Wiadomo, macierzyństwo to piękna sprawa. To coś, czego po prostu nie da się opisać słowami. Na przykład teraz: wstałam o 5:20, żeby napisać kilka słów. Mam chwilę dla siebie. Usiadłam przed moim ukochanym laptopem i sklecam słowa przy filiżance pachnącej, gorącej! kawy. Nelka jeszcze śpi. Niby cieszę się tym spokojem, tą chwilą dla mnie, ale spoglądam już na przewijak i brakuje mi tych wierzgających nóżek i latających bezwładnie rączek. Choć wiem, że jak się obudzi to będę marzyć, by znowu zasnęła i dała mi chwilę na oddech. Bo nie ma co się czarować: bycie mamą to nie tylko słodkie chwile, czasem mam ochotę wyskoczyć przez okno albo spakować się, zmienić nazwisko i polecieć na Barbados sprzedawać smoothie na plaży. I każda mama tak ma, po prostu część się do tego nie przyzna. Ale te chwile zdarzają się rzadko i trwają moment. Powiem więcej: wbrew pozorom mamy kontrolę nad tym całym bałaganem, względną ale mamy i możemy sobie ułatwić życie, sprawić, by tych chwil zwątpienia, bezradności i psychicznego wyczerpania było jak najmniej. Jak? Opowiem ci dziś o moim sposobie, a ty zdradź swój i pomożemy sobie nawzajem.
Po kilku miesiącach oczekiwań, dla niektórych nawet po kilku latach, przychodzi na świat mały człowiek, który wywraca do góry nogami wszystko wokół. Ja do dziś nie mogę się nadziwić jak bardzo zmienił nie tylko moje życie ale przede wszystkim mnie. Powiem szczerze: nie podejrzewałam siebie o takie pokłady miłości, jakiejś takiej łagodności, wrażliwości. Nigdy nie ukrywałam tego, że to mój partner namawiał mnie na powiększenie rodziny, a ja byłam z tych, co to „może kiedyś, ale jeszcze nie teraz”. Bliscy znajomi uważali, że jestem ostatnią osobą, którą widzą w roli mamy. Szkoda, że nie mogę wam pokazać min niektórych osób, kiedy sprzedałam im newsa „Jestem w ciąży!”. Mój brat skomentował bezmyślnie: „Myślałem, że nigdy nie będziesz mieć dzieci” – słaby z niego dyplomata. Palnął to, co myślał. Z kolei moja najlepsza koleżanka uściskała Konradowi dłoń i powiedziała: „Pełen szacunek. Nie wiem, jak udało ci się tego dokonać i to jeszcze w tak krótkim czasie! Anka i ciąża?”. Dzielę się tym z tobą po to, żebyś miał obraz tego, jaką kobietą jestem. A raczej byłam, bo dziś… kiedy wychodzę na kilka godzin w weekend popracować do kawiarni, co jakiś czas zerkam na zdjęcia Nelki w telefonie i już chcę wracać. Szczęście w nieszczęściu, że mała kilka tygodni temu przestała mieć ochotę na to, by jeść moje mleko z butelki, więc ojciec przyprowadza ją regularnie na cycka także nie zdążę się stęsknić. Kiedy dwa tygodnie temu Nelka po raz pierwszy roześmiała się na głos, popłakałam się jak wariatka i krzyknęłam tak głośno, że ją wystraszyłam i ze śmiechu zrobił się płacz. Na szczęście to jej nie zniechęciło i śmieje się pełną gębą codziennie, a ja czuję się wtedy tak, jakbym wbiegła na metę jakiegoś najbardziej wymagającego ultramaratonu świata. No nigdy tak się nie czułam.
