Seks, narkotyki i bieganie – da się to połączyć? A czemu nie! Na Lazurowym Wybrzeżu wszystko jest możliwe. Postanowiliśmy wykorzystać fakt, że wylądowaliśmy w tak pięknym miejscu i raz na jakiś czas podzielimy się z Wami pomysłem na fajną trasę. Żeby było ciekawiej, zaprosiliśmy do współpracy przewodnika, który o tym regionie wie wszystko. Gotowi na porcję ciekawostek? Zaczynamy!
No dobra, jesteśmy na tym Lazurowym, trochę biegamy, ale wbrew pozorom jeszcze niewiele widzieliśmy. Na razie w przerwach w pracy ogarniamy formalności, a każdy, kto zna Francję wie, że to wcale nie jest takie proste;) Najpierw szukaliśmy mieszkania, teraz na tapecie mamy banki, rachunki, staramy się o żłobek/assistante maternelle i to wszystko łamanym francuskim, którego Rudzik nie zna, a ja naukę zakończyłam w liceum. Ale chcieć to móc, więc przerażona odbieram francuski telefon i rzucam “Bonjour Madame/Monsieur” zamykam oczy i lecę. Jak Nelka ze swoim pchaczem, kiedy nie za bardzo wie, co robi, boi się zamyka oczy i prze do przodu. Zaszaleliśmy to teraz nie ma innego wyjścia – trzeba walczyć!
Na szczęście aura wokół jest tak przyjemna, że na każdym kroku towarzyszy nam myśl: ta gra jest warta świeczki. Jednak fakt, że można rano wpakować Nelkę w nosidełko i po prostu wyjść na spacer na piękną plażę, którą mamy pod oknem, sprawia, że na razie w wolnych chwilach uczymy się francuskiego na własną rękę, bo wiemy, że chcemy tu być (oglądamy Grey’s Anatomy z dubbingiem, odpisujemy na maile, słuchamy audiobooków, czytamy, zapuszczamy żurawia do podręczników – ok, wszystko po 20 minut dziennie, ale zawsze coś). I Ci Francuzi! Niby tacy specyficzni, uparci przy gadaniu w swoim języku, ale dziś odbyłam dokładnie 23 minutową rozmowę przez telefon, właściwie dukanie i jakieś 7 razy usłyszałam “Madame, vous parlez tres bien francais! Tres bien!” i dzięki tym miłym słowom, nie poddawałam się, leciałam dalej, choć Pani rozumiała po angielsku, ale ogromnie się ucieszyła, że ni idę na łatwiznę, tylko próbuję.
A treningi! Za każdym razem, kiedy któreś z nas wraca z przebieżki, na twarzy maluje się uśmiech od ucha do ucha (nawet po nieprzespanej nocy): “Boże, kochanie, ale tu jest pięknie!”. I właśnie o tej “pięknej” trasie, którą na razie biegamy najczęściej, będzie ta historia.
Mowa o znajdującym się o kilka kilometrów od Nicei i jakieś 3.5km od naszego domu półwyspie Saint-Jean Cap Ferrat. Za pierwszym razem trafiliśmy tam trochę przez przypadek, podróżowaliśmy jeszcze wtedy w ramach Fajnej Życiówki Road Trip. To była miłość od pierwszego wejrzenia! Od razu wiedzieliśmy, że chcemy mieszkać zaraz obok. Dlaczego ta trasa tak bardzo nas urzekła? Przede wszystkim dlatego, że jest bardzo zróżnicowana. Niby biegniesz wzdłuż półwyspu, a jednak każdy kilometr jest totalnie inny: najpierw lecisz wąską ścieżką wysypaną pojedynczymi skałami, zerkasz w dół, widzisz lazurową wodę i masz wrażenie, że to sen! Że takie miejsca biegowe są tylko na zdjęciach. Jednak kilometr dalej jest jeszcze piękniej. Już sam nie wiesz czy się zatrzymać i cieszyć chwilą, czy biec przed siebie. Po prostu czujesz, że żyjesz, zapominasz o całym świecie. W oddali schowane są bardzo ekskluzywne wille, a Ty jedynie możesz poczuć silny zapach kwiatów z ogrodów, które je otaczają.
