O tym, jak się zmotywować do treningu w chłodne dni, pisałam już nie raz i nie dwa. Mimo tego przynajmniej raz dziennie dostaję od kogoś z was wiadomość z prośbą o pomoc w tej sprawie. I choć sama niby mam jakieś sposoby na to, by wyjść z domu choć warunki za oknem nie wołają do mnie: “Chodź Aniu, jest świetnie! Będzie miło i przyjemnie” to ja też o mam takie okresy, kiedy ciężko jest mi się zebrać. Dlatego dziś jeszcze raz o tym, ale z zupełnie innej perspektywy.
Wstajesz rano – ciemno, wychodzisz z pracy – ciemno. W takich okolicznościach faktycznie nieco trudniej jest zebrać się w sobie i wyjść na trening. Jakby tego było za mało, po drodze przytrafiła się kontuzja. Powoli mogę już wracać do treningu, ale tak naprawdę od połowy października nie biegałam (tylko kilkukilometrowe truchty na roztrenowaniu, a potem marszobiegi po przerwie spowodowanej kontuzją). Rozcięgno podeszwowe długo daje o sobie znać. Stopa wciąż boli, ale fizjoterapeuta orzekł, że powoli można wracać do biegania, a ból i tak może się utrzymywać jeszcze przez kilka tygodni. No to wracam, ale bardzo ostrożnie. Na przyszły sezon mam kilka ambitnych planów i chciałabym wyleczyć wszystko do końca. Od listopada wróciłam na siłownię. Trenuję przynajmniej dwa razy w tygodniu. Pracuję nad stabilizacją i siłą też – mięśnie głębokie i pozostałe również przydadzą mi się na dłuższych dystansach. Z roku na rok człowiek ma jednak większą świadomość tego, co robi. Cieszę się, że zaczęłam odpowiednio wcześnie – będzie czas, by zrobić to dokładnie.
Tylko co z tym bieganiem? Jak wrócić, kiedy czuję, że wlokę się jak ślimak? Widzę, że na zimę coś mi się odłożyło tu i ówdzie, a do tego spadła wytrzymałość… Jak żyć? Podczas wczorajszego treningu chciałam się poddać chyba z 10 razy i wrócić do domu. Ale walczyłam do końca i wtedy pomyślałam o tym tekście – bo wszystko siedzi w głowie. Motywacja jest w nas. Owszem, dużo lepiej dodać do tego bodźca jakiś czynnik zewnętrzny, który podziała na nas krótko terminowo, bo im więcej kanałów uruchomimy, tym lepiej.
Cel
Dlatego znalazłam sobie biegowy cel: Zimowy Maraton Bieszczadzki. Ale spokojnie: podchodzę do tego na luzie. Jeśli noga nadal będzie mocno dawać się we znaki – zrezygnuję. Jeśli warunki będą zbyt trudne jak na moje możliwości (wiadomo: zima) – odpuszczę. Po prostu chcę mieć gdzieś tam w głowie cel, o którym będę mogła pomyśleć wtedy, gdy zabraknie mi chęci do tego, by biec dalej. Gdy głowa powie: “I tak nie dasz rady, na co się porywasz. Słaba jesteś po tej kontuzji i masz taką wilki tyłek, że aż wstyd wciskać go w legginsy”.
Zabawa
Drugie wyjście to zabawa. W weekend jadę do Torunia. Głupotą byłoby porywanie się na przebiegnięcie 21km po kontuzji w przyzwoitym czasie. Dlatego mam już strój, mam fajne towarzystwo i uskutecznię sobie wolny, towarzyski truchcik. Myślę, że na trasie spotkam fajnych ludzi – po to biegam! To będzie świetna zabawa!
Ludzie
A skoro już o ludziach mowa, to skoro zima nie jest czasem interwałów, czy pracy nad szybkością, można ją wykorzystać na towarzyskie “plotobiegi”, czy wspólne treningi siłowe na schodach. Z innymi zawsze raźniej.
Będzie dobrze! Mówię Ci! Razem przetrwamy tę zimę i wrócimy do formy.