Ale wróćmy do tematu. Bliscy nie widzieli we mnie za bardzo mamy, no może poza moją mamą, która uparcie twierdzi, że we mnie wierzyła. Nigdy mnie nie popędzała, nie dopytywała się, kiedy zostanie babcią, tylko cierpliwie czekała aż chęć bycia mamą sama do mnie przyjdzie. I bardzo jej za to dziękuję, bo nie ma nic bardziej irytującego niż bliscy, którzy patrzą na ciebie surowym okiem i mówią: ”No i kiedy będziemy mogli bawić te wnuki? Chcielibyśmy jeszcze mieć siły, a czas leci!”. To kupcie sobie psa i się z nim bawcie! Nie namawiajcie innych, nie straszcie tykającymi zegarami i zamykającymi się oknami. Każdy do tego sam dojdzie albo i nie. Ja doszłam późno i nawet jeszcze w ciąży bałam się, że nie odnajdę się w nowej roli. Obawiałam się tego, że będę bardzo tęsknić za pracą w systemie 12 godzin, bo do takiej przywykłam. Jeszcze bardziej przerażał mnie fakt, że urodzę za granicą z dala od rodziny, bliskich koleżanek, które już przez to przeszły i mogą mi podpowiedzieć co i jak. Szykowałam się już na depresję poporodową, bo byłam więcej niż pewna, że mnie to dosięgnie. Na szczęście tak się nie stało. Może właśnie dlatego, że byłam gotowa na najczarniejszy scenariusz ever? Okazało się, że nie jest tak źle i wiele zależy ode mnie.
Okazało się, że im bardziej Nelka jest kumata, tym więcej mogę zrobić. „Zobaczysz, będzie coraz trudniej” – straszą mnie mamy na fejsie. „Nelka będzie coraz mniej spała i wymagała coraz więcej uwagi”. Dla mnie to łatwiej! Ona nigdy nie spała na tyle dobrze, ze mogłam coś w domu porobić. Na spacerze owszem, ale nie w domu. Dlatego postanowiłam na szybko wciskać tyłek rano w szorty, pakować pieluchy w torbę i zabierać małą na spacer tak szybko, jak tylko kończyła się zabawa na macie i widziałam pierwsze oznaki zmęczenia. Chwytałam w dłoń kubek termiczny z kawą (prosiłam moja druga połowę, by robiła mi kawę wtedy, kiedy je rano śniadanie), książkę, konkretnie kindle by było wygodniej i wychodziłam na spacer.
Teraz, kiedy mała robi się „coraz trudniejsza” i bardziej absorbująca, dla mnie jest łatwiej. Rano ustawiam w łazience leżaczek, pakuję do niego wyspaną Nelkę, rozbieram się, ustawiam ja tak, by cały czas mnie widziała i tańczę przed nią nago pod prysznicem. Wychodzę co chwilę i smyram ją po nosku, śpiewam, dzięki temu ja jestem umyta, zrelaksowana po porannym tańcu a Nelka szczęśliwa, bo matka się wygłupiała. Tak, mam leżaczek i uważam, że to super wynalazek właśnie po to, żeby mama mogła wziąć prysznic czy coś ugotować. Są przeciwnicy, ja uważam, że wszystko jest dla ludzi, jeśli dzięki temu, ja jestem czysta, pachnąca i zrelaksowana a Nelka uśmiechnięta, to dla mnie bomba! Nie trzymam w nim przecież dziecka cały dzień.
Potem wędrujemy na matę. Kilka minut z zabawkami na tym etapie Nelka już zdzierży. Cały czas gadam do niej z kuchni na głos (mam pokój połączony z kuchnią więc utrzymujemy kontakt wzrokowy). Cały czas dużo i głośno śpiewam, więc mała wie, że jestem. Wpadam regularnie, pokazuję jakąś marchewkę. Potem przynoszę sobie śniadanie i jem nad nią. Cały czas gadamy sobie o babskich sprawach. Szybko się ubieram i wychodzę na kilka godzin. Na spacerze zaliczamy drzemkę, kiedy płacze w wózku, bo jej się nudzi i chce oglądać świat, siadam na ławce, wyciągam z torby książki, biorę ją na kolana i rozglądamy się po mieście a potem sobie czytamy o świnkach, pieskach i innych. Przy okazji: świetnie mi już idzie szczekanie! Nawet psy reagują. Nie wstydzę się: śpiewam, gadam, szczekam w centrum miasta, kiedy trzeba. Mam już mapę miejsc ze zdrowym żarciem, więc podczas drzemki zawsze robię szybki zapas i już mam przy sobie lunch na wypadek, kiedy ja będę głodna. Nie wydaję dużo kasy, bo kupuję świeże sałaty w sklepie. Zawsze mam torebce sztućce i mokre chusteczki, bo raz mi się przydadzą do rąk a raz Nelce do tyłka 😉 Czasem robię sobie przyjemność i kupuję sushi na wynos czy jakieś inne przysmaki. A co? Nie imprezuję, do kina nie chodzę, ciuchów nie kupuję, u kosmetyczki nie bywam, bo nie mam kiedy, więc mogę sobie zjeść coś dobrego. Zasłużyłam.
