Wczoraj po raz kolejny spakowałam kilkadziesiąt książek do kartonu, jeden kubek, kilka par butów. Z każdą przeprowadzką moja kolekcja „rzeczy niezbędnych” wyszczupla się. Całą bibliotekę zostawiłam kilka lat temu w domu rodziców, zapamiętałam, co leży na której półce i za każdym razem, kiedy ich odwiedzam, podbieram jakiś tytuł. Kubki wyrzuciłam i zabieram ze sobą tylko jeden, ten ulubiony, buty rozdałam i ograniczyłam mój zbiór niemalże jedynie do biegowych. To fajne uczucie, kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, jak niewiele rzeczy tak naprawdę potrzebujesz do szczęścia.
Wczoraj jeszcze obudziłam się w Warszawie, potem spakowałam cały swój dobytek we Wrocławiu i wieczorem już zasnęłam w Szklarskiej Porębie. To nie koniec tułaczki. Kiedy po raz kolejny w tym roku – już nawet nie wiem który – spakowałam wszystkie manele, wyszorowałam wannę i inne takie, usiadłam na kanapie totalnie wyczerpana i zaczęłam płakać. Tak po prostu, bez wyraźnego powodu. Dotarło do mnie, że nawet nie zdążyłam się przyzwyczaić i znowu trzeba będzie ruszać w drogę. Dotarło do mnie, że mam najprostsze marzenia na świecie: rozłożyć się wygodnie na kanapie, przykryć miękkim kocem i obejrzeć film. Albo wziąć do ręki książkę z bogatej kolekcji, nie tej okrojonej, piętnaście razy podejść do półki i wymienić ją na inną, stwierdzając, że jednak nie masz ochoty na „Idiotę” tylko na „Wielkiego Gatsby’ego”. Mieć swoje biurko, przy którym siadasz, bezmyślnie gapisz się w okno, aż przyjdzie Ci do głowy pomysł na to, jak zestawić ze sobą setki słów, by nadać im głębszy sens. I kuchnia! Przecież życie toczy się w kuchni! Może jeszcze w sypialni i pod prysznice. Właśnie, skoro o prysznicu mowa, wskoczyłam pod wczoraj na koniec dnia pod strumień gorącej wody i zapomniałam o całym zmęczeniu, zrelaksowałam się. Owinęłam się ręcznikiem i poczułam dobrze, bezpiecznie, jak w domu. To było już trzecie mieszkanie tego dnia i uświadomiłam sobie, że w każdym z nich było mi dobrze, wszędzie byłam u siebie. Bo to my nadajemy wszystkiemu sens, to my sprawiamy, że w danym miejscu czujemy się jak u siebie. My i inni ludzie.
I choć już bardzo chcę na moment się zatrzymać, pobyć gdzieś dłużej, zdążyć zebrać kilka kubków, zabrać rodzicom kolejne tomiska, może nawet zaszaleć i na buty przeznaczyć całą szafę, to wczoraj na własnej skórze poczułam, że wszystko jest w nas. To, czy będziemy gdzieś szczęśliwi, to, czy lubimy naszą pracę, to, czy czerpiemy radość z treningów. Jasne, żeby czuć się jak w domu, musimy być w dobrym otoczeniu. Żeby być spełnionym w pracy, trzeba robić rzeczy. które lubimy robić. Żeby wkręcić się w jakiś sport, trzeba znaleźć ten, który sprawia nam frajdę. Ale wciąż tak wiele zależy od nastawienia… Gdyby nie to już dawno powiedziałabym, że mam dość, że jestem zmęczona, a tak wciąż działam, by było jeszcze lepiej niż jest. Ty też poszukaj tego w sobie, bo to bardzo ułatwia życie. Tylko tyle chciałam dziś przekazać 😉