Jutro wyprowadzamy się z mieszkania, w którym zostanie spora część nas. To tutaj leniuchowaliśmy we dwoje na kanapie przy “House of Cards” i głaskaliśmy Nelkę, gdy była jeszcze w brzuchu. To tutaj padaliśmy na twarz, gdy nie dawała nam spać. To tutaj wyciskaliśmy z siebie siódme poty podczas treningów uzupełniających. Przez to mieszkanie przewinęły się dziesiątki, jeśli nie steki – sądząc po pustych butelkach po winie i puszkach po kawie – gości, którzy wpadali na kilka godzin, a zostawali kilka dni. To tutaj działy się najpiękniejsze chwile. Mimo wszystko nie jest mi smutno. Pierwszy raz w życiu mam w sobie taki spokój i poczucie, że niczego nie zostawiamy. Że wszystko bierzemy ze sobą i to zaledwie w kilku walizkach. Dziś o tym, jak udało się tego dokonać.
Pierwsze porządki zrobiłam na początku miesiąca. Pewnie tak podziałał na mnie Nowy Rok i książki, które dziwnym złożeniem losu wpadły mi w ręce akurat kilka tygodni temu. Konkretnie: “Minimalizm po polsku” Anny-Mularczyk Meyer i “Slow Fashion” Joanny Glogazy, ale więcej na ich temat w osobnym poście, już za moment. Uświadomiło mi to, że mam ogromne szczęście: dzięki corocznym przeprowadzkom, nie udało mi się nagromadzić gigantycznych ilości ubrań, sprzętów domowych czy innych cudów, bo przynajmniej raz na 12 miesięcy musiałam wszystko przejrzeć i zadecydować, co zabieram ze sobą dalej, a co zostawiam. Mimo wszystko, w mojej szafie wciąż wisiało sporo ubrań, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia, bo z jakiegoś powodu źle się w nich czułam. Niektóre nawet jeszcze z metkami! Zauważyłam, że upatrzyłam sobie tylko kilka zestawów, w których chodzę non stop, więc zamknęłam na klucz wszystkie emocje w stylu: “Ale to przecież dostałam w prezencie” albo “Było drogie a założyłam tylko dwa razy” i podzieliłam rzeczy na pięć kupek:
- DO ODDANIA ZNAJOMYM: czyli “W świetnym stanie, ale nie używam. Wiem za to, że przyda się X, Y lub Z”
- DO SPRZEDANIA: “W świetnym stanie, ale nie używam. Nie wiem, komu miałabym to dać. Będą dodatkowe fundusze na podróżowanie”
- ODDAM POTRZEBUJĄCYM: (zrobiliśmy research) “W dobrym stanie, ale bez sensu sprzedawać, nikt znajomy też nie przychodzi mi na myśl”
- DO WYRZUCENIA: “W kiepskim stanie, nikomu się nie przyda”.
- ZOSTAWIAM: “Noszę, lubię, świetnie się w tym czuję”.
Byłam surowa jak nigdy dotąd. W tym wypadku bardzo mi pomogła lektura drugiej ze wspomnianych pozycji: “Slow Fashion”. Nawet jeśli coś było drogie, luksusowej marki, odrzuciłam myśli “Teraz nie nosiłam, ale jeszcze będę”. Nie, nie nosiłam, znaczy nosić nie będę. Co z tego, że ładne i dobrej jakości. Widocznie nie w moim stylu. Wylądowało na kupie: “DO ODDANIA ZNAJOMYM”. Czy wiesz, jak wiele mi to sprawiło radości? Kiedy wpada do Ciebie koleżanka z wypiekami na twarzy, prezentuje się w nowych legginsach i topie i mówi: “O matko! Ale to jest świetne! Jeszcze dziś w drodze powrotnej idę na siłownię, bo aż chce mi się ćwiczyć! Dziękuję”. No sama radość, a tak leżało na dnie szafy, bo ćwiczę w innym zestawie.
Poradziłam sobie całkiem nieźle. Co więcej, dzięki tej selekcji udało mi się dostrzec kolory, które lubię, fasony i materiały, bo wszystko, co sobie zostawiłam, zmieściłam w jednej dużej torbie i dziwnym trafem 90% tych ubrań do siebie pasuje. Kolejny plus: teraz będę wiedziała co kupować, a co nie i nie dam się skusić chwilowemu zachwytowi nad kolorem, którego nigdy nie nosiłam, czy fasonem, z którego przecież zrezygnowałam. Dużo łatwiej też będzie się ubrać, bo wiem co mam i właściwie wszystkie rzeczy można ze sobą łączyć. Brawo ja!
Ale w całej tej euforii spojrzałam na jeszcze mniejszą torbę Rudzika, która z uśmiechem na twarzy oznajmił: “Ty wiesz, że tu mam wszystko, co sobie zostawiam? Też ciuchy sportowe, buty. Ale to jest fajne uczucie!” i stwierdziłam, że muszę jeszcze raz przejrzeć swoją kupkę “ZOSTAWIAM”. Niektóre rzeczy trzymałam w ręku 10, nawet 15 minut. Mierzyłam, patrzyłam jak w nich wyglądam i choć wszystko było ok, wiedziałam, że miałam je na sobie kilka razy. No dobra, przekładam na kupkę “DO ODDANIA ZNAJOMYM”. I tym sposobem zredukowałam swoją szafę do minimum. To samo zrobiliśmy ze sprzętami kuchennymi, elektronicznymi, biurowymi. Ileż jest zeszytów, które zapisałam w jednej dziesiątej, a kupuję kolejne zamiast zapełniać te do końca, albo paskudnych reklamowych długopisów, kiedy mam swoje ukochane pióro. Ograniczyłam nawet ubranka Nelki, zabawki i książki do jednego pudełka. Niech się uczy od małego 🙂
Nie było lekko, jeszcze kończymy, ale powiem Wam, że takie porządki to genialna sprawa! Mimo zmęczenia, obydwoje mamy uśmiech na twarzy, bo czujemy się jakoś tak lekko, swobodnie i zamiast smucić się, że coś zostawiamy, cieszymy się na nowe. Wiemy, że wszystko mamy ze sobą, a najważniejsze jest to, że wyruszamy w tę podróż komplecie.
Tutaj przeczytacie więcej na temat naszej podróży: Fajna Życiówka Road Trip – ruszamy w podróż!
Przy okazji naszej wyprawy i Półmaratonu Warszawskiego będziemy zbierać środki dla Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Jeśli możesz pomóc, bardzo prosimy: https://rejestracja.maratonwarszawski.com/pl/charity/3036
Pingback: Suszarka - kolejna odsłona zabawy w minimalizm - Panna Anna Biega()