Dziś kilka słów o tym, jak, stosując pewien prosty niczym drut zabieg, można poprawić jakość swojego życia!
Jak być szczęśliwym? Co robić, by wstawać z łóżka z uśmiechem na twarzy i nie móc się doczekać, co przyniesie nowy dzień? Też chciałabym poznać tę tajemnicę. Owszem, raczej nie należę do gburów, narzekaczy i innych takich, ale daleko mi jeszcze do ludzi, którzy kochają cały świat, ani nie przejmują się pierdołami. A tacy istnieją, widziałam na własne oczy. Jedno mnie cieszy: od kilku lat z dnia na dzień idzie mi coraz lepiej. Widzę po sobie, że wdrażam coraz mądrzejsze strategie, by zajmować się w życiu tym, co ważne i nie zawracać sobie gitary tym, co ważne nie jest. Coraz częściej doceniam z pozoru nieistotne gesty, które w gruncie rzeczy znaczą dużo więcej niż nam się wydaje. Jak to się dzieje?
Ostatnio udzielałam wywiadu przemiłej dziewczynie, która przejechała całą Polskę, by się ze mną spotkać i porozmawiać. Zadała mi pytanie, którego w 100% nie odtworzę, ale brzmiało mniej więcej tak: „Skąd masz w sobie tyle pozytywnej energii i tyle pewności, że decyzje, które podejmujesz, są słuszne?”. Otóż pewności nie mam, ale każdego dnia staram się uczyć od innych mądrości życiowej. Każdy człowiek, naprawdę KAŻDY ma w sobie coś, czego możemy się od niego nauczyć i ja lata temu zaczęłam to praktykować. Dlatego dziś lekcja numer jeden, której nauczyłam się od mojego mężczyzny: „Nie dopowiadaj!”
Na pewno dobrze znasz tę sytuację: Uśmiechasz się do eleganckiej pani w sekretariacie, gdzie załatwiasz swoje sprawy, może zapisujesz dziecko do przedszkola, szkoły, a może to twój dziekanat. Problem w tym, że owa pani uśmiechem wcale nie odpowiada. Usta ściągnięte, kąciki ani drgną ku górze. Bada cię przenikliwym wzrokiem, bąka coś pod nosem i tyle. Sytuacja powtarza się kilka razy. Myślisz sobie: „Uczepiła się. Coś jej się we mnie nie podoba. Na pewno zrobi wszystko, żeby – i tutaj w zależności od okoliczności – nie przyjąć mojego dziecka do przedszkola, mnie na studia, nie przydzielić mi mieszkania”. W głowie milion czarnych scenariuszy. I niby czym zawiniłeś? Przecież byłeś miły! Przecież się uśmiechałeś! Spotykasz na klatce koleżankę i mówi, że ma to samo – ta pani po prostu taki ma styl bycia!
Albo w domu: opowiadasz mężowi, narzeczonemu, chłopakowi ważne wydarzenie. Gestykulujesz, skaczesz, cieszysz się jak dziecko, a on nic: gratuluje ci, ale z takim samym entuzjazmem, z jakim zamawia kawę w pobliskim Starbucksie czy innym Nero, choć może i tam entuzjazm jest większy, gdy akurat trafi na młodą, uśmiechniętą baristkę. Myślisz sobie: „No tak, już go nie interesuję, ma mnie gdzieś. Nie kocha, nie lubi, może ma romans albo już sobie życie z inną układa. Trzeba się pakować.”. A może on w pracy też miał ciężki dzień i myślami jest jeszcze między raportem a spotkaniem działowym? I nadal kocha tak samo, innej nie znalazł, choć tej baristce urody rzeczywiście nie odmawia, wyprowadzać się wcale nie trzeba, chyba że razem, do większego mieszkania.
Sytuacji takich jest mnóstwo! Wciąż doszukujemy się złośliwości w głosie teściowej, niewłaściwych min u koleżanki. Słyszmy nie ten tembr głosu, nie te słowa – „Mówię ci, złośliwie tak powiedziała!”, a to nie tak. Mój mądry chłop powiedział do mnie ze trzy razy w życiu: „Kotek, nie dopowiadaj sobie. To już twoja interpretacja.”. I tak za pierwszym razem jednym uchem wpuściłam, drugim wypuściłam, w myśl zasady „Co on mi tam będzie gadał. Wiem swoje.”. Za drugim już się zastanowiłam, a za trzecim stwierdziłam, że mądrze prawi i postaram się pamiętać. Postaram, bo to trudne zadanie i nie wejdzie człowiekowi w krew od razu, na chybcika, gdy przez tyle lat głaskało się te swoje demony, pieściło i pozwalało im rozrastać do rozmiarów olbrzyma. Ale za każdym razem, gdy przychodzą mi do głowy takie myśli, przypominam sobie jego słowa i fakt, że przecież jestem tylko jednym maleńkim punkcikiem i to niemożliwe, by cały świat wokół mnie się kręcił. Toż to szczyt narcyzmu myśleć, że tak działamy i na koleżankę, i na siostrę, kuzynkę, teściową, panią z sekretariatu, szefa, iż z naszego powodu mają zły humor.
„Nie dopowiadaj!” – powtarzam sobie i jakoś od razu lżej się żyje.
Zdjęcia: Tomasz Czekaj