Szczęście – coś, czego chcą wszyscy. Można wywrócić swoje życie do góry nogami w jego poszukiwaniu: wyjechać na drugi koniec świata i tam budować swój dom od nowa, rzucić etat i zacząć podróżować, na stare lata iść na studia i zmienić zawód, ale często wcale nie trzeba. Wystarczy zauważyć, jak fajną rzeczywistość mamy wokół siebie i zadbać o to, by była jeszcze lepsza, nie zmieniając nic. No prawie nic. Trzeba zmienić najważniejszą kwestię: podejście.
„U mnie nic ciekawego w porównaniu do tego, co się dzieje u Ciebie. Opowiadaj!” – często słyszę, kiedy spotykam znajomych. Wysyłam życzenia urodzinowe koleżance, która jest wulkanem energii: ma doskonałą pracę, jeszcze lepszego narzeczonego i szaleje w triathlonach. Co słyszę w odpowiedzi? „Życzę sobie tego, żeby mieć tyle odwagi, co Ty”. Co ja? To ona jest dla mnie ucieleśnieniem przebojowości!
Tak często patrzymy na innych i myślimy sobie: „Ta to ma życie jak w bajce!”. Zazdrościmy ludziom odwagi, która pozwala im rzucić wszystko i zaryzykować. Ale widzimy tylko wycinek tej rzeczywistości. Podglądamy ciekawe miejsca, wymyślne dania, zapierające dech widoki, a zapominamy o nieprzespanych nocach spędzonych w drodze, stresie związanym z łączeniem wątków, wiecznym pakowaniu i rozpakowywaniu walizek, tęsknocie za bliskimi. Nie każdy się do tego nadaje, nie każdego to uszczęśliwi, a co więcej, może wcale nie trzeba wywracać swojego życia do góry nogami, żeby poczuć „to coś”?
Bardzo często słyszę, że ktoś zazdrości mi odwagi. Fakt, ryzykowałam nieraz i nieraz totalnie wywracałam swoje życie do góry nogami, ale to nie znaczy, że się nie bałam. To nie znaczy, że mam jakiś nadzwyczajny gen, którego nie mają inne kobiety, że nie myślę o konsekwencjach każdej decyzji, jaką podejmuję. Właśnie myślę za dużo, wszystko analizuję i rozkładam na czynniki pierwsze. Ale ja ryzykowałam, bo wiedziałam, że muszę coś zmienić. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mam dobre życie, że czuję się spełniona na wielu płaszczyznach, ale że to jeszcze nie jest „to”. A skoro nie jest, to trzeba szukać dalej.
Ostatnio sporo myślałam na ten temat i aż ze wstydem przyznaję: nie umiem w stu procentach docenić tego, co mam. Po wielu latach ciężkiej pracy, podejmowaniu miliona decyzji, popełnieniu wielu błędów powinnam spojrzeć w lustro, uśmiechnąć się do siebie i powiedzieć: „Jej, było ciężko, czasem cholernie ciężko, ale dzięki temu dziś mam takie życie, jakie zawsze chciałam mieć”. Pracę, która daje mi tak dużo satysfakcji, że często mam ciary albo łzy w oczach, związek, który mnie motywuje do działania, uskrzydla, wspierającą rodzinę, fantastycznych przyjaciół, pasję, energię, a przy tym wszystkim swobodę i wolność. Dlaczego o tym piszę? Nie dlatego, żeby Cię wkurzyć i powiedzieć: „Patrz jak ja mam super, a Ty do dupy” tylko po to, żeby uświadomić Ci, że być może tak jak ja nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak świetne masz życie, jak wielkie szczęście Cię spotkało, bo ja sama często o tym zapominam.