Na początku próbowałam robić wszystko na 100%: pracować, ogarniać dom, zajmować się małą. Jak wychodziło? Średnio, a do tego wszystkiego ja byłam zmęczona i sfrustrowana. Dlatego przyjęłam inną strategię: wrzuciłam na luz!
Duże zakupy robimy raz w tygodniu. Zastanawiam się nad tym, co będę chciała zrobić, przygotowuję listę zakupów, mamy też stałe rzeczy, które zawsze są u nas w lodówce. Kiedy wymyślę coś na bieżąco, kupuję pojedyncze rzeczy na spacerze z małą. Robię najprostsze dania świata, a jak nie mam ochoty czy jestem cały dzień na zewnątrz, to gotuję dopiero jak ojciec wraca z pracy, a czasem kupuję nam to, co sobie na lunch, gdy jestem w ruchu czyli jakąś fajną sycącą sałatę. Niektóre obiady takiej jak krem z dyni, którą najpierw trzeba upiec czy kurczak w pomarańczach, którego najpierw marynuję, robię turami. Zaczynam rano, potem w kilka minut znowu coś wokół tego robię i kończę jak ojciec wraca. Sprzątam też partiami. Raz jedna łazienka, raz druga, innym razem wycieram kurze w salonie. Tutaj bardzo pomaga mi Konrad! Dwa miesiące temu postanowiłam, że raz na kilka tygodni będę brać kogoś, kto dokładnie posprząta mi całe mieszkanie (mamy bardzo duże). Obliczyłam, że w 3 godziny zarobię dużo więcej niż wydam na sprzątanie, więc dużo bardziej opłaca mi się raz w miesiącu wziąć kogoś, kto zajrzy w każdy zakamarek. Ale nie częściej, bo na bieżąco ogarniamy.
Raz na jakiś czas przylatuje do mnie mama, która gotuje nam bardziej wymyślne dania i pozwala na to, żebym mogła chwilę popracować też w tygodniu, nie tylko w weekend. Ale przede wszystkim jest dla mnie takim wsparciem duchowym. Przez te kilka dni mam obok siebie kogoś bliskiego, z kim mogę pogadać, wypić herbatę, czy zjeść. To coś, czego bardzo zazdroszczę wszystkim, którzy nie mieszkają za granicą. Ale nie zapomnijmy o najważniejszym elemencie: o ojcu! On jest dla mnie taką ostoją na co dzień. Kiedy opadam z sił po ciężkiej nocy, wraca z pracy, mówi: „Dawaj mi tego mojego Albatrosa i idź na trening albo sobie odpocznij”. I dzięki niemu łapię równowagę.
I owszem, są dni, kiedy porywam się na skomplikowane danie, szoruję kibel i jeszcze mam deadline, jeśli chodzi o zsyłanie tekstów, ale łapię wtedy głęboki oddech i mówię sobie: „Nikt nie każe ci robić wszystkiego na raz. Uspokój się i skup na najważniejszym”. Lecę wtedy do Nelki, udaję psa albo śpiewam wesołego Romka i obie jesteśmy szczęśliwe. A kurczaka można zjeść godzinę później.