakby “potem” w jakiś magiczny sposób miała się wydłużyć doba, albo pojawić wróżka, która zatrzyma czas i powie: “Aniu, to teraz rób, co chcesz. My sobie tutaj poczekamy na Ciebie”. Ale doba się nie wydłuży, a we wróżki już nie wierzę. Dlatego nie ma sensu czekać na “potem”.
Na szczęście mogę powiedzieć, że to się stopniowo zmienia. Wyluzowałam, każdego dnia uczę się wygospodarować trochę czasu dla siebie – grunt to ustalić priorytety. Pamiętam, jak jeszcze blisko rok temu opadałam z sił, bo chciałam wszystko zrobić na raz. Rezygnowałam z rzeczy, które mnie odprężają, sprawiają przyjemność. Kiedy ktoś znajomy dzwonił i chciał iść na wino czy do kina, rozmowa wyglądała tak:
– “No pewnie! Ale mam prośbę, w kwietniu”
– “Anka, w kwietniu? Jest początek lutego!”
I nie ściemniam, nie koloryzuję, nie demonizuję. Tak było. Dziękuję losowi za to, że mam tak cudownych znajomych, którzy nie zrazili się, nie obrazili i udźwignęli to moje dziwaczne zachowanie. Odkładałam wszystkie spotkania, wyjścia do kina, teatru czy na drinka, wieczory z książką, gotowanie, i przede wszystkim pasję – na “potem”. Miałam i nadal mam kilka marzeń, od wielu lat, ale ciągle sobie powtarzam, że jeszcze to zrobię, jeszcze znajdę na to czas. Kocham książki, mogę spędzać godziny w księgarniach i bibliotekach, zawsze wychodzę z jakimś nowym nabytkiem i odkładam go na gigantyczną już półkę lektur, które chcę przeczytać. Kiedyś, potem, na starość. Ale po pierwsze: cholera wie ile mi tego czasu zostało. Nie, nie dramatyzuję, myślę, że dożyję przynajmniej 90. i tego sobie życzę, ale nigdy nic nie wiadomo. Może dziś wyjdę z domu i wpadnie na mnie pijany kierowca, albo za kilka miesięcy, gdy będę wracać do formy, przywali mnie w parku konar drzewa. Tego nigdy nie wiemy. A po drugie: kto powiedział, że za miesiąc, dwa czy za rok tego czasu będziemy mieć więcej? Prawda jest taka, że raczej mniej, bo jak zakończymy jeden projekt, pojawi się następny. U mnie jeszcze za chwilę pojawi się córka (yeah!) i na pewno dodatkowo wywróci wszystko do góry nogami. I co z tymi planami, marzeniami, nieprzeczytanymi książkami? Dlatego tydzień temu usiadłam razem z moją szybszą połówką (w końcu rozsądny manager, który spojrzy na to z dystansem, zmotywuje i pchnie do działania, jest na wagę złota) przemyślałam, co jest dla mnie ważne, co najbardziej na świecie chciałabym zrobić, a ciągle się boję, odkładam na “potem”, zrobiłam listę i małymi kroczkami robię to! I choć trudna to sprawa, bo nauczyłam się od dziecka, że trzeba myśleć praktycznie, zrobić jak najwięcej się da, jeśli chodzi o sprawy zawodowe, to wpisuję na tę listę również rzeczy, które po prostu zawsze chciałam zrobić, a co one wniosą do mojego życia? Tego jeszcze nie wiem, na razie wiem, że chcę i to wystarczy.
Okazuje się, że kiedy mówisz “Chętnie się z tobą spotkam, ale dopiero w kwietniu”, wcale nie oznacza, że nie masz czasu tylko jesteś źle zorganizowany. Nie umiesz ustalić, co jest dla ciebie ważne, odpuścić, zrezygnować z czegoś, właśnie tę zawodową rzecz przełożyć na “potem”, żeby coś ważnego dla ciebie zrobić już “teraz”.
Pamiętam, jak dziś, kiedy leżeliśmy w łóżku na Maderze na dzień przed ważnymi zawodami. Relaksowaliśmy się, upajaliśmy naszym pierwszym urlopem, słoneczko zaglądało nam przez balkon do pokoju. Poczułam, że wreszcie mam czas dla siebie, że wreszcie mogę odetchnąć, pobiegać tak, jak lubię, poczytać, napisać to, co chcę. Dotarło do mnie, że przesadziłam, że robiłam źle, że tak nie można, nie da się, że w życiu jest przecież tak wiele innych spraw poza pracą, które lubię, które chcę robić. “Chciałbym mieć z tobą Albatrosa, wiesz?” – przerwał nagle mój tok myślenia. Pierwsza reakcja? O nie, nie, nie! Teraz? Kiedy ja dopiero zaczynam rozumieć, jak wiele rzeczy jeszcze chciałabym zrobić? Nie, “teraz” nie jest na to czas, “potem”. Na szczęście wymagające zawody górskie mają to do siebie, że na pewnym etapie zmuszają człowieka do refleksji. Przynajmniej ja tak mam. Ok, chcę zrobić w życiu wiele rzeczy, ale czy wśród nich jest coś równie ważnego, jak rodzina? Moja własna, mała rodzinka. Czy za dziesięć lat będę z dumą wspominać fantastyczny wynik, jaki udało mi się osiągnąć w maratonie, czy patrzeć na małą jak pakuje zeszyty do plecaka? Dotarło do mnie, że wszystko da się zrobić, trzeba tylko dobrze się zorganizować, ustalić priorytety. I jeśli wiesz, że coś jest w ogóle dla ciebie ważne, nie odkładaj tego na “potem”, zrób to “teraz”.
Tak myślę, tak staram się żyć.