Definicji szczęścia jest wiele, ale dla mnie jedna jest najważniejsza: jestem szczęśliwa wtedy, kiedy to czuję. Gdy wydarzy się coś, co sprawi, że wiem: to jest ten moment. Czasem to mogą być inne uczucia: komfort, zadowolenie z czegoś, ekscytacja, podniecenie czy wręcz przeciwnie – długo wyczekiwany spokój. Ale w tym momencie, w tym miejscu czuję, że o to chodziło. Wiesz, jak często nie uświadamiamy sobie, jak dobre mamy życie? Niby wiemy, że ten facet co się krząta po pokoju jest fajny, niby mówimy, że lubimy naszą pracę i daje nam satysfakcję, niby z przyjemnością wracamy do naszego domu i chętnie umawiamy się z koleżanką na kawę, ale przy dzisiejszym pędzie i pogoni za „byciem doskonałym” ciągle nam się wydaje, że powinniśmy więcej, lepiej, ładniej. Co zrobić, żeby nauczyć się doceniać to, co mamy? Uuu, trudne zadanie. Ale ja od kilku lat próbuję i muszę powiedzieć, że jest ogromny postęp. Mój sposób na radość z codziennego życia jest prosty: żyć tak, by mieć świadomość tego, że robimy rzeczy, które sprawiają nam przyjemność.
Zamiast pisać maila czy wiadomość na fejsie, zadzwonić do koleżanki tak po prostu, bez powodu i powiedzieć „Dzwonię, bo stęskniłam się za Tobą. Jak się czujesz?”. Iść na trening, bo „w zdrowym ciele zdrowy duch” – mawiają i mają rację. Zadbać o to, by w diecie niczego nie brakowało i karmić siebie samego najlepszymi rzeczami, bo jakie paliwo wrzucisz, tak daleko pojedziesz. Zamiast frustrować się tym, że trzeba przygotować ten nieszczęsny raport, pomyśleć o tym, dlaczego lubisz swoją pracę, co sprawia, że chcesz to robić? Ja w gorsze dni, czytam maile od ludzi, np.
czytając Twoje posty i widząc na zdjęciach Twoje radosne oczka i uśmiech do samych ósemek, zaczęłam zazdrościć. Ja też tak chcę!!! Dlatego jutro ubieram buty i wracam na swoją biegową ścieżkę. Dzięki za motywację!
Bo najszybszym sposobem na to, by uszczęśliwić siebie, jest pomoc, czy sprawienie radości komuś. Co jeszcze? Choć brzmi banalnie to przed każdym z nas bardzo trudne zadanie: trzeba zaakceptować siebie, polubić w pełnej krasie. Nie wypierać się swoich wad, nie uciekać od słabości tylko przyznać się i nauczyć z nimi żyć, więcej: polubić je! Ale w całej tej miłości do samego siebie zachować zdrowy rozsądek i wciąż sporo wymagać. Dążyć do wolności, ale jednocześnie narzucić sobie pewne ograniczenia. Czasem samemu sobie odmówić przyjemności, kiedy wiemy, że na dłuższą metę to nas nie uszczęśliwi albo nie jest zgodne z naszymi zasadami. Wiedzieć, co nas cieszy, ale też, co sprawia, że jesteśmy niezadowoleni. Poznać siebie lepiej, spędzić czas samemu ze sobą. Mnie tego wszystkiego nauczyło bieganie, stąd nagły wybuch miłości do tego sportu, który miał miejsce kilka lat temu i utrzymuje się do dziś. Wiadomo, są wzloty i upadki, momenty, kiedy cieszę się, że moje życie kręci się wokół pasji i takie, kiedy mam tego wszystkiego serdecznie dość. Ale dzięki temu, że mam swoją odskocznię, czas na przemyślenia, na małe sam na sam. Czuję, że od kilku lat każdego dnia się zmieniam. Czasem błądzę, czasem popełniam błędy, ale mam nieustannie poczucie, że uczę się czegoś nowego: o świecie, o ludziach, o sobie. A ciągły rozwój daje szczęście.
I tak to mniej więcej wygląda z mojej perspektywy. Dlatego dziś rano wstałam, zjadłam śniadanie, na jakie miałam ochotę od dawna, popracowałam z myślą o tym: “Ale mam szczęście, że robię to, co kocham”, zaprosiłam koleżankę, by niedługo wpadła do mnie na weekend, a wieczorem po treningu, poprzytulamy się oglądając dobry film. Przecież te drobne rzeczy składają się w jedną wielką całość. Szczęśliwą całość.