„Może to dobrze robi człowiekowi, jeśli od czasu do czasu upadnie. Byle tylko nie potłukł się na kawałki.” – pisze Coetzee w Hańbie. Tylko co zrobić, by się nie rozsypać? Nie wstydź się prosić o pomoc.
Aniu, czy zawsze się uśmiechasz? Czy codziennie tryskasz energią i masz ochotę przenosić góry? Skąd w Tobie tyle siły? – pytacie mnie w komentarzach i prywatnych wiadomościach. Nie, nie uśmiecham się zawsze i są dni, kiedy energią wcale nie tryskam, choćby teraz. Jak każdy człowiek czasem mogę i chcę przenosić góry, a kiedy indziej najchętniej nie wyszłabym z łóżka. Dzięki tej różnorodności patrzę, testuję, smakuje i sprawdzam, co na mnie działa motywująco, a co nie.
Ostatnie tygodnie porządnie dały mi w kość. Najpierw dużo pracy, każdy dzień w innym mieście Polski, potem przeprowadzka i układanie wszystkiego od nowa: od wicia gniazda począwszy, przez zamykanie starych spraw we Francji, na organizowaniu wszelkich formalności w Holandii skończywszy. Wszystko z Nelą na plecach, której czasem też przecież może się zdarzyć, że wstanie lewą nogą. Umówmy się: malowanie mieszkania, czy kilkudniowe zakupy w meblowym z mierzeniem, liczeniem, dotykaniem, nie są łatwe i przyjemne w towarzystwie małego człowieka, który najzwyczajniej w świecie ma już dość i wolałby pośmigać na zjeżdżalni. I choć każdy kolejny dzień wydawał się coraz trudniejszy, wstawałam i walczyłam z przeciwnościami losu. Raz z lepszym skutkiem, raz z bardzo marnym, ale jednak zawsze do przodu, choćby o kilka centymetrów, choćby o jeden krok.
Ale nie o sobie miałam pisać. Na pewno niejeden ma gorzej, trudniej, jest bardziej zmęczony czy wycieńczony. Postanowiłam napisać ten tekst, bo dotarła do mnie kolejna lekcja, którą bardzo chciałam się z Wami podzielić: nie bój się prosić o pomoc, a już na pewno nie odrzucaj tej, którą ktoś sam Ci proponuje.
Wczoraj dostałam wiadomość od znajomej:
Aniu, dalekie to od komplementu, ale wyglądasz strasznie! Wpadnij z Nelą do mnie, niech się dzieci razem pobawią, a Ty wyskocz na trzy godziny pozałatwiać swoje rzeczy.
Chyba nie muszę mówić, jaką ulgę odczułam jeszcze zanim do czegokolwiek doszło: momentalnie, już na samą myśl o tym, że jest ktoś, kto może mi pomóc. Nelkę podrzuciłam, a sama w spokoju wreszcie kupiłam sztućce ;). Inną koleżankę poprosiłam o pomoc przy urządzaniu mieszkania – mam nadzieję, że kiedyś odchoruje tę traumę, inną przy wyborze żłobka, jeszcze inną przy uporządkowaniu francuskich dokumentów. Kiedyś się wstydziłam, było mi niezręcznie, bałam się, że nie będę wiedziała jak się odwdzięczyć, a dziś najzwyczajniej w świecie pytam. Wiem, że są proste rzeczy, które możemy dla siebie nawzajem zrobić, dużo cenniejsze niż pieniądze, choć czasem płacę, bo może akurat tego ktoś potrzebuje najbardziej.
Dotarła do mnie prosta lekcja: trzeba rozmawiać, mówić wprost, nie udawać siłaczy, którzy wszystko udźwigną sami, bo w grupie naprawdę żyje się lepiej, lżej, przyjemniej. Postanowiłam wstać o piątej, by podzielić się z Wami tą refleksją, bo tak proste sprawy mogą sprawić, że może i upadniemy, ale nie potłuczemy się na drobne kawałki.
Dziękuję wszystkich, którzy ze mną są. I Wy też podziękujcie.
Miłego dnia! Od dziś znowu będę się do Was uśmiechać.
A tutaj znajdziesz poprzedni tekst: Lekcja pierwsza: Nie dopowiadaj.
Zdjęcia: Tomasz Czekaj
Miejsce: Art Hotel we Wrocławiu
Strój: szlafrok Victoria’s Secret