Trasa jest ciekawa technicznie: czasem piach, czasem skały, czasem schody, mnóstwo schodów, a potem płaskie, lekkie odcinki, gdzie możesz podkręcić tempo. Można tam się wybrać zarówno na techniczne 8km jak i na dłuższe wybieganie (np. 16 km) – to, po ilu km zdecydujesz się wracać, zależy tylko od Ciebie. Przyznam, że to chyba jedyne miejsce, gdzie zawsze robię o 1-2km więcej niż sobie zakładałam. Po prostu jest tak pięknie! No nie czujesz zmęczenia, a nogi same krzyczą: “Więcej, więcej!”
.Jakieś dwa dni po pierwszym treningu w tym magicznym miejscu, umówiliśmy się na lunch z Dominiką Nogier, przewodnikiem po Lazurowym Wybrzeżu.
Spiknęła nas moja koleżanka, która wspomniała, że nikt nie opowie nam tak wiele ciekawych rzeczy o regionie, jak Dominika. I rzeczywiście, od razu między nami “zaiskrzyło” i tak właśnie powstał pomysł na przygotowanie tekstów, o miejscach, gdzie my spędzamy aktywnie czas, a Dominika dodatkowo okrasi je smakowitymi historiami, które zainteresują nie tylko sportowców. Nasza pierwsza rozmowa dotyczyła właśnie półwyspu.
– Nic dziwnego, że tak Wam się tam podoba. Saint-Jean Cap Ferrat to jedno z najbardziej ekskluzywnych miejsc na świecie. Nawet jeśli, nie znajdziecie tu eleganckich butików, drogich restauracji czy luksusowych hoteli (poza jednym), musicie uwierzyć mi na słowo! To raczej miejsce « dyskretnego » bogactwa, eleganckich willi schowanych w kilkuhektarowych ogrodach, czy piniowych lasach -mówi Dominika.
Zatem czas na jej opowieść:
Półwysep Saint-Jean Cap Ferrat to ulubione miejsce sławnych i bogatych tego świata. Wszystko zaczęło się na początku XX w., kiedy to arystokraci europejscy zaczęli budować tutaj swoje wakacyjne posiadłości. Wśród najbardziej znanych możemy wymienić baronową Béatrice Ephrussi de Rothschild, która wybudowała jedną z najpiękniejszych posiadłości Lazurowego Wybrzeża – Willę Eprussi de Rothschild. Baronowa była znana ze swej ogromnej miłości do sztuki i hazardu. Do dziś w willi, przekształocnej w muzeum, podziwiać możemy unikaty światowej sztuki XVII i XVIII w.
Willa słynie również ze swych obszernych ogrodów, po których spacer, szczególnie w maju, kiedy wszystkie kwiaty kwitną, jest czystą przyjemnością dla zmysłów ! Więcej informacji na temat muzeum znajdziecie pod tym linkiem: http://www.villa-ephrussi.com
Druga postać, jakże ważna dla tego miejsca, to Leopold II Król Belgii. Król wybudował tu kilka posiadłości, w tym jedną dla swojej kochanki, do której mógł spacerować w świetle księżyca ☺ Jego inna willa położona na wzgórzach, była na ustach całego świata w 2008 roku, kiedy to miała być kupiona przez rosyjskiego oligarchę za bagatela 370 mln Euro. Do transakcji jednak nie doszło, bo kupujący się wycofał, ale wartość zakupu była jedną z największych w historii! W tej chwili mówi się o sprzedaży innej posiadłości Króla Belgów, willi LES CEDRES wycenionej podobnież na 1 miliard Euro!
Znanymi gośćmi półwyspu byli w 1971 roku Rollingstonsi. Uciekając przed podatkami w Wielkiej Brytanii, zespół postanowił przyjechać na południe Francji. Gitarzysta grupy, Keith Richards wynajął willlę NELLCOTE, gdzie wszyscy mieszkali, nagrywali (słynne Exile on Main Street powstało właśnie tu) i przede wszystkim balowali! Niekończące się przyjęcia, zapraszanie młodych Francuzek, rozbijanie się sportowymi samochodami i wszechobecne narkotyki spowodowały, że władze wyprosiły zespół z Francji.
Ze współczesnych znanych osób, mają tu swoje wille Paul Allen – współzałożyciel Microsoftu, aktor Jack Nicolson czy Tina Turner. Pozostali to wielkie fortuny światowe, którzy skrzętnie ukrywają swoje nazwiska chcąc pozostać anonimowymi, wiemy również, że wśród nich jest nawet kilkoro Polaków !
A ja na deser od siebie wrzucę jeszcze jedno zdjęcie z trasy…